Przejdź do głównej zawartości

PRESS

Nie wiem gdzie ręka, a gdzie noga. Przyjrzyjcie się uważniej okładce. Do tytułu zaraz dojdziemy, ale najpierw grafika w postaci pliku jpg. Kolor żółty przykuwa uwagę, ale to wiecie już z telewizji informacyjnych. Nie w tym rzecz. Śpiące maski, owszem frapują, ale również nie to rzuca mi się w oczy. Chodzi o ruch. Ciągłe poruszanie się. Nieustające wręcz. Może wydawać się dziwne, ale ta okładka hipnotyzuje mnie (może to ten symbol w środku?) ciągłym ruchem, przemieszczaniem się składowych obrazu. A teraz konkrety: oto album wykonawcy •-••• (wydawca pisze, żeby czytać jako „dobro”) zatytułowany „(∩°‿°)⊃━☆゚.-・。゚”. Powodzenia w googlowaniu. Pod nazwą skrywają się Zofia Hyjek oraz Robert Skrzyński, a wydawcą jest Father And Son Records And Tapes. Dla ułatwienia poniżej link do Bandcampa. Naturalnie nie sama okładka powinna skusić do przyjrzenia się płycie z bardzo bliskiej odległości i dużej liczbie powtórek. Trudno o jednoznaczne określenie stylu muzycznego. Tagi podpowiadają, że mamy do czynienia z muzyką elektroniczną (na pewno), ambientową (nie byłbym tego taki pewien), disco (może?), eksperymentalną (tak, ale nie tak jak sobie większość może wyobrazić) i techno (do pewnego stopnia). Mówiąc szczerze jak słucham tej płyty to nie wiem gdzie ręka, a gdzie noga. Jest to gęsty gulasz dźwięków z każdego znanego i nieznanego świata. Autorzy w notce piszą o trafieniu do przypadkowego snu kogoś innego. Zgodziłbym się. Utwór numer jeden jeszcze da się zatańczyć. Prowadzony jest w rozpoznawalnym rytmie. Co jest super, żeby była jasność. Drugi ma już większe płaszczyzny, ale przy trzecim utworze, którego tytuł brzmi ” (ง’̀-‘́)ง ⌛ (▀̿Ĺ̯▀̿ ̿)” zwiedzałem już własny ośrodkowy układ nerwowy. Zaczyna się ekspresową rytmiką, potem zabiera nas w sferę sacrum, żeby za moment osadzić pośród pierwotnych plemion (wydawca pisze o rytuałach rdzennych mieszkańców Polinezji oraz wysp Melanezji i Mikronezji). „𝕴𝖓𝖊𝖛𝖎𝖙𝖆𝖇𝖑𝖊 𝕱𝖆𝖙𝖛𝖒 𝕮𝖊𝖗𝖆𝖒𝖎𝖈𝖘 [▒▒]ꇤꒊ¦`)ꍞ” kontynuuje tą drogę. Skumulowane pokłady energii, poprzetykane lekkimi pauzami, sprawiają, że człowiek wychodzi pożądlony, ale chce się tego więcej. W konfrontacji z utworem wieńczącym dzieło szans nie mamy za wiele. Tam jest już wszystko: techno, dzwony, plemienne bębny, taniec, szał, radość i rozwałka na całego. Choćbym zliczył wszystkie litry kawy, którymi przepłukałem żołądek to i tak zebrałbym zbyt mało mocy, żeby dorównać tej płycie. W tym miejscu sięgnąłbym po słownik, żeby wydobyć wszystkie przymiotniki odnoszące się wprost do najwyższego stopnia ekscytacji. Zamiast tego sparafrazuję nazwę pewnego fanpage`a: słucham, bo nie stać mnie na dopalacze.


"[...] MBRS is the project of Michael Bjella and Rob Skrzynski. Their debut album documents Mike's experience working for a charity for convicted non-violent offenders in the United States during the 1990's called The November Coalition. Looking largely at the war on drugs, the charity set up a phone line to collect calls and stories of these prisoners, while also running a publication titled "The Razor Wire" which was distributed in prisons throughout the United States. It was through this publication that they invited prisoners to call and share their stories. This is a unique, graphic and desolate look into the failings of the criminal justice system and the devastating effect it has on families and communities.[...]"

"[...] Micromelancolié, czyli Robert Skrzyński chyba postanowił w tym roku odpocząć. Znany ze swojej pracowitości w tym roku ograniczył się do wydania jedynie hybrydy. Jak sam napisał nie jest to ani album, ani mixtape. Artysta zdecydował się wydać swój materiał za darmo, ale z zastrzeżeniem, żeby zgrać go sobie na używaną kasetę, w celu ograniczenia zużycia plastiku. Szczytna to idea, a i dzięki temu możemy sobie na kasety (używane!) nagrać dobrą muzykę. Bo Micromelancolié nie zawodzi. Pięć utworów o wysokiej zmienności w zakresie tempa, faktur muzycznych oraz pomysłów. Skrzyński potrafi rozrzucić na podłodze dźwięki, żeby wykrzesać z nich rytm, który po chwili zastępuje przetworzonymi wokalami („ID01”). Jest niecierpliwy, jeśli już stworzy coś miłego dla ucha, coś co powinno dostać czas, żeby wyrosnąć do większej formy, zostaje zdewastowane i rozczłonkowane („ID04”). Nie przestał być także progresywny („ID03”), a nawet zabawny jak w „ID05”. [...]"
- Jarek Szczęsny / Nowamuzyka.pl about TrackID?

"Słuchając obiektów dźwiękowych, których instrumentalne przyczyny są ukryte jesteśmy skłonni zapominać o instrumentach i zaczynamy się interesować obiektami samymi w sobie. [...] słuchamy form dźwiękowych, jedynym naszym celem jest słyszeć je lepiej, aby móc opisać za pomocą analizy treści naszych postrzeżeń" [1].
Nieskończone możliwości dźwięku sprawiają, że współpraca Sindre Bjerga i Roberta Skrzyńskiego stała się nieustannym poszukiwaniem, a my jako konsumenci muzyki znaleźliśmy się w sytuacji poniekąd eksperymentalnej: musimy nauczyć się słuchać, wsłuchiwać się w dźwięki, szmery i ciszę. Tu różne elementy podkreślają sens dźwięku. "Invisible Paths I" ma niemal klaustrofobiczny charakter - dźwięk nie oddycha, jakby dusi się. W pierwszej kolejności słyszymy wyeksponowane urywki rozmów oraz stuki i chrzęsty. W drugiej zaś dźwięk powstaje powoli, jakby wychodził z otchłani, aby w końcowym fragmencie dokonać bardziej zdecydowanego podsumowania. Początek "Invisible Paths II" jest treściwszy i gęstszy za sprawą nagrań terenowych, a jednocześnie suchy w wyrazie, trudno w nim dopatrzyć się rysów charakterystycznych. Techniki brzmieniowe obejmują tu continuum od tonu do szmeru, zgrabnie wplatając mocno przetworzone dźwięki.
Truizm: akt słuchania muzyki uległ radykalnym zmianom, a sama muzyka została oddzielona od jej źródła, odklejona od kontekstu i miejsc. Konsumpcja muzyki może teraz odbywać się na wiele sposobów. Możemy pójść śladami Schaeffer’a i podjąć się słuchania bez jakiejkolwiek wskazówki co do źródła dźwięku - wtedy album taki jak "Invisible Paths" potraktujemy jak ontologicznie odrębny i autonomiczny świat czystego dźwięku. Z drugiej strony możemy pozwolić tej muzyce "wejść" do życia codziennego, co spowoduje nowe doświadczenia przestrzeni muzycznej i dźwiękowej, słuchać jej w tle, jako regulatora nastrojów. Wszystko zależy od Was i to jest piękne w tej muzyce.
Przypisy: [1] Pierre Schaffer - “Akuzmatyka” w: “Kultura dźwięku. Teksty o muzyce nowoczesnej - Ch. Cox, D. Warner. Słowo/obraz terytoria. 2010.
- BH / Onlygoodmusic about Invisible Paths

- Przepelnione Stojaki about External Sources (Best Records of 2017)
- Przepelnione Stojaki about Radar (Best Records of 2016)

END YEAR 2018

***

- "NIWA" over Kolekcje.net top 2018 releases
- "NIWA" over Newnoise.pl top 2018 releases (Dobre bo polskie - Edycja 2018)
- "NIWA" over Metal Dunne's top 2018 releases
- "Streaming" over SqrtSigil's top 2018 for FYH
- "Streaming" over Modem/Radiostudent.si top 2018 releases
- "Doubts 2" over Kinkyowl top 2018 releases

***

Not one to let a good reference slip past me, I have to credit my Tiny Mix Tapes colleague A B D for his astute observation of track names as wave formations on “Streaming,” the excellent new tape on Never Anything by Polish artist Micromelancolié.
That shouldn’t be a surprise – A B D records (did record) as Mt. Accord in his spare time. He inhabits the same universe as Micromelancolié. Water is a repeated element on “Streaming,” the title itself a nod to trickling liquids and the effortless flow from source to destination. Micromelancolié’s synthesizers play off this constant motion like reflected sunlight, sometimes frigidly and turgidly as the water drops below 32 degrees Fahrenheit, sometimes torrentially as it seeks its way around a steep cataract. In any event, Micromelancolié pursues the dynamics in each property, extrapolating upon it in inventive and captivating ways. The use of field recordings is also a nice touch – there’s certainly a deft hand involved when it comes to weaving in found sound.
…Or “Streaming” refers to digital music streaming, but c’mon – we all know you’re really supposed to buy physical cassette tapes. That’s what this internet website is all about!
Psh. Streaming music.
Idiot.
The perceptive reader will have already clicked on the Never Anything link below without even reading this whole thing, so I welcome you back from purchasing your tape (along with the rest of this remarkable batch, which also includes Event Cloak, Peter Kris, and Nils Quak) to revel with me in the sublime soundworld that is Micromelancolié’s “Streaming.” Pull up a tape deck and have a listen!
-Ryan Masteller / Cassette Gods about Streaming

Talent co się nie marnuje.
Zajmujący się wydawaniem kaset magnetofonowych label Never Anything Records sięgnął po artystę z Polski. Wybór padł na Roberta Skrzyńskiego. Lepiej wybrać nie mógł, gdyż nowych utworów ze strony Micromelancolié nigdy za mało. Właściwie Polak w tym roku pracuje jak szalony. Dopiero co można było słuchać jego płyty wydanej w czeskim labelu Nona, a nieco ponad miesiąc później, w rękach mamy nowy materiał zatytułowany „Streaming” i wydany poza Polską. Warto jeszcze wspomnieć o znaczącym udziale na składance „Doubts 2”. Z resztą masteringiem nowego materiału zajął się Mateusz Wysocki.
Kończą mi się pomysły na opisywania każdego wydawnictwa Micromelancolié, a jednak każde warte opisania jest. Więc pora sięgnąć po cytaty, które najlepiej oddadzą to co sam chciałbym wyrazić. Na pierwszy ogień John Updike z „Uciekaj, Króliku”: „A jeżeli człowiekowi udaje się coś pierwszorzędnie, wszystko jedno, co, to już nie ma serca do tego, co wychodzi gorzej.”. Dlatego też Robert Skrzyński wydaje i wydaje ciągle to nowe albumy.
Na drugi ogień Witold Gombrowicz z „Dziennika”: „Krytyk nie powinien szperać, szukać, niech siedzi z założonymi rękami, czekając, aż książka go znajdzie. Talentów nie należy szukać przez mikroskop, talent sam powinien dać znać o sobie biciem we wszystkie dzwony.”. Słowo „książka” można zmienić na „płyta” i wszystko będzie pasowało idealnie, bowiem Micromelancolié dociera do nas zarówno drogą krajową, czeską, a teraz amerykańską, czyli jak nie drzwiami to oknem.
Co do samej zawartości, to sprytnym wybiegiem posłużył się twórca, dając swoim utworom tytuły „~” ze zwielokrotnieniem. Ciągle są to różnej maści twory ulepione z urywanych fragmentów, szumów czy zakłóceń. Najbardziej frapuje mnie „trójka”. Wyciszona, iskrząca, ale z jakiś powodów działa łagodząco. Gdzieś w połowie pojawia się rozciągnięta wokaliza, która daje znakomity efekt. Nowa płaszczyzna, którą twórca skrzętnie wykorzystuje do zapętleń, nakładania nowych warstw czy w końcu do dekonstrukcji. Uwagę zwraca etniczna „czwórka” czy eksperymentalna „piątka”. Jak to u Skrzyńskiego, najistotniejsze są przeobrażenia dźwięki, frapujący kolaż i scalania odległych od siebie fragmentów. Grunt, że ciągle działa i wciąga.
- Jarek Szczęsny / Nowamuzyka about Streaming

"I really like the fact that track names on many Micromelancolié releases don’t give anything away. Often, they’re either untitled, variations on a phrase, or simply names which indicate the order that the tracks should be heard in. The tracklist on the Polish artist’s latest, titled Streaming and released on tape by the ever-wonderful Never Anything Records, belongs in the last category. The track names are just a little wave “~”, getting longer and longer. And I mean, that’s pretty awesome, ‘cause you know, many single waves (“~”) eventually form a little stream (“~~~~~~”) and the album is called Streaming… Very clever.
The music is wonderful too: lots of tape loops, frozen reverbs, and plenty of crackles, bloops and vocal samples make an appearance too. The opening “~” feels like the most sparse piece and a really wonderful intro to the tape. Track 4 “~~~~”, perhaps the most energetic piece, begins like a little stream of water, but develops into a full-blown dance piece. In general though, Streaming feels fluid and free(ing). The closing track “~~~~~~” is a prime example, moving from a regular looping melody pattern into some very abstract ambient territory and back."
- Adam B. Donoval / Tiny Mix Tapes about Streaming

"[...] Nieprzypadkowo umieściłem w jednym szeregu “Niwa” i “No Data / Villain”. Każde z nich ujmuje, hm, skrupulatnością, gloryfikacją dźwiękowych skrawków, pozorną defensywą, za którą kryje się chęć całkowitego zawłaszczenia naszej uwagi i przeorania świadomości. “Niwa” wydaje się ciekawsza – a to za sprawą udanej ekspozycji wiązek glitchu złamanych ambientem, gdzie na drugim/trzecim planie pobrzmiewa szkieletowe techno. I wiecie, ciężko od tego uciec, jest to spójne i zajmujące.[...]"
- Krzysztof Kwiatkowski / 3szostki about NIWA

"[...] Posłuchajcie, a któryś z domowników spyta Was: co to tak szumi? (Jak przytrafiło się to naszemu fotografowi M. Wdowikowskiemu.) A gdy już posłuchacie, przekonacie się jak ogromny spokój jest w tej muzyce. Wysokie częstotliwości mimo, że ciche, są umiejętnie dobrane tak, aby lekko zakręciły się w uchu. Dają o sobie znać, lecz nie są nachalne. Skąpe brzmienia osnute są połamanymi rytmami i innymi zgrzytami. Są one jednak jak przyjemne wertepy w podróży, która tak błogo nas męczy. Te kamyczki i dziury na drodze, to różnorakie kakofoniczne zlepki muzycznych impresji. Pełne są one momentów, które całkowicie urzekają swą delikatnością i wrażliwością. Pośród zgrzytów i sprzężeń, fale olśniewających dźwięków pochłaniają słuchacza. Ta mnogość doznań sonicznych łączy się w przepiękny, postmodernistyczny kolaż, który migocze i połyskuje, a składa się czasem z jak gdyby rozpadających się mikroświatów. Przy takich tworach (przywodzących mi na myśl Vladislava Delaya) łatwo popaść w rozmyślania nad tym, jak dużą część naszego postrzegania kształtują niedoskonałości technologiczne. Micromelancolié wciąż czaruje, wciąż zmusza do popełnienia refleksji, wciąż imponuje. Jak prościej opowiedzieć o uroku ,,Niwy’’? [...]"
- PROGREFONIK about NIWA

"[...] Jeśli Zemler zaskoczył to Micromelancolié niszczy system. Zaskakuje ucieczką od perkusyjnej rytmiki. Robert Skrzyński zaprzeczył nazwie, którą się posługuje i porzucił swoje ciepłe gniazdko. Ba, nawet znalazł moment na wklejenie wydechu (sportowca?) i małych oklasków, aby w chwilę potem zabrać nas w dalszą podróż, a dokładnie jej koniec. Spektakularna końcówka składanki to najlepsze co mnie spotkało w trakcie słuchania. Pozostaje do rozstrzygnięcia kwestia czy mój zachwyt powodowany był sumą całości czy też Micromelancolié po prostu skopał mi tyłek. Tak czy siak wybitny utwór na koniec bardzo dobrej płyty. Nie da się wydawać opinii o polskiej scenie elektronicznej bez znajomości „Doubts 2”. [...]"
Jarek Szczęsny / Nowamuzyka.pl about Doubts 2

Robert Skrzyński buduje na bazie znalezionych dźwięków krótkie opowieści o współczesnym świecie. O dziwo jego rozważania na temat informacyjnego przeładowania urzekają dyskretnym pięknem. Warto.
Jan Prociak / Zapiskiosztuce.pl about NIWA

"[...] Nie jest to jednak przypadkowo sklecona płyta, gdyż – jak sądzę – celowo na koniec wybrano Micromelancolié, z kawałkiem zahaczającym o kosmische Musik. Gdyby wsadzić ten utwór w inne miejsce, mógłby jedynie zburzyć strukturę „Paide & Fischerle presents Doubts 2”. [...]"
- 10fuckingstars about Doubts 2

Nie wiem, jak ująć swoje wrażenia, jak opisać, ale „Niwa” sprawia, iż czuję, że nie tyle mogłaby nie istnieć inna muzyka, ile… w ogóle nic nie istnieje. Nie „mogłoby nie istnieć”, tylko właśnie „nie istnieje”. Nagłe szarpnięcia w obrębie kolejnych utworów wydają służyć się temu, by słuchacz sam nie stał się nicością, tylko ją – czy chce, czy nie – do końca (?!) kontemplował. Po raz drugi w tym tygodniu poczułem chęć, by odkurzyć ogrywanego pewnie kilkanaście lat temu drugiego Fallouta.
- Koniecwszystkiego about NIWA

Łagodny eksperymentalizm.
Robert Skrzyński znów wydał płytę pod szyldem Micromelancolié. Mnoży on swoją twórczość z podziwu godną konsekwencją. Dobrze, że znajduje dla niej wydawców. Tym razem gości u czeskiego wydawcy Nona. Płyta nosi tytuł „Niwa” i zawiera sześć nowych utworów. Pisanie o jego muzyce jest czymś na wzór sprawozdania z doznań. Opisywanie dźwiękowych zaskoczeń może komuś popsuć radość ze słuchania, ale inaczej trudno to sprowadzić do zapisu literowego. Mógłbym oczywiście podeprzeć się banałami o tym, że „to trzeba przeżyć” albo „koniecznym jest wyjście poza strefę komfortu”, tylko po co? Pomimo swojej eksperymentalnej natury „Niwa” kryje w sobie sporo łagodności i znakomicie poukrywanych smaczków. Według mnie Micromelancolié wstyd nie znać.
„Niwa A” najlepiej streścić jako zbiór trzasków, melodyjnych urywków, odgłosów klaksonu i porwanych, ludzkich słów. Najdziwniejsze jest to, że z tego da się skleić muzykę, ale trzeba mieć zdolności twórcze Roberta Skrzyńskiego. Metoda nie jest nowa, ale efekt już tak. Nieustannie mnie zadziwia ta umiejętność, że każde nowe nagranie sygnowane nazwą Micromelancolié jest tak dziwnie polepione. Wywołuje poczucie nostalgii, drapiące uczucie niepokoju i w końcu nieodpartą satysfakcję. A nie powinno tak być, biorąc pod uwagę, że w tle słychać ludzkie krzyki będące wyrazem wielkiej radości albo strachu. Na tym polega piękno tej muzyki. Zakończenie („Niwa F”) warte jest wysłuchania. Powolna rytmika, która nie potrafi oprzeć się atakującym ją z zewnątrz dźwiękom. Wszystko przestaje mieć znaczenie, kiedy nadjeżdżają drony. To jawna sprzeczność, której nie łagodzi niski dźwięk przeszywający uszy.
Sprawą dużo łatwiejszą jest „Niwa B”. Mocno pokręcona faktura, pełna elektrycznych przepięć, pyknięć, a zakończona została kosmiczną odyseją. Szalone rozedrganie słychać też w pokręconej „Niwa D”. Prawdziwy kolaż dźwiękowy, w którym spotka nas też tempo rodem z techno. Prawdziwą perełką jest „Niwa C”. Przytłumiona melodia jest przerywana zakłóceniami w przekazie. Sprawia to wrażenie, jakby muzyka wychodziła z odległego źródła, a jakość transmisji była niskiej jakości. Tylko, że to wszystko stanowi pomysłową konstrukcję. Przełamanie w połowie zaskakuje zarówno swoją odwagą jak i przystępnością. Skrzyński rzadko korzysta z takich melodii. Jej dekonstrukcja i zniszczenie są przez to jeszcze bardziej zajmujące. Kolejna, znakomita płyta.
- Jarek Szczęsny / Nowamuzyka.pl about NIWA

"[...] Dużym zaskoczeniem jest dla mnie finał – Mystics in Silesia Micromelancolié (znanego bardziej z klimatów eksperymentalno-ambientowych, takich jak najnowsza kaseta Niwa), który kumuluje całą energię współczesnych nurtów tanecznych, przewrotnie gra atmosferą EDM-owych setów tanecznych, śrubując napięcie, ale nie pozwala sobie na wejście linii perkusyjnej. Dobra puenta dla znakomitego wydawnictwa bardzo dla mnie pożytecznego choćby dlatego, że potencjał środowiska pokazuje w dobrze wyegzekwowanym skrócie. [...]"
- Bartek Chacinski / Polifonia about Doubts 2

- Doubts 2 & Niwa mentioned over Polifonia

Polský ambientní umělec Robert Skrzyński aka Micromelancolié se na své novince dotýká konceptu "information overload" a zkušeně balancuje na hraně ambientu, glitche a popu.
Micromelnacolié je u kazetových vydavatelství jako doma, a stejně tak jeho nové album Niwa není výjimkou, a vychází na kazetě. Je další v řadě nahrávek, ve kterých Skrzyński reflektuje vlastní chápání internetu jako elementární součásti každodenního života a zároveň jedné z příčin informačního zahlcení.
Z něžných a zároveň znepokojivých dronových polštářů prosakují výboje glitche, vrstvy terénních nahrávek a found sounds, nebo smyčky žánrových samplů od operního zpěvu po zamlžené beaty, které autor vytrhl z jejich přirozeného prostředí a dal jim nový smysl. Niwa tak představuje křehký a podmanivý svět, ve kterém se střetává hektický proud ruchů a smyček – leckdy připomínající kvalt neorganizovaných myšlenek – s podivuhodnými ambietními vzpomínkami na sny. Album vychází 5. dubna elektronicky a na bílé kazetě u českého labelu Nona Records.
- Full Moon Magazine about NIWA

"[...] I tak oto, Radar tworzony przez Krzysztofa Topolskiego (nagrywającego również jako Arszyn) oraz Roberta Skrzyńskiego (Micromelancolié) zaproponował szalenie transową mieszankę elektroakustyki, krautrocka i elektronicznych podrygów, wśród których na pierwszy plan nie wybijały się syntezatory, ale wiodąca perkusja. Trudno mi ocenić, w jakim stopniu występ był wcześniej przygotowany, a w jakim improwizowany na żywo, ale wszystko rozwijało się bardzo dynamiczne. Jednocześnie wszystkie elementy doskonale ze sobą współgrały, dzięki czemu każdy nowy (choćby i śmiały) ruch sprawiał wrażenie, jakby naturalnie wynikał z poprzedniego, nie powodując u słuchaczy uczucia dysonansu, lecz raczej narastającego zainteresowania dalszym tokiem wydarzeń. Wydarzeń tych było natomiast niezwykle dużo, bowiem tempo raz pędziło w bliżej niesprecyzowanym kierunku, innym razem rytualnie pulsowało, a w jeszcze innych miejscach wchodziło we wręcz dubowe przestrzenie, pozwalając się zatrzymać i złapać głęboki oddech. Zwrotów akcji było niemało, ponieważ Topolskiemu i Skrzyńskiemu towarzyszył Jachna, wprowadzający swą grą na trąbce sporo zamieszania: kiedy całość nabierała rozbujanej płynności, w najmniej oczekiwanym momencie przełamywał on strukturę proponując bardziej wymagające rozwiązania. Ostatecznie Radar zaoferował uczestnikom festiwalu ciekawą podróż, która w pewnych momentach skręcała w niezbadane rejony, aby w końcowej fazie udowodnić, że czasem nie warto precyzyjnie określać celu wyprawy. [...]"
- Emilia Stachowska / Glissando about RADAR + Krzysztof Jachna performance over Cocart Festival 2018

"Cold Body Shining" (with score composed by yours truly) @ 68. Berlinale International Film Festival - Forum Expanded Exhibition - A Mechanism Capable of Changing Itself

Online interview previously printed over Estrada i Studio

END YEAR 2017

***

- "No Respect for Grace & Virtue" over 1chem1okiem favourite releases of 2017
- "Anatomy of Modern Paintings" over Itayaxala favourite releases of 2017
- "Anatomy of Modern Paintings" overt Noise/Admiration favourite releases of 2017
- "Anatomy of Modern Paintings" over De Subjectivisten favourite releases of 2017
- "Anatomy of Modern Paintings" + "No Respect for Grace & Virtue" over Foreign Accents favourite releases of 2017
- "No Respect for Grace & Virtue" over Genot Centre favourite releases of 2017
- "No Respect for Grace & Virtue" over Zapiski o sztuce favourite releases of 2017

***

The project of Robert Skrzyński exists its own special sound world, united by its defiance traditional song structures and a schizophrenic sense of beauty. Periodically, a release will line up into rhythms or melodic hooks, but mostly Micromelancolié’s music focuses on hissy concrète atmospherics and open-ended tastes in sound sources. Skrzyński himself describes the music he creates in the project as, “sound maps and postcards, created with found sounds, feedback, microsamples, and artificial field recordings.” The effect, more often than not, is a sort of bastardized ambient sound memory, hazy and rich all at once, as woozy remnants of melody and texture peer out of tape fog. The Kraków-based Skrzyński has been a quietly relentless staple on the country’s scene for years now, and besides issuing several Micromelancolié releases a year, his fingerprints can be heard in many other projects, collaborations, and remixes.
- Tristan Bath / Bandcamp Daily "An Introduction to Avant-Garde Electronic Music in Poland"

Radar is a duo of Krzysztof Topolski (also known as Arszyn) on drums and transducer and Robert Skrzyński (also known as Micromelancolié) on electronics. I reviewed quite a bit from both (and more to come as you will see) but it seems nothing from their work together, but perhaps that is because this is their first album as Radar. According to the label they offer a mix of “electronics, electro-acoustics, kraut-rock and improvised music”. The eight pieces on this CD, spanning forty-two minutes, seem to be part of one piece or two pieces that are cut up in various smaller ones. Now here we have drums that are much better recorded, no wailing saxophone and indeed a sound that combines the best of all that is mentioned. Sometimes it hammers on like a fine motorik kraut beat, but it can also be broken up with the drums being all over the place and electronics do something similar. Either pressed down to form a drone-like organ sound, or bouncing around in all those fine oscillations. It has that groovy jazz noir sound of the CDR of Ak Uki and throughout Radar has a diverse sound palette on offer. This I thought was a very nice release.
Which by then it is a wise move, perhaps, to check out Micromelancolié’s ‘No Respect For Grace And Virtue’ cassette. Much of his work seems to be others (including Sindre Bjerga) but what I heard from his solo work it seemed very much rooted in the world of drone music. On this new work he seems to be on the move, going into something new. The music is all-electronic, but not always drone based. It bubbles and bursts, these modular synthesizers, hums and sings, sometimes even literally when there are voices used. These voices are fed through a vocoder, so it sounds a bit robot/alien like and reminding me of local heroes Visitors, but Micromelancolié is not as poppy, as all things atmospheric and moody plays a role here, even when it sometimes seems like the start of something poppy. But of course it is no such thing and the album sounds more like a concept album with all those similarly processed voices, singing from another universe or beyond a black hole; or maybe something from central command trying to stop such an invasion. There is a fine radio play like quality to the music and even if it was not intended like that, it worked as such for me pretty well. This is an absolutely lovely tape by Micromelancolié and he makes an interesting progress with his music; certainly a road to continue.
- Frans de Waard / Vital Weekly about RADAR & No Respect for Grace & Virtue

Antykonsumpcyjna stacja kosmiczna.
Najprościej byłoby odnieść to wydawnictwo do pogody za oknem. Wrzucić coś o śniegu, który kraj powoli stara się przykryć albo o smutku wynikającym z jesiennej deprechy. Nic z tego, gdyż najnowsza kaseta Roberta Skrzyńskiego przynosi zgoła inny klimat. Nie byłem dotąd najpilniejszym słuchaczem Micromelancolié, ale kilka razy zdarzało mi się zawadzić uchem o twórczość tegoż. Zapamiętałem szczególnie minimalizm środków oraz zawsze ciekawe podejście do elektronicznej muzyki. W przypadku „No respect for grace and virtue” moje zainteresowanie zdecydowanie nie miało charakteru powierzchownego. Nie, tym razem wrażenie po przesłuchanie zostało ze mną na dłużej. W ocenie twórczości Skrzyńskiego, bardziej niż sobie, ufam Bartoszowi Nowickiemu, który w swojej recenzji ujął ten album jako część większego procesu artystycznego.
Nowy album Micromelancolié może też fascynować bez szerszej perspektywy, czego sam doświadczyłem. Poukładanie tych kolaży dźwiękowych, zlepienie sampli i powtykanie wokali musiało być owocem nietuzinkowej wyobraźni. Robert Skrzyński musi mieć spore jej zasoby. Dobrze, że nie jest skąpy i chętnie się nimi dzieli. Nieludzki wymiar głosu towarzyszącego dźwiękom w „A2 untitled” kieruje moje myśli ku wyobrażeniom o sztucznej inteligencji. W sumie ten kawałek mogłaby taka AI nagrać. Pełen niedoskonałości opartych na sobie tylko znanym algorytmie. Napisać o tym utworze, że jest nieszablonowy, to nic nie napisać. Z jednej strony może wydawać się sumą przypadkowych odgłosów, ale po wielokrotnym odtworzeniu dostrzegam w tym sens. Albo odbieram jako zawierające sens. Choć pozostaje kłopot z jego wskazaniem. Niemniej to mój ulubiony utwór z płyty, który ostatnią minutą swojego trwania przenosi w zupełnie inny wymiar.
Strona B zaczyna się z większym ładunkiem ludzkiego pierwiastka. Jego oznaką są głosy ludzkie i pourywane fragmenty melodii na przemian z ambientową formą. Niemniej ta część sprawia wrażenie próby dostrojenia odbiornika na fale nadawane z bazy kosmicznej. Cały album wydaje się być tworem rodem z kosmosu. Bardzo plastyczna muzyka uwodzi kontrastami. Kompozytor dba, abyśmy się nie nudzili. To co normalnie może denerwować u Skrzyńskiego po prostu wypada dobrze („A1 untitled”). Rozedrgania, które w innym przypadku można potraktować jako wady przekazu, tu stają się muzyką. Głosy porozciągane, zapętlone, przekształcone, a w dodatku podbite bitem. Ucieczka od rzeczywistości gwarantowana. Nie unika też wycieczek w stronę muzyki tanecznej. Jak choćby w krótkim wstępie do „B2 untitled”. Zafascynowała mnie muzyka maszynerii, która dominuje w „A3 untitled”. Nakręcający się mechanizm wydobywający z siebie rozmyte dźwięki. Głównym budulcem są industrialne zgrzyty, tarcie metalu o metal czy odgłosy pracy kół zębatych. W tle rozprzestrzenione są przetworzone głosy ludzkie.
Można by spokojnie zatracić się w pustce kosmicznej, którą tworzy „No respect for grace and virtue”, gdyby nie idea towarzysząca całości. Chodzi o antykonsumpcjonizm ujęty choćby w tytule płyty. Bardziej wnikliwi mogą usłyszeć go też w treści tekstów, które pojawiają się w utworach. Kończy się to dość filmowo. W „B3 untitled” dominują rozmyte pejzaże, plamy dźwiękowe miło rozlewające się oraz przetworzone ludzkie głosy. Wszystko to programowo popsute, otoczone zakłóceniami. Niektórych przyzwyczajenia muzyczne mogą zostać poddane próbie, ale próbie tej warto sprostać. Nie ma też co straszyć na siłę, bo utwory z albumu nie przekraczają pięciu minut. Każdy z nich broni się osobno, ale najlepiej słucha się jednak w całości. Minimalne środki ekspresji zajmują uwagę na długi czas. Bycie pod wrażeniem gwarantowane.
- Jarek Szczęsny / nowamuzyka.pl about No Respect for Grace & Virtue

Swoją płodnością Robert Skrzyński mógłby zawstydzić niejednego królika. Trudno zliczyć wszystkie płyty, które zrealizował – zarówno samodzielnie, jak i we współpracy z innymi twórcami (m.in. z Jerzym Mazzollem, Fischerle i Sindre Bjergą). "No Respect for Grace and Virtue", kolejny album sygnowany aliasem Micromelancolié, to kaseta w limitowanym nakładzie 50 sztuk (jest też wersja cyfrowa). Skrzyński jest piewcą elektroakustycznego minimalizmu, toteż na zawartość wydawnictwa składają się sprzężenia, szumy, trzaski, zgrzyty, pomysłowo zaaranżowane sample i ambientowo-industrialne podkłady. W kilku utworach pojawia się głos przepuszczony przez vocoder, co nasuwa skojarzenia z dokonaniami Laurie Anderson na płycie "Big Science" (pamiętna pieśń "O Superman"). Albumowi towarzyszy manifest utrzymany w konwencji utworu "Fitter, Happier" Radiohead i zwieńczony słowami "Somatyczne społeczeństwo musi się skończyć". Muzyka elektroniczna dla myślącego człowieka. (7/10)
- Maciej Kaczmarski / muzyka.onet.pl about No Respect for Grace & Virtue

Zasadnicze pytanie brzmi: czy warto kupić album o antykonsumpcyjnym wydźwięku?
W tym przypadku odpowiedź jest jednoznacznie pozytywna, choć niektórzy mogą kręcić nosem na taką niekonsekwencję. Towarzyszący płycie manifest jednoznacznie odcina się od współczesnego społeczeństwa i jego wartości. Podobnie jest z muzyczną zawartością albumu no respect for grace and virtue, która nie daje natychmiastowej satysfakcji, ale zyskuje z każdym przesłuchaniem. Materiał jest krótki (sześć utworów i niespełna trzydzieści minut muzyki), ale bardzo intensywny. Robert Skrzyński umiejętnie łączy odhumanizowane głosy, wszelkiego rodzaju szumy i trzaski z samplami niewiadomego pochodzenia tworząc abstrakcyjne, ale bardzo wciągające quasi-słuchowisko.
Wydany w limitowanym, kasetowym nakładzie materiał jest wyraźnie podzielony na dwie połowy. Strona A wydaje mi się być bardziej gęsta. Na stronie B dominuje przestrzeń. Jej początek brzmi jak soundtrack do gry o porzuconej stacji kosmicznej, na której pozostały nieliczne ślady ludzkiej obecności. Tych kosmicznych i postapokaliptycznych tropów jest zresztą więcej. Całość pełna jest dźwiękowych niespodzianek, do których odkrywania serdecznie zachęcam.
- Jan Prociak / zapiskiosztuce.pl about No Respect for Grace & Virtue

Choć tym razem nowego wydawnictwa Roberta Skrzyńskiego trzeba było wypatrywać nieco dłużej (do niedawna nagrania tego artysty ukazywały się w kilkutygodniowych odstępach), to po raz kolejny doczekaliśmy się porcji zjawiskowej elektroniki.
Od pewnego czasu projekt Micromelancolié stanowi klasę samą dla siebie. Kolejne premiery jego nagrań przynoszą obraz ciągłej ewolucji w poszukiwaniu własnego języka i ekspresji. Niemal każda premiera zabiera słuchacza w co raz to nowe, trudne do przewidzenia rejony, w których triumf wyobraźni twórczej i umiejętności producenckich objawiają się w postaci osobliwej, w pełni autorskiej wizji muzyki elektronicznej.
Metoda kreacji u Skrzyńskiego wciąż pozostaje ta sama. Klei on plądrofoniczne kolaże w oparciu o znalezione sample, warstwy szumów, elektroakustyczne eksperymenty i nagrania terenowe. Jednak wraz ze skokiem technicznej jakości tych nagrań, można dostrzec również ogromny progres artystyczny, którego postępy możemy śledzić już od wydawnictwa „Low Cakes” (BDTA, 2015). Od tego czasu ewolucja przybiera co raz bardziej imponujące rezultaty, na co uparcie staram się zwrócić uwagę w niemal każdej wzmiance o muzyce Micromelancolié, która pojawia się na tym blogu. To co niegdyś wydawało się zatraconym w estetyce lo-fi wielowątkowym amalgamatem, skrytym pod warstwą dźwiękowych brudów i szumów, przedzierzgnęło się do niemal hi-endowej jakości. Skrzyński jednak nie porzucił swojego upodobania do dźwiękowego recyklingu. Odchudzając formę swoich dotychczasowych kompozycji, znajdując w nich miejsce na przestrzeń, ciszę i pauzę, a także doskonaląc się w technice produkcji dźwięku (Skrzyński co raz częściej pojawia się w roli masteringowca) znalazł sposób by wyeksponować zgrzyty, trzaski, sprzężenia w imponującej klarownością przestrzeni.
Nową jakość w produkcjach Skrzyńskiego wprowadziły również wokale. „Wcześniej używałem wokali zupełnie bez kontekstu, jako szpulki wokół której osnuwałem melodię, budowałem nagranie" – stwierdza Robert. W przypadku „No respect for grace and virtue” zajmują one centralne miejsce. Nie rejestruje ich sam. Korzysta z banków wokaliz udostępnionych na licencji creative commons. Następnie modyfikuje je, moduluje i przepuszcza przez efekty, zmyślnie wplatając w warstwę dźwiękową. Tworzy z nich zupełnie nową jakość, nie spotykaną w polskiej muzyce. Nagrania Skrzyńskiego, z resztą już dawno wyrosły oryginalnością poza granice kraju, reprezentując na tle zgranej i niezbyt świeżej estetyki ambientu zjawiskową wartość. W mojej opinii „No respect for grace and virtue” mogłaby z powodzeniem znaleźć się w katalogu berlińskiej wytwórni PAN nastawionej na poszukiwanie progresywnych przejawów w muzyce elektronicznej.
Warto na przykładzie „No respect for grace and virtue” zastanowić się na czym polega oryginalność muzyki Skrzyńskiego. Choć twórczość Micromelancolié najłatwiej umieścić w kontekście ambientowym, głównie ze względu na statyczność muzyki, czy jej posępny nastrój, to działania twórcy kompletnie przemeblowują ten gatunek, do tego stopnia, że niewiele ma wspólnego z muzyką tła. Kompozycje Skrzyńskiego są wielowątkowe, czerpią z różnych nurtów, sięgając nawet po wycinki tanecznych estetyk, często jedynie zacytowanych (regularny bit techno w„Untitled 1”, czy footworkowy groove w „Untitled 3”). Producent wiele uwagi poświęca dramaturgi stąd tyle w jego nagraniach kontrastów i nieoczekiwanych zwrotów akcji. Jego muzyka nawet przez chwile nie zionie nudą, jest zmienna i plastyczna; na uszach słuchacza przepoczwarza się eksponując swą zmieniającą się formę. Oczywiście nie byłoby to w kontekście około-ambientowym żadnym novum, gdyby nie fakt, że Robert ograniczył czas trwania swoich kompozycji do singlowych 3-5 minut! Materiał „No respect for grace and virtue” jest znamienitym przykładem na to jak snując jedną spójną opowieść, podzielić ją na sześć autonomicznych epizodów, z których każdy ma swoją wewnętrzną dramaturgię i konstrukcję. Słuchając kolejnych nagrań Skrzyńskiego nie mam wątpliwości, że obcuję z unikalną ekspresją.
Na wydanej dla Plaży Zachodniej kasecie pojawia się jeszcze jeden, nowy w twórczości Micromelancolié motyw, wychodzący poza sam kontekst muzyczny. Mam na myśli antykonsumpcyjny manifest, który towarzyszy wydawnictwu; ujęty zarówno w wymownym tytule, opisie materiału, oraz w treści wokaliz, które znalazły się w nagraniach.
- Bartosz Nowicki / 1uchem1okiem about No Respect for Grace & Virtue

A beguiling addition to the expanding catalog of Antwerp tape imprint Audio Visuals Atmosphere: the canny, textural Anatomy of Modern Paintings by Micromelancolié, aka Polish experimental sound and video artist Robert Skrzyński. Anatomy of Modern Paintings is an edit from two performances at the National Museum of Warsaw from 2016, from the Ucho Gmachu series devoted to contemporary music. Even considering the hauntological, stream-of-conscious flow of Micromelancolié’s often field-recording-based dronescapes, Anatomy of Modern Paintings is enigmatic, but hypnotically beautiful all the same.
Micromelancolié’s imaginary narrators guide you through a self-contained world of dissociation and apathy. On Side A, a nasal voice drawls on, seemingly to himself, over zoned-out looping, “I’m just going to fade away eventually…and then I’ll be alone again…naturally…because…” Sussurant chatter in the background becomes another layer to the mystery and experience. Side B opens with a greeting from an even more unnerving male voice, straight out of the uncanny valley, urging you to recline, dream, and collapse into the submerged bed of noise and glitchy fragments. Afterward, coming in more clearly, you hear someone’s fiddling around in the dark, opening and closing doors, typing, rustling paper… a half-hearted search for something. Then, just like that, we’re done. And yet, this is bound to be one you’ll wear out on tape, revisiting many times.
- Matthew Sweeney / Decoder Magazine about Anatomy of Modern Paintings

"Isolines is a recent album by the prolific Polish experimental sound and video artist Micromelancolié. It’s a short but sweet album consisting of 5 tracks spread across these two sides of the cassette tape, featuring a rather more bright kind of sonic ambience compared to the darker more harsh sound of previous releases on WHERE TO NOW I reviewed. What’s most apparent about Isolines after listening is the way this album is almost perfectly sequenced for the analogue cassette tape format. Side A (Izograma, Izowapora, Izochiona) making up the more playful quirky side of the album, whereas side B (Izomorfa, Izonefa) makes up the more mysterious introspective side of the album, with the long ending track Izonefa as an excellent finale to this album, proving that the best tracks of albums can also be right at the end of the journey. This journey is a pleasant, inviting and curious kind of musical trip combined however, so there’s no real weak spots on this album. Izograma introduces the sound of the album in a manner that does take a little bit to get into it, with the rather encased lo-fi crunchy sound, though this has more to do with your personal listening experience at the moment of playback than with the music itself. The cassette format combined with this lo-fi kind of crunchiness can sound a bit more “small”, with it’s cosy direct sound whcih definitely works in Izograma with it’s twinkly bell synth, post-internet chopped music samples but also a strange kind of piano ambience in the background which really does make the whole track have multiple layers, multiple dimensions in one. The seperate layers are all rather collaged over eachother and yet there is this feel of quiet mystery, the detuned piano being played, fragments of life. Izowapora, the second track however is not entirely a succesful track. Nowadays with Vaporwave all around us still on Bandcamp, distributed on cassettes and that’s why I can’t help but feeling that Izowapora is very much one of those loop-based Vaporwave tracks that often play for 1-2 minutes and are nice enough loops when integrated in a sometimes lengthy tracklist but this track is just a bit too long and repetitive, even with it’s solid sound. It doesn’t hold a lot of interest for 3:37 minutes. Izochiona however is a very nice atmospheric track, with nice glitches and tumbling percussion over obscure introspectives dronepads. It’s the kind of track that feels like a Sunday afternoon shower, contemplative but also with a hint of darkness. Side B starts with Izomorfa, an ambient techno track that starts with a very bright solo pad introduction that feels a bit misleading as afterwards a beat (with glitches again) cuts in but which does actually reveal itself overtime in the track. The flowing path, barebones kick beat and glitches give this music a unique sound that recalls classic Glitch music yet with a more home-brewn home diy feel to the production. Very relaxing but also intriguingly mysterious. The aforementioned Izonefa is a rather excellent finale of this album, and the sound palette is rather similar to Izomorfa but more progressive in composition. Nice touches are the “operation tools” like glitchy buzzes that combined with some watery synth bloops make this a pretty surreal listening experience. Good stuff. Isolines by Micromelancolié is a curious listening experience of an album, that while it dips a little after the beginning, still features a lot of immersive but also comfortably “close” music to dive into."
- Cobalt Mindwave about Isolines

- The Sound Projector about Circuit Intégré Volume 2
- Ver Sacrum about Circuit Intégré Volume 2
- Violence Online about Circuit Intégré Volume 2
- Lux Atenea Webzine about Circuit Intégré Volume 2
- Dark Entries about Circuit Intégré Volume 2
- nowamuzyka.pl about Circuit Intégré Volume 2

"[...] A Ixora? Trzy razy bez tytułu, trzy razy w charakterystycznym dla obu artystów brzmieniu. Długie ambientowe melodie Gaap Kvlt przeplatają się z industrialnymi zapędami Micromelancolié. Tu stuki, tam trzaski, narzucona mgła szumu i bliżej niezidentyfikowane dźwięki towarzyszą trzem nagraniom duetu od początku do końca. Na tle wszystkich kompozycji z Circuit Intégré Vol. 2 szczególnie wyróżniają się dwa zamykające płytę utwory. Niby powolne, ale jednocześnie pełne dynamizmu, niby ambient, ale pełen glitchowych elementów. Senne, ale jednocześnie ciężkie jak smoła. I dużo lepsze niż wydana w 2015 roku Ixora. [...]"
- FYH about Circuit Intégré Volume 2

"[...] Opting to divide their single untitled track into three sections on the disc, Ixora — the combined forces of Gaap Kvlt (who also appeared on Circuit Intégré 1 in their own right) and the ever-active Micromelancolié — are also the authors of the densest and most varied contribution. Riding in on the echoed sound of a metronome, electronic or acoustic, their journey takes in more diversions en route than the other two artists. Shards of synthetic noise, layered, tocking plucks, shifting squitters and metallic scrapes, reverberent throbs and spasming waveforms weave a dreamlike path through the half-waking state where the subconscious lifts up to intersect with quotidian reality. While Ixora may be the most engaging of the trio of artists on Circuit Intégré 2, theirs is also the most demanding listen on offer here. Night-time and downtime are perhaps best served by Docetism and Ghosts Of Breslau, but the deepest listening comes last. [...]"
- Linus Tossio / Freq Zine about Circuit Intégré Volume 2

"[...] Ostatnie słowo na Circuit Intégré Volume 2 należy do projektu Ixora, za który odpowiedzialni są muzycy GAAP KVLT i Micromelancolié. Trzy numery Untitled tworzą przeciwwagę dla poprzednich sześciu kompozycji na albumie kompilacyjnym wydawnictwa Zoharum. Jest to zwrot ku zaskakującym uderzeniom z pogranicza gatunku noise i industrial. Mocne, agresywne dźwięki przemysłowe przerywają delikatne, ambientowe tło, szczególnie w drugiej części tryptyku Ixory. Monumentalne przejścia i niespodziewane zwroty akcji przepełniają Untitled, tworząc atmosferę niepokoju i niepewności. Współpraca muzyków zaowocowała zburzeniem atmosfery zbudowanej przez Docetism i Ghosts. Kompilacja trzech z pozoru podobnych klimatów, a jednak tak bardzo różniących się od siebie, daje dobry przekrój tego, co obecnie dzieje się na polskiej scenie eksperymentalnej w dziedzinie muzyki elektronicznej. Jest to album wymagający specjalnej oprawy, nie wyobrażam sobie słuchać takiej muzyki na przykład podczas jazdy samochodem. Ale gdy już stworzy się odpowiednią atmosferę i pozwoli jej na symbiozę z dźwiękami wydobywającymi się z Circuit Intégré Volume 2, to można bez wahania odpłynąć w stronę tajemniczych krain. Do tego też zachęcam z całych sił. [...]"
- Wadim Filiks / Kvlt about Circuit Intégré Volume 2

"[...] Z kontemplacyjnej sesji wybudza nas duet IXORA, którego twórcami są Robert Skrzyński (Micromelancolié) i anonimowy Gaap Kvlt. W 2015 projekt zadebiutował materiałem wydanym przez Pointless Geometry, który recenzując potraktowałem z wyraźną rezerwą pisząc o nim że: „ ...pozbawiony jest zarówno mielizn, jak i fajerwerków i nie przynosi pewności co do rokowań tej muzycznej kolaboracji. Zachowawczość w muzyce duetu, oraz podążanie bezpiecznymi ścieżkami, na razie nie pozwoliły mi na ujrzenie w tym projekcie czegoś więcej niż tylko sumy talentów, obu tworzących Ixorę muzyków.” W perspektywie trzech nowych kompozycji z trylogii Zoharum, słowa te całkowicie straciły na znaczeniu. Ixora zaskakuje podejściem do kompozycji, która osnuta na dronowym rdzeniu, pomimo wolnych temp, zaskakuje rozmachem rytmicznym. Nieregularne kliki, stukoty i trzaski ścigają się z miarowymi uderzeniami, i głuchymi tąpnięciami, tworząc pobudzającą zmysł słuchu ornamentację. Duet czaruje również, a może i przede wszystkim dźwiękowymi artefaktami, atrakcyjnym brzmieniem, unikalnymi samplami i ich zaskakującymi zestawieniami. Przykładem niech będzie druga kompozycja, gdzie stosunkowo konwencjonalna pętla, o proweniencjach industrialnych, zostaje gwałtownie rozerwana głośnym, kostropatym i przeszywającym strukturę utworu samplem, a następnie ostrzelana świszczącymi pociskami o analogowym brzmieniu. Aranżując swoją muzykę z amalgamatu elementów cyfrowych wysokiej jakości, oraz analogowych efektów lo-fi, producentom udało się sprokurować zabójczą mutację, mogącą stanowić dźwiękowy odpowiednik organiczno-mechanicznych instalacji Davida Cronenberga. Również wieńcząca płytę kompozycja zostaje zrealizowana według tej samej koncepcji, wskazując tym samym, że duet odnalazł swą indywidualną narrację i jest w rewelacyjnej formie.
Przygotowana przez Zoharum kompilacja „Circuit Intégré Volume 2 - A Compilation of Contemporary Electronica” okazuje się wybornym assiette, w którym dronową estetykę kosztujemy w trzech różnych wariantach. Dubowej (Docetism), ambientowej (Ghosts Of Breslau), oraz eksperymentalnej / industrialnej (Ixora). Oczywiście do ów stylistyk nie należy przywiązywać zbyt dużej wagi, bo pojawiają się one w muzyce wszystkich zgromadzonych na płycie artystów. O wiele bardziej istotne jest to, że wszystkie trzy projekty sprawiły, że z niecierpliwością oczekiwać będę ich kolejnych solowych nagrań. [...]"
- Bartek Nowicki / 1uchem/1okiem about Circuit Intégré Volume 2

Festiwal otworzył delikatny set Krzysztofa „Arszyna” Topolskiego oraz Roberta „Micromelancolié” Skrzyńskiego. Panowie wydali niedawno w bardzo ciekawej, a niedocenianej wytwórni Plaża Zachodnia materiał pod szyldem Radar. Od lat utrzymujący równy, wysoki poziom w licznych projektach, przygotowali zniuansowany, momentami oniryczny materiał rozpięty między pulsem perkusji (Topolski) oraz warstwami elektroniki (Skrzyński). Stylistycznie mamy tu do czynienia z dźwiękami na przecięciu szeroko rozumianej muzyki ambient oraz równie szeroko rozumianego eksperymentalnego jazzu.
Koncert na Dniach Muzyki Nowej stanowił premierę duetu w wersji koncertowej i potwierdził tkwiący w nim potencjał. Panowie zagrali set odmienny od materiału na płycie, częściowo improwizowany. Na pierwszy plan wysunęła się gra „Arszyna” – relatywnie rzadko korzystającego z blach, skupionego na przytłumionych brzmieniach. Na zakończenie koncertu założył słuchawki i ostatni segment zagrał z metronomem, niejako przeciwstawiając bardziej „mechaniczną” grę wcześniejszej, swobodniejszej części. Tymczasem Skrzyński koncentrował się na wypełnianiu dźwiękowej przestrzeni, trzymając się, w jeszcze większej mierze niż na płycie, plam dźwięku. I tylko w jednej części panowie niejako zamienili się rolami – Skrzyński skupił się na pulsie basu, a Topolski generował frazy dźwiękowe codziennymi, mechanicznymi obiektami (np. elektryczną spieniaczką mleka).
Siłę duetu stanowiła wspólna koncentracja na utrzymaniu ambientowego charakteru setu – całość wyraźnie ma mieć nieinwazyjny (wręcz „dyskretny”), a zarazem transowy charakter. W tym połączeniu tkwi sedno ambientowej estetyki projektu.
- Antoni Michnik / Wioleta Żochowska / Glissando about RADAR debut performance @ Dni Muzyki Nowej

As its name suggests, niche music relies on a downsized yet faithful community of hearers. As far as the industry goes, pushing for less harmonious forms of sound and boundary-pushing electronics – especially when it comes to a category of music mostly aimed at making people dance in clubs and festivals – naturally implies less budget and visibility, so obviously less profit.
No wonder why most of the labels dedicated to breaking norms and practices have firstly done it via the more flexible-way cheaper tape format as opposed to the risky business of putting out wax straight away. Amongst these, US label Always Human Tapes have been holding the fort with strength and poise, never quite coming close to quenching their thirst for off-standard sonics and unsettling oddities.
Their newest effort comes from a pair of likeminded genre-busters in the persons of Seagrave co-founder Blood Room and Polish experimentalist Micromelancolié. Taking care of the A-side, Tim Matts immediately immerses his listener in a mercurial pool of white noise, clicks and frizzles, before letting out a drove of raucous kicks and claps to lay out a much more UK-bass oriented minimalism. ‘Sun Pulse Equation‘ attacks with further impact but it’s on the next two cuts that Blood Room’s bold and adventurous insight fully blossoms.
Hitting just as hard and loud, the boisterous ‘Flood Heresy‘ follows further meandering stretches without easing the strain and shocks of this bumpy ride. Each kick resounds deep in the spine, each percussion hits right in the guts, and yet it’s a brutally pleasing gain in power. Still, ‘Fml Dad No Insurance‘ stands out as Matts’ highlight here: fusing full-on nostalgic pad swashes with a proper menacing dubby Bristolian spin to keep the vibe malevolent, this one ticks all the boxes.
Breaking the flip in on a much more inner-directed note, Micromelancolié goes in with a strong Janus-faced analogue slab: ‘Meltwater Pulse‘ starts as a crackling fire of sounds, tripping in confined, airless spaces, before radically morphing into an hypnotic slo-mo musing that blends the etherealness of Eno’s modular poetry with a tape-saturated trap like hip-hop rhythm as a fine contrapuntal interplay.
The aptly-named ‘Abyssal Memories‘ then makes for a nice interlude, but mostly preps the ground for ‘Hydrothermal Vents‘ to exhale its astonishing droney melancholia by way of heavy-textured pads that have nothing to envy to BoC’s most heart-rending classics or Autechre’s sorrowful ambient gems like ‘VLetrmx21‘. Masterstroke, this.
Closing things off with both artists involved, ‘Paraffin: Kroma Kodek‘ gets the Micromelancolié treat and nicely anchors the contrasting sense of strength and utter brittleness of this opus a little deeper. Avant-garde and ultimately daring, high up there with the best of leading-edge electronic music.
- Baptiste Girou / Inverted Audio about Creek Trax

Marginally more structured but no less oppressive is the other forthcoming spool-set on Always Human, coming from the Seagrave's Blood Room and hyper-prolific Polish experimentalist Micromelancolié. There are some crushing rhythms to be feasted upon within Creek Trax, not least on Blood Room’s side of the tape, but crucially everything’s balanced very finely between spooked textures and warm analogue percussion. If such considered electronics tickle your synapses, you can nab a copy of it right here.
- Oli Warwick / The Ransom Note about Creek Trax

1. Od powietrza, głodu, ognia i wojny Wybaw nas Panie! Od nagłej i niespodziewanej śmierci Zachowaj nas Panie! My grzeszni Ciebie Boga prosimy Wysłuchaj nas Panie!
Gdyby Triduum Paschalne odbywało się w roku liturgicznych częściej wówczas przypuszczam, że więcej ludzi zechciałoby się chodzić do kościoła. Teatralizacja obrzędów wielkiego tygodnia i ogólna artystyczny eklektyzm rytu zachwyciłaby każdego żądnego interdyscyplinarności fanatyka sztuk. Przełamywanie czwartej ściany w tym okresie przybiera fenomenalne formy, a ogólny przepych i dramaturgia wydarzeń, które może być dowolnie moderowana podług potrzeb wiernych zbliża wydarzenia do współczesnych widowisk, które ideologicznie i aksjologicznie tak mocno prą w stronę imersji, partycypacji i emancypacji.
W Wielki Czwartek, przed wtrąceniem Chrystusa do ciemnicy biją dzwony, dzwonki, gongi, sygnaturki, organista rozlewa się wszystkimi swoimi talentami po instrumencie, ksiądz wytęża poliki w podniosłym śpiewie, ministranci jak oszalali walą we wszystkie drobne instrumenty, a wszyscy huczą, niczym ogień czyśćcowy, Gloria in excelsis Deo! Bohaterem jest tu podobno Chrystus, święto swoje obchodzą także kapłani, lecz być może główna rola przypada chłopcu, który w wykrochmalonej komży dumnie pręży się na środku kościoła ciągnąc za sznur sygnaturki. Sam w sobie wie on, że może stawiać się jako najważniejszy w tej chwili, sam w sobie może czuć się dumny, że został wyznaczony do zajmowania centralnej pozycji na scenie. Myśli te, choć grzeszne jak nic innego, pyszne, jak żadna pycha, której świat nie widział, lecz oto takie myśli nasuwają się same. Czyż Bóg koniecznie musi być zazdrosny, by ta wielka Gloria była tylko jego udziałem? Może także ktoś inny zechciałby w tej Glorii znaleźć swoją wielkość?
2. Miałem przyjemność znać to nagranie w wersji premiksowanej, a było to w sierpniu 2016 roku. Nie piszę o tym dlatego, aby podkreślić moją pozycję osoby piszącej o muzyce i cieszącą się niewątpliwym przywilejem, gdy niektóre płyty dane mi jest przesłuchać przed ich oficjalną premierą. Piszę o tym dlatego, bo przypomniałem sobie, że moje pierwsze obcowanie z External Sources miało miejsce w dosyć nie-fortunnych okolicznościach. Gdy Robert Skrzyński przesłał mi nagrania chciałem zapoznać się z nimi jak najszybciej, a jako że miałem przy obejściu swojego domu pracę polegającą na sprzątnięciu węgla do komórki postanowiłem, że wystawię przez okno kolumny głośnikowe i zapodam sobie muzykę do niewątpliwie przykrego obowiązku. Był sierpień, na polu ostatkami sił szalały ptaszęta, gałęzie okalających dom klonów i jesionów poszumiwały na znak nadchodzących listo-padów. Na dole przy ziemi wrzucałem do blaszanych taczek węgiel, który następnie musiałem wwieźć do sutereny. Towarzyszył temu nieustający, dronowo-nojzowy zgrzyt zmęczonych łożysk - jeden z piękniejszych dźwięków towarzyszących temu domu odkąd pamiętam.
Nie pamiętałem jednak, do niedawna, samych External Sources. Nie dlatego, że wersja premiksowana była biedna (choć nie ukrywam - finalny miks wydobył bardzo wiele dobrego z utworów), nie dlatego także, że słuchałem cicho (mieszkam pośrodku niczego, nikomu nie miałem prawa przeszkadzać ze swoim rozkręconym na full wzmacniaczem), nie dlatego, że jest to kolejne niezapamiętywalne wydawnictwo przepływające przez głowę bez refleksji. External Sources doskonale zespoliło się z moim otoczeniem dźwiękowym, bo z podobnie brzmiących źródeł korzystał Skrzyński układając swoje kompozycje. Między ciszą, a ciszą chwile się kołyszą - śpiewał poeta, a Skrzyński między ciszą, a ciszą kontempluje swoje nerwowe tiki, stuki oraz rzęchy, oswabadza się opieszale z dosyć przekornych estetyk trylogicznie brzmiących Low Cakes, Contour Lines oraz Isolines, w stronę muzaku w stylu Steve'a Rodena, dźwięków ciszy, kontemplacji, nieśpieszności.
3. Emil Macherzyński (Palcolor, NOL, Jasień, ex-Złota Jesień) w nieopublikowanym i nieautoryzowanym jeszcze wywiadzie (wybacz Emil) powiedział mi następującą rzecz:
Muzyka użytkowa, jak ją zwykłem nazywać, to chyba moja ulubiona muzyka w ogóle. Jest pozbawiona jakiegokolwiek ego, bo nie miała nawet trafiać do ogólnej konsumpcji, a jednocześnie dawała wspaniałą wolność, którą co zwinniejsi kompozytorzy potrafili genialnie wykorzystać.
Micromelancolié ze swoim External Sources idealnie komponującym się ze światem, który przeszedł zagładę ludzkości, lecz który na powrót zarasta kwiatami i lasem, wykracza poza porzucenie ego tworząc jego mutację, gargantuiczne zmultiplikowanie pychy w pozornym poniżeniu, pokory w przesadnym ukrywaniem się za dźwiękiem znalezionym. Niczym biczownik idący przez miasto zwraca na siebie uwagę gawiedzi, niczym polski papież przeżywający swoje cierpienie i śmierć pokornego sługi bożego transmitowaną na żywo do odbiorników milionów, niczym sam Chrystus poniżający się i dający zabić w spektakularny sposób, który będzie treścią żyć miliardów przez milenia. Micromelancolié z External Sources jest dokładnie taki sam - jak w wielości jest jedność, jak w pokorze jest chwała, tak znoszone są granice między świętością, a świętokradztwem. Treścią External Sources jest eklektyzm od rwanych szorstkich struktur, perkusyjnych trzasków przypominających Wielkopiątkowe kołatki, ambientalnych pętli jak u Basinskiego, wokalnych sampli jak modlitw, szeptanych modlitw jak bluźnierstw, rwanych sylab przeradzających się w ostatnie przedzimowe tchnienia ptaszków.
4. Spojrzyjcie na ptaki niebieskie, iż nie sieją ani żną, ani zbierają do gumien, a wżdy Ojciec wasz niebieski żywi je; izali wy nie jesteście daleko zacniejsi nad nie?
- Maciej Wirmański / Kultura Staroci about External Sources

So, at press time there’s only six copies remaining for this dark and dank split cassette. Blood Room (who also is at the helm of SEAGRAVE) also wanted me to mention that all proceeds from this release are going toward the ACLU – for those outside the states, American Civil Liberties Union. Blood Room’s side has some abstract bangers to get the blood pumping and the whip bumping. “Sun Pulse Equation” from the jump makes you feel like you’re trapped in a building with a time bomb ticking away its final moments, with the bass drum giving your conscience a much-needed masssage. “Flood Heresy” is a sonic assault that’s sure to put your subwoofers to the test, and I’m totally aware of the pun opportunity but I’ll refrain from taking it. “Fml Dad No Insurance” is reminiscent of something you might hear on Geogaddi – dark IDM.
Now, let’s liken Blood Room’s side to the car that drives up to the creek, and Micromelancolié’s side as that not-so willing dip in the creek. “Meltwater Pulse” with its flickering detachment in the first half and the twinkling and subdued electronic organ soundtrack when you hit the mud, and when you start drifting in the chilly water – accompanied by a fire trap hi-hat/snare combo, of course. “Abyssal Memories” reminds you of a car you’re furiously trying to start, but it’s just not wanting to cooperate with you even though you’ve got an angry mob approaching you. “Hydrothermal Vents” soundtracks that dive in to the bottom of the creek, and the hazy green and brown tapestry you gaze at. The final track, a Blood Room remix, is when you reach rock bottom and watch the fish swim by overhead. Listen to the Bandcamp stream of the album below and see what you think of it. Cheers!
- Cameron Hilliard / Slyvinyl about Creek Trax

Radar to duet Roberta Skrzyńskiego (Micromelancolié) i Krzysztofa Topolskiego (Arszyn). Duet elektroniczno perkusyjny, nagrany na drodze korespondencji mailowej między artystami. Muzyka na Radarze to mieszanka syntetycznych, psychodelicznych faktur i organicznego, żywiołowego pulsu perkusji. Dzięki temu dualizmowi materiał zyskuje na witalności i nieprzewidywalności. Odnoszę wrażenie, że epistolarna geneza projektu pozwoliła muzykom na wzmożoną precyzję w sklejaniu kolejnych kompozycyjnych struktur. Przewodnikiem i głównym narratorem albumu jest kreatywna, rozbujana perkusja Arszyna, niemniej to nietuzinkowa elektronika Micromelancolié sprawia, że Radar zyskuje wyjątkowy surrealistyczno-futurystyczny klimat, od czasu do czasu przeplatany ambientalną mgiełką, bądź noise’owymi interwencjami. Tak jakby Topolski narysował wyraziste kontury kolorowanki, którą Skrzyński zapełnił kolorami z fantazją i polotem. Bardzo dobrze wypada też gościnny udział Michała „Bunio” Skroka na trąbce w jednym z utworów. Całość wciąga i angażuje uwagę. Słychać pomysły, a nie przekombinowanie. Słychać opowieść. Fajnie byłoby zobaczyć Radar na żywo.
- Krzysztof Wójcik / Popupmusic about RADAR

Wśród moich ulubionych momentów na „For safety reasons can I ask what is inside” znalazło się miejsce dla jedynego polskiego twórcy zamieszanego w powstanie tej kompilacji . Tą osobą jest Robert Skrzyński, producent znany z łamów mojego bloga jak mało kto; artysta, który chyba nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać swoją umiejętnością adaptacji w różnych gatunkach, estetykach i kooperacjach. Podobnie jest i tym razem, jego „Lutalica” wzbogaca estetykę ambientowego lo-fi ambientu o popowy anturaż. W zaledwie nieco ponad trzy minuty Micromelancolié prezentuje pokaz swojego przepastnego warsztatu eksperymentatorskiego (nagrania terenowe, szumy, elektronika, sample), ukazując go w bardzo subtelnych gestach tak aby wykreować łagodny nastrój mogący stać się podkładem popowej piosenki. Drobinki różnorodnych sampli; delikatne, wyciszone zaszumienia; kilka rozpoznawalnych odgłosów; cyfrowe kliki i przypadkowa melodia stają się scenografią dla samplowanego i modyfikowanego kobiecego wokalu. Wychodzi z tego niezwykle nastrojowy, quasi-popowy hit. Tak się składa, że podczas ostatnich rozmyślań podczas pracy nad podsumowaniem muzycznym 2016, zastanowił mnie fakt, iż między sceną niezależną, a młodym polskim popem (nie mylić z muzyką komercyjną z repertuaru festynów i Sylwestrów) nie istnieje żadna łączność. Twórcy nie inspirują się wzajemnie, może nie wiedzą nawet o swym istnieniu. Nie wspominając już o wspólnych kolaboracjach, łączących te skrajne środowiska. Kompozycja „Lutalica” Micromelancolié sprawiła, że uwierzyłem, że taka współpraca byłaby możliwa, i że ów stylistyczny kameleon Robert Skrzyński mógłby pokusić się o romans z estetyką pop, bez obawy utracenia własnej tożsamości artystycznej.
- Bartek Nowicki / 1uchem/1okiem about Lutalica track from For Safety Reasons Can I Ask What Is Inside compilation

No, widzę że Plaża Zachodnia idzie za ciosem, skoro zmotywowana sukcesem artystycznym albumu Steczkowskiego i Mełecha postanawia wylansować kolejny odważny projekt. Najwyraźniej właściciel wytwórni pozazdrościł prawie niezniszczalnemu w tym roku Instant Classic i zdecydował się zacząć ich gonić, więc przyjmuje pod swój dach eksperyment autorstwa Krzysztofa Topolskiego i Roberta Skrzyńskiego.
Stosunkowo niedawno, bo w ubiegłym miesiącu, zrecenzowałem aż cztery wydawnictwa naraz w celu wypromowania naprawdę niebanalnej polskiej muzyki. Dzisiaj dostrzec można coraz więcej prawidłowej, surowszej ideologicznie alternatywy, która nie ogląda się ani w polskie złote przeboje, ani w zachodnie mody, tylko skupia się na innych ideałach, wytwarzanych przez siebie, a na którą należy zwrócić uwagę i to nie w celu wyrastania na hipstera. Gdybym wtedy był bardziej aktywny i dalekowzroczny, tzn. gdybym wcześniej dokonał odsłuchu, dołączyłbym tam debiut projektu Radar. Stało się to jednak post-factum, wobec czego spróbuję nie traktować albumu tylko jako ciekawostkę, tym bardziej że to jeszcze ciekawsza oferta.
Jej bezpośredni twórcy zajmują się różnymi stylistykami - na co dzień Topolski jest perkusistą free-jazzowym występującym jako Arszyn, natomiast Skrzyński tworzy projekt Micromelancolié, skupiony z grubsza na elektronice i samplowanych odgłosach "z życia codziennego". Obydwaj byli zaangażowani w wiele projektów i współpracę z innymi artystami (np. Skrzyński zrobił tuż przedtem album "Mikroporosty" z Bartoszem Zaskórskim). Muzycy materiał na "Radar" tworzyli osobno, korespondencyjnie - najpierw Krzysztof nagrał partie perkusji (w dwóch ścieżkach można wyłapać trąbkę M. Bunia S. biorącego udział w sesji bębnów), które później przysłał Robertowi, żeby dołożył do nich całą elektronikę i zestawił wszystko w jeden pakiet.
Gotowa całość "promowana" jest jako "mieszanka elektroniki, elektroakustyki, krautrocka i muzyki improwizowanej", dalej jednak "Radar" proponuje tak naprawdę stosunkowo proste środki. Warto zauważyć, że takie przedsięwzięcie to mogłoby być nic szczególnego - po prostu perkusja i mruczenia. Co z tego, że mało kto się decyduje na coś takiego; być może wręcz ta "łopatologiczność" wstrzymuje popularność tych praktyk. Ale z drugiej strony mamy teraz np. disco polo, "jedyną muzykę, której Polacy chcą słuchać", a które jest dla odmiany równie proste. A więc jednak w takim łączeniu gatunków tkwi jeszcze coś, co przy odpowiednim potraktowaniu wytwarza inną jakość nie tylko na płaszczyźnie samych składników. Powiedziałem "odpowiednim potraktowaniu", bo chociaż przepis jest prosty, to mógłby wyjść topornie, czego obawiać się miał sam Bartosz Nowicki.
Jak zatem ta niepozorna, dziwna i ekscentryczna na papierze całość brzmi w rzeczywistości? Nie ma się czego martwić - bębny Krzysztofa i ambientowo-dronowe tła Roberta są mieszane gustownie, harmonijnie i elegancko, a do tego z melodyjnym niekiedy skutkiem. Poprzez swoją pasywność i łagodność zdają się operować ciszą; nigdy nie próbują atakować, zwłaszcza naraz (jedyną próbę można dostrzec w samej końcówce), a co najwyżej budują napięcie. To wszystko aż chciałoby się nazwać post-jazzem, ale dzisiaj panuje jakaś dosadna moda na przedrostek "post", toteż wstrzymuję się. Już teoretycznie mogłoby to być choćby nu jazzem lub fusion, tyle tylko, że jest mniej gładkie i bardziej zminimalizowane. Stąd proponuję inne określenie: ambient jazz. Wiadomo wprawdzie, że nie ma tu na albumie żadnych "kameralnych" instrumentów, z którymi jazz powinien się kojarzyć, niemniej pod sam gatunek zwykło się podobno klasyfikować sam sposób gry - a Topolski dostarczający pozostałości tego drugiego gra na perkusji całkiem swobodnie, jedynie miejscami się hartując (początek "1.5", nagle urywana końcówka "1.8").
Nad bębnami sprawnie unoszą się natomiast elektroniczne praktyki Skrzyńskiego. Często intrygujące: przykładowo "1.1" zwraca uwagę dobrze znanym (w sensie, że w ogóle w kulturze), lecz zgrabnie wystawionym sygnałem telefonu, a "1.3" oferuje surfujące tło. Środkowe części "1.4" i "1.8" mogą zaś skojarzyć się z "Chill Out" The KLF, gdzieniegdzie odzywa się też wspomniana trąbka w postaci nieśmiałego ozdobnika. W ogóle pojedyncze ścieżki udało się Robertowi potraktować tak, by w trakcie słuchania odbiorca mógł zauważyć wytwarzaną wokół mroczną, unikalną z racji samej faktury atmosferę, która przyciąga uwagę swoją postacią i daje ten nietypowy efekt "kontrolowanego chaosu". Wspomniana szarpana końcówka wywołuje z kolei wrażenie spuentowania materiału, dostarcza sensownego zwieńczenia - dzięki temu płyta Radaru to eksperyment precyzyjnie prowadzony, "wycyzelowany", oparty w pewnym sensie nie tylko na pojedynczych momentach (które wydają się mniej wyróżniać w drugiej połowie albumu), ale i na ciągu dalszym. To również jeden z tych nieczęstych przypadków, gdzie dużą rolę pełni montaż zawartości.
Intrygująca zagwozdka: nazewnictwo utworów wprawdzie jest elementem oprawy nie mającym wiele wspólnego z muzyką, ale tytuły, wszystkie postaci "1.[numer nagrania]", z tą jedynką na początku, sugerują, że to pierwsza część czegoś większego, że nastąpi kolejna odsłona. Przy takich okolicznościach można czekać na więcej rewolucji - niech Krzysztof Topolski i Robert Skrzyński utrwalą tę nową jakość. W tych sferach można pewnie zrobić wiele rzeczy.
- Przepełnione Stojaki about RADAR

Styczeń 2017, środek tygodnia, startują właśnie kolejne już Dni Muzyki Nowej w gdańskim Żaku. I oto na początek serwuje się słuchaczom dwie premiery: jedną trójmiejską, druga to absolutna świeżynka, najpierwsze wykonanie. Kto serwuje? Muzycy, których w większości doskonale kojarzymy z własnego podwórka (Krzysztof Topolski aka Arszyn, bracia Nowiccy, Robert Skrzyński) czy z działań ogólnopolskich (Artur Zagajewski, Eneasz Kubit, Wojciech Błażejczyk). Co serwują nam wspomniani? Najpierw RADAR, czyli wynik spotkania dwóch dźwiękowych eksperymentatorów: czysto elektronicznego Roberta Skrzyńskiego/ Micromelancolié i Krzysztofa Topolskiego, obecnego ‘od zawsze’ w świecie sound- artu, nagrań terenowych, od niedawna znowu perkusisty; po przerwie- STALOOCY, utwór (z nutami i partyturą, dyrygowana od czasu do czasu) Artura Zagajewskiego, doktora kompozycji, teoretyka muzyki, który będąc jednak dzieckiem swojej epoki przełamuje konwencje już poprzez dobór wykonawców z różnych, nie tylko tych akademickich sfer muzycznych działań. To współprace niecodzienne i dzięki temu generujące utwory nie skostniałe, za to pulsujące życiem. RADAR Mieliśmy do czynienia z materiałem, który wprawdzie został już nagrany i wydany na płycie, wczoraj jednak po raz pierwszy w historii został zagrany na scenie. I dobrze, bo duet Skrzyński- Topolski ma potencjał nie tylko muzyczny, ale też teatralny, a instrumentarium, z którego korzystają, tworzy naturalną scenografię. Sytuacja jest czysto teatralna: stolik przykryty czarnym suknem i siedzący przy nim oszczędny w ekspresji ruchowej Robert Skrzyński kontra żywiołowy perkusista, powołujący do grania różne obiekty, Krzysztof Topolski. Elektronika, juniorka wśród instrumentów muzycznych oraz perkusyjne instrumentarium, które w innym trochę kształcie, ale jednak towarzyszy ludzkości od ponad 21 stuleci- takie zestawienie wciąż wzrusza mnie na swój sposób, ale też, oczywiście, świetnie się sprawdza. Niejeden słuchacz przyswajał koncert z zamkniętymi oczami, bo wtedy materia miała szansę lepiej się zespolić, a może też dlatego, że transowe pulsowanie perkusji oraz liryczne, melodyjne, zapętlone frazy Skrzyńskiego zabierały nas, słuchających w trochę inne obszary odczuwania, doświadczania czasu, przestrzeni? Niejeden słuchacz pozwalał swojemu ciału podążać za pulsem, bardzo sprzężonym z tym fizjologicznym, a więc można było poczuć się trochę jak na klubowej imprezie techno. Doskonale równoległe historie opowiadali Skrzyński i Topolski, historie, które mogłyby z powodzeniem zaistnieć jedna bez drugiej, samodzielnie. Zastanawiałam się czasem, czy oni nie są zbyt zamknięci w swoich dźwiękach, w swoich światach: sampli, loopów, bitów. Dryfowali, każdy w sobie tylko wiadomym kierunku, po czym jakimś dziwnym trafem spotykali się. Bogaty był świat dźwiękowy Skrzyńskiego, bogaty ale też antropo- i naturocentryczny: trochę głosu ludzkiego, śpiewu ptaków, podanych w nieoczywisty sposób. Topolski, po tym, jak głównie nagrywał morze i inne przestrzenie, powrócił stosunkowo niedawno do perkusji. Powrócił prężnie i nie traci czasu ( patrz projekty „Wolność” czy „ Arszyn gra de Marię”). Niemniej jednak swoje sound-artowe zainteresowania przemycał wczoraj także na scenie, nie ograniczając się tylko do tradycyjnej gry na zestawie perkusyjnym- robił swoje mini instalacje dźwiękowe, a to kładąc głośnik na membranę werbla, a to amplifikując ubijaczkę do piany.
- Małgorzata Kęsicka about RADAR performance @ Dni Muzyki Nowej

Perkusista Krzysztof Topolski, znany jako Arszyn, i występujący jako Micromelancolié, tworzący przy pomocy sampli Robert Skrzyński, swoją pierwszą płytę pod szyldem Radar nagrali korespondencyjnie - Skrzyński dograł bowiem swoje partie do przesłanych mu przez Topolskiego perkusyjnych motywów. W Żaku mieli okazję do zagrania owego materiału na żywo. Topolski, po latach dźwiękowych poszukiwań w zakresie elektroniki i soundscape’u, wraca tu niejako do swoich muzycznych korzeni, choćby do tego, co tworzył w duecie Ludzie. Grane przez niego partie dzieją się gdzieś w trójkącie: jazz, krautrock, muzyka eksperymentalna. Bo od eksperymentów się nie odżegnuje, angażując w swój dźwiękowy świat chociażby nakręcane na korbkę radyjko, głośnik przystawiany do bębnów, czy… ubijacz mleka do kawy. Na szczęście jednak podczas występu Radaru największy akcent postawił na transowe, stopniowo zagęszczane partie perkusji, czasami współgrające, częściej dziejące się w kontrapunkcie do tego, co wychodziło spod palców wyzwalających kolejne sample Skrzyńskiego. Ten z kolei bawił się (i nie jest to w tym wypadku określenie pejoratywne) elektroniczną magmą, zawijasami, zgrzytami, pasażami. Muzyka często stawała się niezwykle gęsta, zagarniająca przestrzeń, w połączeniu ze znakomitą grą świateł, powodująca wrażenie, iż za chwilę na sali zabraknie tlenu do oddychania. Topolski różnicując swoje partie, co jakiś czas powracał do jednego, niezwykle wciągającego motywu, który zdawał się być kręgosłupem granej przez duet kompozycji. Utkana przez nich muzyczna tkanina intrygowała i mimo kilku słabszych momentów, była bardzo przekonująca.
- Czesław Romanowski about RADAR performance @ Dni Muzyki Nowej

Kumulacja #29: Mchy i Melancholie
- Piotr Strzemieczny / FYH about RADAR, Mikroporosty, Isolines, External Sources

END YEAR 2016

***
- "Leaving Hades" / "Low Cakes" / "Isolines" / "49°05’19,3″N 22°34’04,0’E" / "Nagawor" over 2016 summary by O.pl
- "Leaving Hades" & "Radar" over 1uchem1okiem favourite albums of 2016
- "Leaving Hades" & "Nagawor" over 1uchem1okiem (artists/label heads edition) favourite albums of 2016
- "Leaving Hades" over Ondarock.it favourite albums of 2016
- "Leaving Hades" over Recorder.hu favourite albums of 2016
- "Leaving Hades" over Recorder.hu favourite albums of first half of 2016

***

Seems Micromelancolié’s External Sources will be the final release from Warsaw label Wounded Knife. A fitting last artifact. Tape opener “To Protect The Hands From Fire” beats a slow-winding path through loop and ambience elements- whispers/feedback, piano/birdsong, pulsing beat/metallic scrape. A journey that is never crowded or rushed, with distinct movements linked by overlooplap or fades to approach or retreat from near silence. Micromelancolié’s audible gold dust living here between beginning and end, navigating presence and absence as the blade is sheathed. Thanks, Wounded Knife!
- Mike Pursley / Tiny Mix Tapes about External Sources

Zapadam na nią regularnie w okresie między Świętami a Nowym Rokiem, a później wychodzę jakoś w połowie stycznia. To pewnie reakcja na gwałtowniejsze niż przez cały rok szarpnięcie w datowniku i na krótkotrwałą zmianę całorocznej rutyny. Może też na pierwsze dni nowego roku, które są zwykle dość wczorajsze, bo polegają głównie na nadrabianiu i ocenianiu tego, co było. Jak gdyby nie było jeszcze tego, co zasadniczo ma być. Kolejne święto z czasem przedłużyło ten czas, który można porównać z rozbiegówką taśmy. Może dlatego dziś taśma, w dodatku jeszcze dokładnie z przełomu starego i nowego roku. Nominalnie premiera była 31 grudnia, więc trudno w ogóle na to zareagować, tym bardziej, że rzecz nie bardzo nadaje się jako tło dźwiękowe sylwestra. W dodatku melancholia z tego wyziera – w podwójnym znaczeniu.
Po pierwsze, jest to mała melancholia wszyta w nazwę Micromelancolié, solowego projektu Roberta Skrzyńskiego, którego płyty ukazują się często, a o którym zdarza mi się pisać ledwie od czasu do czasu. Bywa zaskakujący. Tak jak na tej, chyba najłagodniejszej, może nawet najlżejszej swojej kasecie. Już tytuł – External Sources – sugeruje pracę na gotowym materiale, rzecz nie polega więc na syntezie, tylko klejeniu sampli, nagrań natury, krótkich fragmentów wokalnych (!) itd. I układa się w serię utworów tytułowanych trochę jak poradnik: To Protect the Hands From Fire, To Protect the Feet From Water, To Protect the Eyes From Light… Pierwszy z nich, najdłuższy, to pętle zszyte z szeptów, później nieregularny rytm na tle śpiewu ptaków. Water ma już bardziej zgrzytliwy i ociężały, ale równie kolażowy charakter, brzmieniowo mocniej przypominający to, czego bym się spodziewał po Micromelancolié. Znakomity jest fragment z Light w tytule, kiedy wśród krzyków mew pojawia się melancholijna linia wokalna, fragment piosenki, który wydaje się całkiem czytelny, ale wczoraj pół godziny spędziłem szukając źródła, więc jeśli ktoś już to zidentyfikował – chętnie poznam odpowiedź.
Przestrzenny, może nawet pustawy To Protect the Head From Wind oparty jest na delikatnych wybrzmieniach, analogowych zaburzeniach tempa i jakimś samplu ze starego elektronicznego nagrania – albo i czymś nowszym w stylu Ghost Boxu. To Protect the Ears From Noise, znów niezbyt hałaśliwy, wręcz wycofany, przynosi drony budowane z brzmień przypominających smyczki i organy. A końcowy Ice – sampling pojedynczych dźwięków, z całą geometrią struktur rytmicznych. Mój syn twierdzi, że słychać tu odgłosy strzałów z gry wideo, co jakoś by się nawet składało z końcowymi monologami ludzi skarżących się na to, że boją się wyjść nocą do parku ze względu na wszechobecną przemoc. Wszechobecna to jest tu na pewno przyjemność odkrywania źródeł w tych bardzo różnorodnych utworach i wyobrażania sobie, jak się przekładają na tytułowe hasła. To taki materiał zawieszony między 2016 a 2017, a także między 7 a 8, bo trudno się kalibruje liczbowe werdykty w nowym roku. Ale z całą pewnością bardziej mnie to zafrapowało niż generatywna muzyka z nowej płyty Briana Eno.
Jest wreszcie drugi poziom melancholii – bo External Sources to ostatnia kaseta w katalogu Wounded Knife. Prowadzone przez ludzi dość upartych i zdeterminowanych małe labele rzadko znikają, mam więc nadzieję, że i ten nie zniknie tak do końca, ale bez względu na to zachowam sporo miłych wspomnień związanych z zawsze bardzo ładnymi kasetami publikowanymi z logiem WK. To była jedna z tych kilku polskich firm, dla których kupiłem sobie z drugiej ręki wymarzony kiedyś deck (dziś za cenę kilku kaset). I było warto. Pozostaje oczywiście całe archiwum cyfrowe na Bandcampie, ale zawsze miło czasem posłuchać z taśmy, z tą charakterystyczną chwilą oczekiwania podczas przewijania rozbiegówki. Co istotne, i co też jest częścią tego zjawiska, na końcu taśmy – symetrycznie – też zawsze jest rozbiegówka. Skojarzenia z układem roku uzasadnione. A i jakieś nadzieje w stosunku do przyszłości Wounded Knife, choćby pod jakimś nowym szyldem, też to pozostawia.
- Bartek Chaciński / Polifonia about External Sources

Punkt won’t dupe you like everybody’s favorite Ashton Kutcher, and certainly not of your experience. Punkt‘s deep shades of blue and black on the cover can’t help but make me think of the ocean and all the creepy crawlies that lie underneath its vast cover. This EP, or album if you’d like, doesn’t sound of this world and, with that, the sound sources are a bit ambiguous. The track names also have these surrealist, sci-fi esque names – “Thermokinematics,” “Skin Eruption.” As the tape reel turns, the recording goes further and further towards a subdued blissed out state on “Line Connecting Points of Equal Entropy” – the most atypical track of the bunch. The synths chime playfully, and woozily, over this constant hiss and it has this je nais se quois that arouses this calmness in you. The other tracks could soundtrack an impending knife murder in a pitch black room. Listen to Punkt via the Bandcamp player below and see what you think of it. Cheers!
- Cameron Hilliard / Slyvinyl about Punkt

Robert Skrzyński alias Micromelancolié macht Beats voller Drones und Field Recordings unter Anwendung diverser analoger und digitaler Techniken.
Die Stücke auf External Sources bewegen sich zwischen Glitch und dekonstruiertem Ambient, erinnern aber auch immer wieder an Leftfield- oder Indierap-Sachen von 2econd Class Citizen oder Glen Porter. Im Gegensatz zu vielen Beattüftlern ist Skrzyńskis Stücken aber eine recht hektische Dringlichkeit inhärent. Anders gesagt: Er ist ziemlich unentspannt, weil die Droneflächen seines Albums immer wieder bewusst durch Claps und Klicks gebrochen werden. External Sources bewegt sich in der Ästhetik seiner Collagen ein wenig in Richtung Postinternet, bleibt dafür aber zu vielschichtig.
Eine schizophrene, eigentümlich nostalgische Kassette, spannend anzuhören.
- Aus-Land.net about External Sources

Krzysztof Topolski (Arszyn) i Robert Skrzyński (Micromelancolié) to artyści znajdujący się obecnie na odmiennych orbitach artystycznych poszukiwań. Arszyn, który owszem ma w swojej dyskografii wiele płyt z pogranicza eksperymentu i elektroniki, ostatnio realizuje się głównie jako improwizujący perkusista, m.in. w trójmiejskiej Wolności i w duecie z Tomaszem Dudą jako Automata. Z kolei Micromelancolié przeczesujący odmiany ambientu, w przeciwieństwie do Topolskiego, dość rzadko posługuje się rytmem, nigdy zaś regularnym. W ciemno można by obstawiać, że płaszczyznę dźwiękowego porozumienia panowie odnajdą w sonorystyce; Skrzyński pozostanie na swoim eksperymentalnym podwórku, a Arszyn, za bębnami zajmie się poszukiwaniem alternatywnych form ekspresji. A jednak (i tu pierwsza niespodzianka), nic z tych rzeczy!
Na wydanym przez Plażę Zachodnią materiale Topolski bije w gary dużo i efektownie. Porusza się swobodnie między jazzową synkopą, a rockową regularnością, utrzymując dynamiczny flow od początku do końca nagrania. Jego gęsta artykulacja wymusiła na Skrzyńskim zredukowanie palety środków wyrazu, głównie do głębokich basowych linii, burdonowych zewów, szumiących faktur, czy glitchowych odgłosów. Ingerencje Skrzyńskego nasycają nagranie widmowymi, matowymi ilustracjami, czułymi na zmienną dynamikę perkusji.
Całą kooperację cechuje duża witalność, będąca dowodem świetnej organizacji i dobrego zgrania... improwizujących muzyków? No właśnie! Wszystko to prawda, gdyby nie fakt, że nagranie zostało zrealizowane... (i tu druga niespodzianka) korespondencyjnie. „Partie perkusji stanowią zapis improwizowanej sesji, którą w całości dostałem od Krzyśka. Warstwę elektroniczną tkałem w domu” - zdradza Skrzyński. Efekt tej mail-artowej współpracy jest wielce odświeżający; pełny twórczego napięcia i wartkich zmian akcji. Konia z rzędem temu, kto rozszyfrowałby faktyczną genezę powstania nagrań. Zwłaszcza, że (i tu kolejna niespodzianka, powyżej już zasugerowana) to Skrzyński dogrywał ścieżki do zarejestrowanej gotowej sesji Topolskiego; choć uwierzcie mi, lub posłuchajcie sami, wydaje się jakby było zgoła odwrotnie. Jeśli zawierzyć jedynie uszom, to narracja „Radaru” sugeruje, że to Skrzyński podaje dźwiękowy materiał, który następnie jest kwitowany instynktowną reakcją Arszyna, reagującego zmianą taktowania, przesunięciem akcentu, zwolnieniem, czy przyspieszeniem akcji, bądź rozbudową perkusyjnej ornamentyki.
„Tam się dzieje tak dużo, w tak dziwny sposób i z taką dramaturgią, że naprawdę nie było potrzeby zastanawiania się jak tu nadać wypowiedzi bardziej żywiołowego charakteru” - precyzuje Skrzyński, który wykonał znakomitą i zadziwiającą koncepcyjnie pracę, na równie znakomitym materiale dostarczonym mu przez Topolskiego. Swoimi inteligentnymi działaniami na nagraniu źródłowym, producent znakomicie zafałszowuje rzeczywistość, udanie kamuflując faktyczne okoliczności realizacji płyty. Micromelancolié doskonale wczytuje się w materiał i jego temperaturę, wiedząc kiedy użyć tła pod ornamentykę Topolskiego, kiedy zająć pierwszy plan i przełamać dynamikę bębnów, a kiedy z przyczajenia kontrolować akcję niskim pomrukiem basu. Biegle porusza się między planami kompozycji, oraz z werwą reżyseruje dramaturgią muzycznego spektaklu. Tworzy sugestywny efekt manipulując głośnością swoich ścieżek, co sprawia wrażenie ich niedopasowania (zbyt głośne i gwałtowne wejścia) i jeszcze mocniej imituje wrażenie improwizacji.
Kolejną niespodziankę napotykamy w utworze 1.4. Przy pierwszym odsłuchu płyty, dopiero w połowie kompozycji zauważyłem obecność dodatkowego instrumentu. Z początku wydawało mi się, że uległem dźwiękowej halucynacji, będącej psychoakustycznym efektem ubocznym współbrzmienia różnych dźwięków. Następnie posądziłem Krzysztofa Topolskiego o sonorystyczne sztuczki, próbując identyfikować nierozpoznane brzmienie z pocieraniem rękojeścią pałki perkusyjnej o metalowy talerz. Chwilę zajęło, zanim rozpoznałem w nagraniu blaszane rozdęcie trąbki, lecz dopiero sięgniecie do opisu płyty objawiło mi „duchową” obecność Michała Bunio Skroka. Ów nieokreślone wrażenie związane z pojawieniem się dęciaka, spowodowane było schowaniem go głęboko w tle, pod ścieżkami perkusji i elektroniki. Taki niecodzienny miks instrumentów był jak się okazuje (tu kolejne zaskoczenie, za którym być może i stoi cała nazwa projektu) niczym innym, jak złapaniem solowej partii Skroka przez mikrofony rejestrujące perkusję Arszyna. „Nagrywaliśmy kiedyś z Buniem sesje improwizowane, w studiu Dicków. On głownie grał na basie, ale czasami sięgał również po trąbkę, która nagrywała się na mikrofony od bębnów, tylko że z daleka (tzw. przesłuch). Przygotowując ścieżki dla Roberta postanowiłem zostawić to, podpisując jako"ghost trumpet” - ujawnia Topolski. Efekt jaki zrodził się naturą przypadku jest absolutnym majstersztykiem. Dodatkowo zaostrza apetyt na samą myśl, jak zjawiskowo mógłby zabrzmieć ten projekt po poszerzeniu składu o regularnego trębacza.
Radar mimo słyszalnych pokrewieństw z improwizowanymi nagraniami duetu Steve Reid - Kieran Hebden (Four Tet), jest projektem brzmiącym niezwykle świeżo i zjawiskowo. To wydawnictwo przekorne, zaskakujące słuchacza na wielu płaszczyznach realizacji, plączące tropy i zastawiające pułapki na nawyki muzycznej recepcji. Pomimo znakomitej roli jaką odgrywa w projekcie perkusja Topolskiego, która narracyjnie wiedzie prym w nagraniu, pierwsze skrzypce przy realizacji odegrał tu Robert Skrzyński. Jego zasługą jest inspirujący efekt końcowy, będący rezultatem inteligentnego montażu, wartkiej dramaturgii i przenikliwego wglądu we wszystkie etapy powstawania płyty. Robert, to twórca który od przeszło kilku lat, odkąd uważnie śledzę jego ścieżkę rozwoju, nie przestaje mnie zaskakiwać. Od czasu, kiedy na łamach M/I Kwartalnik Muzyczny (M/I nr.3 /wiosna 2015) opisałem jego warsztat twórczy i zanalizowałem ówczesny dorobek producencki, Skrzyński zdążył przeskoczyć samego siebie już kilka razy. Dlatego na podstawie jego wkładu w końcowy rezultat płyty „Radar” czuję się w obowiązku dopisać ów akapit i wyszczególnić właśnie jego osobę. Skrzyński jest artystą niezwykle biegłym w międzygatunkowej gramatyce. Z szeregu estetyk, po które sięga ekstrahuje samą esencję i na jej kanwie dopuszcza się kreatywnego eksperymentowania. Najczęściej przybiera to kształt artystycznej dekonstrukcji gatunku; niezwykle twórczej; u podstaw której tkwi absolutnie świadoma wizja całości. Jego elastyczność stylistyczna, przekłada się bezpośrednio na elastyczność we współpracy. Jak kameleon adaptuje się do swoich licznych muzycznych kooperantów i niemal z każdej konfrontacji, a było ich wiele (Antonina Nowacka, Krzysztof Topolski, Bartosz Zaskórski, Mateusz Wysocki, Michał Turowski, Ross Devlin, Sindre Bjerga, Storm Noir) wychodzi z tarczą, co rzecz jasna ma odbicie w jakości artystycznej współrealizowanych wydawnictw. Najlepszym tego przykładem jest niniejszy album, który stanowi zarazem znakomite zwieńczenie, tego dobrego dla polskiej muzyki roku.
- Bartosz Nowicki / 1uchem1okiem about RADAR

MIKROPOROSTY Mikroporosty (Audile Snow) Bartosz Zaskórski (Mchy i Porosty) i Robert Skrzyński (Micromelancolie) w stosownie nazwanym duecie, znów na pograniczu słuchowiska – i to, jakkolwiek to zabrzmi, z tekstami o wegetacji grzybów czy gotowaniu wątróbki. Ucząc – bawi, bawiąc – uczy, jakby to ujął Papcio Chmiel, który chyba nie zdawał sobie sprawy, że muzyka może ten postulat realizować lepiej niż komiks. Warte zainteresowania, udane połączenie sił. A w swoim gatunku – jakkolwiek niszowym – jedna z lepszych płyt w tym roku.
RADAR Radar (Plaża Zachodnia) Perkusista (i twórca nagrań terenowych) Krzysztof Topolski w duecie z Robertem Skrzyńskim (elektronika), a w dwóch utworach jeszcze ze wsparciem m. bunio s (trąbka), w konwencji trochę takiego otwartego na fuzje brzmieniowe jamowania, które – trzeba przyznać – rozkręca się stopniowo coraz lepiej.
- Bartek Chaciński / Polifonia about Mikroporosty & Radar

Background/Info: Urok is a Polish duo driven by Robert Skrzyński and Michał Turowski. The band name is the Polish for word for ‘enchantment’ and ‘charm’. “Nagawor” is the debut-work from the duo featuring 10 tracks.
Content: Urok uses an impressive canvas of influences, which merge elements of dark-ambient, industrial noises and pure experimental treats together. Some of the tracks are driven by a slow rhythm while other passages are more into a soundtrack approach.
“Nagawor” sounds minimal and hard to define as one particular genre, but its diversity catches the listener’s attention. A few voices and spoken words accentuate the kind of ghost-like atmosphere hanging over this production.
+ + + : “Nagawor” is an original production, which will mainly appeal for dark-ambient lovers. It however is not the classical dark-ambient work, but a rather creative outburst where an impressive arsenal of noises replace the usual dark sound waves. It’s the kind of ambient sound sensation appealing for a strong visual part.
– – – : Despite of the original format of this release I’m like missing a climax. The tracks sound cool and somewhat innovative, but not persuasive enough.
Conclusion: “Nagawor” reveals an interesting and definitely atypical ambient style, which has been mixed with other related influences. I think there’s more hiding inside this band than what they’ve shown now so I guess the best is yet to come…
- Side-Line Magazine about Nagawor

Chociaż muzyczny rodowód Krzysztofa Topolskiego i Roberta Skrzyńskiego jest inny, obaj bardzo mocno zanurzają się w swojej twórczości w podobnej estetyce. Fascynuje ich muzyka elektroniczna, w mocno eksperymentalnej odsłonie, złożona z detali, sampli, zlewających się w muzyczną magmę, pełna niuansów. Ale Topolski zaczynał od grania na perkusji i regularnie do tego instrumentu wraca czy to z zespołem Wolność czy w duecie Arszyn/Duda. RADAR to połączenie tych twóch światów: elektroakustycznych brzmień i elektroniki z surowymi i akustycznymi bębnami. Nie jest to jednocześnie owoc pracy w studiu, ale skrupulatne tkanie materiału w domowym zaciszu z zarejestrowanych partii instrumentów perkusyjnych, ale też elektronicznych analogowych brzmień, które są tutaj ułożone w bardzo osobliwej mozaice. Zaryzykowałbym, że z perspektywy Topolskiego jest to obszar, bliski jego twórczości w nieodżałowanym zespole Ludzie, natomiast Skrzyński wchodzi na nowe dla siebie terytorium: to muzyka pulsująca, bardzo rytmiczna, a jednocześnie przestrzenna. Dźwiękowe tło budują w niej elektroniczne pasaże, ale też rozedrgana, często kosmicznie i transowo brzmiąca perkusja. Radar to psychodeliczna wędrówka, bardzo płynna i spójna, a jednocześnie wielowarstwowa, która splata świat elektroniki, ale też perkusyjnej improwizacji, porywczej, a jednocześnie nieszablonowej. Jak na efekt studyjnej pracy jest to materiał bardzo spójny, ciekawie podkreślający dualizm na linii perkusjonalia-elektronika. W pewnym stopniu przypomina mi album „3/5/1” Paula Wirkusa i Uwe Schneidera sprzed piętnastu lat, chociaż tamten był rejestracją koncertu, a ten składa się z posklejanych sampli i nagrań. Jednak jego płynność, podobne brzmienie instrumentów i struktura, budują wartką narracyjnie opowieść, która na scenie elektroakustycznej zapisuje błyskotliwe wydawnictwo.
- Jakub Knera / noweidzieodmorza about RADAR

Nagawor to raczej eksperyment bądź ścieżka dźwiękowa do leśnej wędrówki nad kurchan, aniżeli przykład typowego albumu muzycznego. Słuchając najnowszego wydawnictwa polskiego projektu Urok mam wrażenie, że muzycy postanowili nas zahipnotyzować i przenieść do minionej epoki. Tam, gdzie tak naprawdę klasyczna, fantastyczna magia, spotyka się z nowoczesną technologią oraz filozofią gadających o niczym pseudointelektualistów i absolwentów studiów wyższych.Wałęsając się gdzieś pomiędzy polanami surrealizmu i bagnami dźwiękowych eksperymentów, koniec końców napotykamy elektroniczną samotnię miłośników stylistyki New Age, parapsychologii i oniryzmu. To tak jakby w Camelot znaleźć starego PC z Windowsem 95, na którego tapecie widnieje prymitywny wygaszacz ekranu z flamingami i seledynowym pentagramem. Co gorsza, ten komputer jest opętany.
Duet Urok prezentuje dość duży rozstrzał użytych gatunków muzycznych, które zostały ze sobą zgrabnie zmieszane w jeden żyjący byt. Każde z zaserwowanych słuchaczowi zaklęć posiada w mniejszym bądź większym stopniu swój własny, dominujący charakter i klimat, pomimo takiej samej aury jaka im towarzyszy. Glaznica czy Łomieja to zapuszczone rejony leśnego i spirytualnego dark ambientu, z kolei w trakcie odsłuchu Zieducha i Dutnicha zostajemy przeniesieni gdzieś do wymiaru posępnego vaporwave. Innym razem zostajemy rzuceni wprost przed wyraźnymi odwołaniami do stylistyki witchhouse, a nawet czegoś co z pewnością można by spróbować nazwać grobowym chillwavem jaki możemy usłyszeć w Ognieja. Co prawda ilość użytych środków na zaczarowanie słuchacza jest trochę uboga i dla niektórych może okazać się zbyt monotonna, to jednak ciężko odmówić temu wydawnictwu naprawdę oryginalnego klimatu. Niestety, nawet najlepiej dopracowana ceremonia może wyprowadzić z całkowitego skupienia. Kilkukrotnie w trakcie odsłuchu Nagawor natrafiam na zbędne przeszkadzajki, które raczej wytrącają mnie z równowagi i aż proszą by zakończyć odsłuch w tym miejscu jakim jest Nawieja. Innym razem, mówiąc kolokwialnie, wieje po prostu nudą. Wiem, że minimalizm i tego typu projekty rządzą się swoimi prawami. Ciężko jednak powiedzieć, że czary jak Gluchieja lub Gnietieja są mocnymi punktami tego krążka.
Wykorzystanie fragmentów słuchowisk, czy wywiadów związanych z tematyką zjawisk nadnaturalnych, z pewnością dodaje całości smaczku. Mam trochę skojarzenia ze starymi horrorami z lat 70′, gdzie technika komputerowa coraz częściej była wykorzystywana jako alternatywna metoda leczenia (kłania się Egzorcysta II). Nagawor odsłuchuje się bowiem bardziej jak muzyczny instruktaż do medytacji lub duchowej podróży, aniżeli standardowy set pojedynczych utworów. Polecam wszystkim tym, którzy lubią mariaże gatunkowe bądź szukają wypadkowej Blank Mass, Coil, Psyhic TV i „klasyki” internetowego vaporwave. Rzecz jasna wszystko to, co tu znajdziemy stanowi jedynie ułamek magii zaprezentowanej przez wspomnianych artystów. Niemniej, nawet najwięksi czarodzieje muszą się sporo nauczyć zanim zostaną naprawdę kimś.
- Maciej / Kvlt Magazine about Nagawor

Myślenie magiczne, systemy parapsychologiczne, teorie spiskowe, wiara czerpiąca bardziej z przekonania o prawdziwości i obiektywności stanów emocjonalnych niż z scentralizowanych systemów religijnych to ersatz racjonalnego myślenia. Racjonalne myślenie zaś jest ersatzem dla tych, którzy mają zbyt wiele cynicznego podejścia do nieusystematyzowanych systemów myślowych, których finalna artykulacja wielce nienaukowym językiem jawi się jakoby była zwierzęcym zawodzeniem. Lecz być może to w głęboko zakorzenionych prawdach niemających empirycznego potwierdzenia w rzeczywistości tkwi prawda o nas samych, o naszych lękach, potrzebach i aspiracjach. Jeśli jednak szukacie tej prawdy w pełnym magicznych tropów Nagaworze, to jej raczej nie odnajdziecie.
Płyta projektu Urok, czyli Roberta Skrzyńskiego (Micromelancolie) oraz Michała Turowskiego (Gazawat, Mazut, CEO w BDTA) na poziomie semantycznym, czy wizualnym odwołuje się do amalgamatu tropów. Rewelacyjna jest czarno-biała okładka, Eros-Tanatos, życie-śmierć, dzień i noc, manichejska kosmologia, tak piękna, tak prosta, tak pociągająca, tak groźna. Po jednej strony panny-śmierci, kuszącej powłoką, by utopić nieszczęśnika, jest krzyż świętego Andrzeja, który w podrygach nadinterpretacyjnego szału odnosi się do idei panslawizmu, Wielkiej Slavii tudzież Lechii, które przeniknięte są myśleniem magicznym, a nawet spiskowym. Po drugiej stronie jest zaś uśmiechnięte słoneczko, jakby chodziło tu o jebaną dyskotekę Pana Jacka. Tytuły utwory to nazwy uroków i klątw, których być może bały się nasze babki, a które wywoływały uśmiech pobłażania u naszych matek. Sample z ezoterycznymi tekstami mogły być brane poważnie pod uwagę przez nasze matki w momentach duchologicznej niepewności (sporą część Duchologii polskiej zajmuje właśnie ten temat) przez ich córki traktowane były jako brednie. Samorozwojowe przemowy motywacyjne zaś, które tak bardzo motywowały do spełniania marzeń już teraz traktowane są z należytym brakiem szacunku. New Age, miesza się na Nagaworze z pospolitą magią czasów przedindustrialnych i sekciarskim MLM.
Skrzyński i Turowski wskazują kierunek poszukiwań, dowodzą prawdy, że niezależnie od czasów poszukiwania nadprzyrodzonych i pozaracjonalnych wyjaśnień rzeczy są udziałem wielu i wielu się im poddaje. Dźwiękowo-muzyczne kreacje duetu dosyć dosłownie czerpią z retrofuturystycznej zabawy nie pozostawiając jednak za sobą osobistych artystycznych kreacji. Charakterystyczne chroboty Micromelancolie wybrzmiewają na dark-ambientowych tłach, znanych z projektu Gazawat. Ponadto obaj członkowie duetu znani są z zamiłowania do wokalnych sampli nadających im pracom dodatkowej głębi - tutaj wykorzystywane są zarówno przez perkusyjne właściwości słowa, jak i ich semantykę. Tropy vaporwavowe nie są wulgaryzowane, bardziej podkreślane są wyobrażone brzmienia ambientowego New Age'u i elektronicznego ambientu zerżniętego w dużej części z późnego Tangerine Dream, który lśni kolorami Aniołów Nieba. W żonglerce nawiązań nie chodzi jednak Urokowi o nic więcej jak o post-nowoczesne kuglarstwo i nieustanne puszczanie oka. Jest w tym więcej wytwarzania nieokreślonej atmosfery niesamowitości w stylu Musick to play in the dark Coila szczególnie zaś podobne do części drugiej (ach te narowiste syntezatory w Nawieji, które są kompozycyjnym środkiem albumu), być może także jadowitości Sugarmorphoses Psychic TV, a może przede wszystkim soft porn-loungowego szeptania Fabio w After Dark (swoją drogą to ostatnie jest szczytowym osiągnięciem cywilizacji europejskiej).
Urok jest uroczy, łapie skojarzenia, niczym kotek łapiący podlotki, wkłada do swojej klatki i patrzy na to, jak się ze sobą w klatce parzą, nie oczekując rozwiązania, ani nie mając celu eksperymentu. Nagawor jest popisem świadomości, choć nie puentuje, ba, bawi się nawet swą niedookreśloną, mgławicową formą, podążając za anielskim głosem mentora z Liediei, który mówi "I'm more than physical body, because I'm more than physical matter".
- Maciej Wirmanski / Kultura Staroci about Nagawor

"Lemingi są chyba najradośniejszym, co można zobaczyć w tej krainie" powiedział pewien XIX-wieczny badacz o zmarzlinach europejskiej i zachodnioazjatyckiej tundry. Osobliwa to opinia, lecz nie mniej osobliwe było życie niegdysiejszych mieszkańców tych obszarów. Nieńcy, Saamowie, Samojedzi, Chantowie, Kurkowie i inni udając się na trudną północ, tą bezlitosną Arktykę zostawili na ciepłych południach swoich słabszych braci. Podczas gdy słabi bracia dzięki łagodności okoliczności przyrody byli w stanie uprawiać ziemię, wznosić stałe zabudowania, dzielić i rządzić, tworzyć skomplikowane hierarchie, gromadzić zbytki i dokonywać zbrojnych napadów na inne grupy wówczas ich bracia, którzy udali się na północ zdecydowali o innej strategii. Zamiast adaptować nieadaptowalną zmarzlinę na swoje podobieństwo sami upodobnili się do krainy. Przemieszczali się tam, gdzie właśnie udawały się ich stada. Przystawali w wędrówce wówczas, gdy wiatr nie pozwalał iść. Nie rąbali w ziemi znaków swej bytności, lecz z jej znaków nauczyli się czytać co robić by przeżyć, jak zarządzić nieustannym stanem kryzysowym i nie dać się zastraszyć bezimiennym warunkom zewnętrznego świata.
Mikroporosty to Micromelancolié, czyli Robert Skrzyński oraz Mchy i Porosty, czyli Bartosz Zaskórski. Znając dotychczasowe dokonania Skrzyńskiego oraz Zaskórskiego nie sposób nie doszukiwać się elementów, które artyści wnieśli do tego wspólnego nagrania. Zaskórski w ubiegłym roku zasłynął jednym z najlepszych słuchowisk, jakie miałem okazję słyszeć kiedykolwiek, jakimi były Wsie, gdzie nieodmiennie statyczne i lo-fi tła zapadały się w melancholii pod ciężarem beznamiętnego voice actingu Konrada Materka (Rez Epo/Chaosynod). W tym roku zaś Wsie znalazły swojego duchowego kontynuatora w postaci nagrania I wtedy okazało się, że umarłem. Wokalne opowieści, wykłady o grzybach, sample z programów kulinarnych, naukowych i popularnonaukowych wydają się być zatem wkładem Zaskórskiego w Mikroporosty. Hiperaktywny Skrzyński w tym roku kalendarzowym wydał zdaje się tylko jeden solowy materiał dla Czaszka Records pt. Leaving Hades, pozostałe zaś w duetach z Strom Noir, Antoniną Nowacką oraz Michałem Turowskim w ramach projektu UROK. Trudno jest mi określić wspólny idiom nagrań Roberta, niemniej nadal pamiętam doskonałe wrażenie jakie wywołały u mnie jego ostatnie solowe nagrania, takie jak Low Cakes i Contour Lines, które zachwycały inwersją w stosowaniu wokalnych sampli bezlitośnie przetwarzanych, tak aby nadać im wartości rytmiczne, czerpiące wprost z It's gonna rain Steve'a Reicha, na tle których odbywały się inne dźwiękowe cuda.
Mikroporosty mocno kojarzy się z nieustanną prowizorką improwizacji, która jest stałą metodą, lawirowaniem między żywiołami dwóch niebywale twórczych i charakterystycznych osobowości w oślepiającej bieli sonicznego, beznamiętnego i obojętnego bezruchu. Na materiale wydanym przez Audile Snow odbywa się kulawy taniec, który dla sytego południowca żądnego nieustającego fajerwerku będzie jawił się jako pokurczony i niewyraźny. Eksploatacja dźwiękowego niebycia przebijanego szpikulcem efemerycznych dźwięków towarzyszy słuchaczowi ciągle, powracające motywy, choćby przez powinowactwo wokalnych sampli, daje wrażenie ciągłości materiału. Ta improwizacja, nie jest logiczna jeśli weźmie się pod uwagę swoje wewnętrzne warunki i zdaje się być wywoływaniem duchów i szamańskim rytuałem. Wartałoby jednak wyjść z siebie i wejść świat zjaw, wyszukać w tej improwizacji aptekarskiej precyzji, takiej samej jak w Phonemes Davida Tudora - skojarzenie do podświadomie prowadzi zaś do jego kolegi Johna Cage'a, wybitnego, amerykańskiego mykologa.
W opowieściach europejskich podróżników, którzy starali się przesunąć granice ludzkiego poznania przez samotne przemierzanie niedostępnych lodowych krain wyłania się bogaty dźwiękowy obraz - od nieustannych chrobotów zamarzniętego śniegu pocieranego przez narty, przez nieustannie wyjący wiatr, którego wszechobecność staje się z czasem ignorowana tak jak ignoruje się dźwięki przelewającej się w ciele krwi i świszczącego po oskrzelach powietrza. Ta nieustępliwość przerywana jest przez huk pękającej kry, zderzających się lodowych gór, osypujących się lodowych nawisów. Mikroporosty w statyce zimnego bezruchu ze swoimi niektórymi dźwiękami wydają się być jakby drobnymi czarnymi postaciami, który przycupnęły oczekując na poprawę warunków, czasem wywracając kompozycję w ten sposób, że podobnie jak w zamieci ciężko jest rozeznać, gdzie znajduje się gór, a gdzie dół. Zbliża to całe doświadczenie do przebywania w komorze deprywacji sensorycznej, zachęca do odrzucenia podziału na świat zewnętrzny i wewnętrzny, na przeszłość i przyszłość. Co do przeszłości - Mikroporosty w dozowaniu oszczędnych sampli, w zrywanej co chwilę ambientalności zbliżają się niebezpiecznie do swojskiego vaporwave'u, przypominającego muzyczne kreacje Krainy Grzybów TV, odwołujące się do easy listeningu programów popularnonaukowych i muzyki tła epoki duchologicznej. Zresztą słuchając Mikroporostów miałem wrażenie, jakbym czytał National Geographic z czasów, gdy jeszcze nie położył na nim swoim skalanych pieniądzem łap Rupert Murdoch. Jakbym wgłębiał się z melancholię, która towarzyszyła kwiecistym opisom niebywałych ludów i cudów ziemi, istniał w świecie wyobrażonym, zatracając przy tym punkty odniesienia, oślepiony i onieśmielony tym, jak z prostoty elementów można wykoncypować pustkę tak pełną piękna i strachów.
PS Dla wszystkich szmaciarzy, którzy mają jakieś wątpliwości, czy warto płacić za muzykę, której się słucha, niech zachętą w przypadku Mikroporostów będzie to, że wydanie fizyczne, na karcie microSD wzbogacone jest o klipy do każdego z utworów. Klipy te są dokładnie takie jak muzyka. Moim ulubionym jest klip na podstawie lets playa z gry Lemmings. Wszak pamiętajmy, że "lemingi są chyba najradośniejszym, co można zobaczyć w tej krainie".
- Maciej Wirmanski / Kultura Staroci about Mikroporosty

Czasem zmiana zachodzi zupełnie sama z siebie. "Low Cakes" powstawała znacznie szybciej niż inne płyty Micromelancolié, podczas pracy nad innymi wydawnictwami. Taka atmosfera nie sprzyja rewolucjom w twórczości, a jednak najnowsze wydawnictwo Roberta Skrzyńskiego jest sporą woltą w jego dyskografii. "Low Cakes" zabiera zawoalowane sample ze świata ambientu, dronu oraz nagrań terenowych i przenosi je na teren wypełniony skrawkami hip-hopu, juke'u czy micro-house'u. Po raz pierwszy w nagraniu Micromelancolié słychać czysty głos i wyrazisty rytm. Ten album, wypełniony "oparami", energią i świeżością, ustawia bardzo wysoko poziom, do którego powinny dążyć inne eksperymentalne wydawnictwa z 2015 roku."
- Ryszard Gawroński / Porcys about Low Cakes

This release is darkly haunting, beautifully aimless, and full of emptiness. The sound is rich with ambient hums like distant generators, machines in other rooms, traffic heard from deep below the surface, and the hiss of old cassette—that raw analogue sibilance that somehow emotionally taps into a feeling of space. Among the field-recording hum and hiss, reverb-heavy clanks and scrapes further add to this sense of place—to the feeling that these bangs and thuds and scrapings take place in a 3D environment. They are the sounds created by a visually undocumented event taking place (rather than anything so hokey as ‘entertainment’). Added to these scrapes and thumps (is it heavy machinery being dragged? manholes being prised open? filing cabinets being ‘disappeared’? trapdoors closing?), scribbles of manipulated tape draw messy sketches in the air—human voices scratched backwards and forwards ad nauseam as though searching for a hidden message. Eruptions of detuned radio burst into static bloom (talking, fragments of song), only to vanish just as quickly as they came. There are moments of feedback—small feedback, like a malfunctioning answering machine in another (abandoned) office in this (abandoned) underground complex—distant power tools, and record crackles (or is it fire?). Eventually, drones appear, created (seemingly) from tape loops, muffled, saturated, and dank. Percussive sounds sporadically appear (slamming doors? breaking bones? the creaking springs in a stained mattress? searching through boxes for evidence?) while washes of textured drones slowly rise like a slowly flooding room, giving us the unspoken choice to flee and miss out forever or stay and maybe drown. I chose to drown.
Invisible Paths is evocative, arhythmic, and exploratory. So many releases claim to ‘take you on a journey’, but this album’s two long tracks really do just that. Without a list of instruments or recording notes to guide/reassure us (‘oh, they were just playing music after all’), these sounds really do feel more like documents of unseen events—or, indeed, journeys down ‘invisible paths’—than anything else. Straddling the excellent realm between pure experimentia and dark ambient, this release doesn’t rely on the hackneyed and overused tropes of either realm to attempt to create atmosphere, but feels like Sindre Bjerga and Micromelancolié are engaged in some genuine exploring. There are no lush ‘dark ambient 101’ drones here used as a bedding for obvious ‘spooky’ sounds to sit atop of: All the bangs and thuds and scrapes have unclear origins and are all the more evocative for it, precisely because they sound so much like ‘ordinary sounds’ occurring because of ‘what is happening’, rather than ‘to make music’. Similarly, everything feels sort of lo-fi in the best possible way, stirring up uncertain feelings of confused nostalgia, like a David Lynch film plays with the banal to summon up the strangeness just below the surface.
Not that this album is at all ‘dark’: part of its strength, I think, is that it doesn’t appear to be trying too hard to be anything specific, but ‘just is’, allowing each listener to travel on whatever subjective ‘invisible path’ they are sent down by the sounds on offer. And, while the idea of ‘a bunch of unplanned sounds that happened to occur while we were recording’ is not a new idea in the experimental scene (indeed, that’s pretty much de rigeur), these ones really work to evoke something, even if that specific something is vague and undefinable and different for every person. I’ve listened to many experimental recordings where it felt like a random and alienating collection of meaningless accidents—this release does not feel either random or alienating, and most definitely does not feel meaningless. But as to what that meaning is, well… that’s impossible to say, and, perversely, that’s what makes it so excellent to get lost in.
- Mat Blackwell / Heathen Harvest Periodical reviews Invisible Paths

Collaborazione polacco-slovacca messa a punto da Robert Skrzynski ed Emil Mat'ko, due autori prolifici e relativamente giovani a livello artistico, di norma avvezzi alla costruzione di architetture sonore basate su field recordings e suoni manipolati elettronicamente tesi a dar vita a sfondi ambientali evocativi. "49°05'19,3"N22°34'04,0'E" prende vita dal luogo indicato dalle coordinate: il parco nazionale Poloniny, situato al confine tra Slovacchia e Ucraina, location ideale per perdersi in un contatto pieno con la natura. L'album consta di due lunghe tracce monolitiche e suadenti: la prima ha un imprinting iniziale di provenienza ambient, fatto di toni soffici e glaciali picchettati da rumori ricavati da una realtà incontaminata. Il pezzo assume sulla distanza un andamento ipnotico grazie alla sua fluidità perpetua, che trasmette sensazioni di scorrimento continuo con esiti rilassanti. Nel corso dello svolgimento i toni si fanno plumbei, con sprazzi di oscurità enigmatica ed atmosfere che rimandano all'esplorazione di territori remoti ai confini della realtà. I drones poetici ci cullano verso qualcosa di sconosciuto mentre piccole nenie, miste allo sciabordio di acque, infondono una calma totale. Il secondo brano punta da subito su drones luminosi e pulsanti percorsi da temi melodici e riflessivi. Piccoli frammenti noise evocano tranquillità fino all'entrata di tonalità più cupe che accompagnano, attraverso movimenti lenti e sinuosi, ad un placido spegnimento sonoro. Estatico e impalpabile, giocato su una sinfonicità accennata e su flussi tonali scintillanti, "49°05'19,3"N22°34'04,0'E" focalizza l'attenzione sulle emozioni suggerite da un luogo unico, reso a livello sonoro con un'enfasi che punta a descrivere l'impossibile sfiorando soluzioni di marca space-ambient. Non troppo distante dagli esiti di molti lavori simili, ha il suo punto di forza nel riferimento spaziale circoscritto e nella fantasia che lo stesso scatena negli autori. Confezione piacevole in un digisleeve a sei pannelli per una tiratura limitata a 300 copie.
- Michele Viali / Darkroom Magazine about 49°05'19,3"N22°34'04,0'E

This rather delectable merging of talents and ideas arrives courtesy of Robert Skrzyński (known as Micromelancolie and already with a nice string of releases behind him) and Michal Turowski (owner of the BDTA and Mozdok labels, plus to be found operating under the name Gazawat). Spanning almost 38 minutes total, the album is spun from a neat handling of psycho-ambient techniques, looped dialogue samples lifted from what sounds like relaxation tapes, field recordings and tempered rhythms poised straight for the clouds. The music itself might not be especially removed from what both these guys are already known for, but as an exercise mirroring both their compatibility and a pleasant take on contemporary hypnotronica, it works beautifully. As comfortable as freshly plumped pillows.
- Richard Johnson / adverseeffectmagazine reviews Nagawor

Curioso e intrigante progetto questo del duo Urok proveniente dalla Polonia e di chiara scuola Zoharum. Gli Urok sono formati da M. (Mazut; Gazawat, Jonasz Karpinki) e da R. (il quale proviene invece da gruppi di cui ho gia’ parlato come Micromelancolie’, Forrest Drones e Ixora). Il concept che sta alla base del disco – intitolato Nagawor – e’ incentrato sulla parapsicologia e sul suo “potere” benefico nell’esorcizzare le maledizioni. Quello che ascoltiamo e’ cosi’ una sorta di rituale occulto che penetra nelle regioni meno conosciute della psiche facendo emergere i fantasmi che vi si nascondono. Nagawor e’ infatti costituito da 10 tracce i cui titoli fanno tutti riferimento ad antichi spettri slavi. Ogni traccia simbolizza cosi’ una piccola “magia” che dovrebbe tolgiere definitivamente qualsiasi tipo di negativita’ residua. Siamo cosi’ di fronte a una new age negativa e esoterica che si pone lo scopo di influire sulla psiche dell’ascoltatore liberandolo dalle sue ansie e da antichi problemi irrisoliti che affondano le proprie radici in tempi antichi e ancestrali. Musicalmente il disco e’ costituito da piccole miniature sonore che utilizzano samples vocali di nastri di esperimenti parapsicologici. Le ambientazioni utilizzate sono aseticche e minimali, brevi sculture che uniscono elementi di ambient, new age e elettronica: il risultato finale e’ molto interessante e ambizioso e mira a ridefinire i confini della musica a sfondo occulto. Il prodotto finale e’ in effetti molto intrigante e potrebbe piacere a quanti seguono una certa elettronica deviata e oscura con implicazioni metafisiche. Potrebbe essere il commento sonoro a un documentario sulla parapsicologia. Nagawor potrebbe ricordare certi esperimenti di Lustmord o dei Coil ma questo solo per rendere una vaga idea: in realta’ si tratta di un album originale che riesce a ritagliarsi un suo spazio nell’affollato universo della sperimentazione di marca dark’ambient. Il disco esce per l’etichetta Mozdok in un’edizione strettamente limitata a 200 copie.
- Di Caesar / Ver sacrum about Nagawor

The iconography of this one spells out 'darkness', 'metal music inspired' and 'ritualistik'. Urok is a Polish duo of M. (who we might (?) know from Mazut, Gazawat, Jonasz Karpinski) and R. (Micromelancolie, Forrest Drones, Ixora). Urok means in Polish 'enchantment, charm' and the duo has plundered a box of parapsychological tapes, of which they use samples in all of the pieces, and 'each track is a specific kind of positive witchcraft, helping to deal with the curses'. Other than that they also use such things as a bunch of synthesizers and rhythm machines. Music and text reminded me very much of mid-90s Silent Records releases (although nothing alike in the visual department sadly), say John C. Lilly, and perhaps that's also it's biggest failure. While the ambient music of Urok is very atmospheric, with lots of sustaining synthesizer sounds, bird twitter and other field recordings, it is the voice that works a bit against the release. It is the same voice talking with that calm and relaxing way, but which in the end I found a bit irritating. A few sparse moments would have been nice, but in each and every piece? Maybe hearing this release twice in a row didn't help, I readily admit that, but with the amount of talking going on here, I must I am not sure I would play it easily again; probably just like the John C. Lily release back then, in which I thought the speech part was a bit much.
- Frans de Waard / Vital Weekly about Nagawor

Altra uscita della prolifica Zoharum: questa volta si tratta di una collaborazione fra 2 artisti avvezzi a frequentare la label polacca ovvero di Emil Mat’ko meglio conosciuto come Strom Noir e di Robert Skrzyńsk noto per la sua attivita’ sotto la sigla Micromelancolie. Numerose sono in effetti le partecipazioni dei 2 a varie compilation oltre ad aver entrambi all’attivo un paio di album pubblicati sempre dalla Zoharum. Il disco in oggetto ha il curioso e bizzarro titolo di 49°05’19,3″N22°34’04,0’E: i 2 musicisti hanno di fatto fuso le loro caratteristiche peculiari in questo progetto: da una parte troviamo cosi’ i drones peculiari di chitarra e elettronici di Strom Noir mentre dall’altra le tipiche sonorita’ trattate di Micromelancolié basate su strutture derivate dalla manipolazione di vari frammenti sonore. Il disco e’ composto da 2 lunghe composizioni senza titolo: le ambientazioni sono nel segno dell’immobilita’ piu’ assoluta: possiamo ascoltare lente evoluzioni di loop che ci fanno visitare luoghi immaginari perduti al di la’ del tempo e dello spazio. Sembra una sorta di viaggio alla ricerca di un segreto che forse e’ quello contenuto nel titolo stesso. Tutto e’ etereo e impalpabile nell’universo evocato in 49°05’19,3″N22°34’04,0’E: le atmosfere sono estremamente minimali e rarefatte. Mi viene in mente l’opera di William Basinski, un artista che ha fatto delle strutture lente e circolare una vera e propria forma d’arte e penso in particolare ai suoi famigerati ‘The Disintegration Loops”. Le stratificazioni sonore riescono realmente a creare una sensazione di smarrimento e la musica riesce ad evocare il suono del Vuoto Cosmico. Chi segue la musica sperimentale, l’ambient e le produzioni di casa Zoharum sa sicuramente cosa aspettarsi da un disco come 49°05’19,3″N22°34’04,0’E che riesce ancora una volta a fare centro confermando tutto il valore di questi artisti e del loro costante lavoro di ricerca. Consigliato caldamente ai viaggiatori psicoacustici.
- Ver Sacrum about 49°05’19,3″N22°34’04,0’E

Das vorliegende Album ist das Ergebnis einer Zusammenarbeit des slowakischen Musikers Emil Maťko (Strom Noir) mit Robert Skrzyński (Micromelancolié) aus Polen. Die geografischen Daten, als die man den Titel lesen kann, verweisen auf „Unnamed Road, Stuzhytsya, Zakarpats’ka oblast, Ukraine, 89010“. Touristisch scheint es dort in der transkarpatischen Bergregion nicht ganz uninteressant zu sein (http://www.carpathianroad.eu/en/discover/stuzhytsya-village), als eine Art Werbung sollte man die Platte aber nicht missverstehen, dafür ist das Ganze zu kodiert. Auch die Mischung aus den höchstwahrscheinlich der Karte entnommenen Höhenlinien und einem Fingerabdruck wird kaum jemanden zur Reise animieren. Das Artwork steht sicher für eine Art Ort, an dem der Mensch zu sich selbst findet, abseits des Stresses der Zivilisation.
Ob die heulenden Tiere, die zu Beginn von Stück 1 zu hören sind, nur gewöhnliche Straßenköter sind oder doch Karpatenwölfe, kann ich nicht sagen; nach dieser kurzen Verunsicherung lauschen wir entspannten, sphärischen Drones, über die Geräusche wie von Radfahren oder Wandern gelegt sind. Da wird mal gewürfelt, mal gepfiffen, mal was erzählt, eine Tür bedient oder mit der Fahrradklingel gebimmelt. Vielleicht steckte das Mikrofon bei diesen Tätigkeiten in der Jackentasche, die Nebengeräusche deuten darauf hin. Hinzu kommt noch ein kleines Vinylartiges Knistern. Mit zunehmender Speildauer treten die „Nebengeräusche“ immer mehr in den Hintergrund und die Drones schichten sich zu einer Schwebung. Stück zwei geht den umgekehrten Weg, weg von der reinen Drone-Schwebung zu immer klareren einzelnen glockenartigen Drones. Garniert wird das Ganze dann mit Geräuschen, die klingen, als wenn jemand mit diversen Gegenständen hantiert – ein Stock, der zur Seite gelegt wird oder eine Holzfläche berührt, ein scheppernder Metallkessel – irgendwie erinnert mich das ein wenig an Sky Burial.
Leider gibt es keinerlei Hinweis darauf, welcher Künstler für welches Stück verantwortlich ist oder ob die beiden hier zusammen gewirkt haben…
- club|debil about 49°05’19,3″N 22°34’04,0’E

Jeśli awangarda może mieć swoją muzykę relaksacyjną, to duet Emila Mat’ko aka Strom Noir ze Słowacji oraz doskonale znanego czytelnikom 1/u/1/o Roberta Skrzyńskiego aka Micromelancolié, mógłby stać się sztandarowym projektem tego nurtu.
Dwie kompozycje składające się na płytę "49°05’19,3″N 22°34’04,0’E" nie wychodzą poza schemat dronowego ambientu łączącego w sobie elementy akustyczne i elektroniczne, oraz rzecz jasna field recording. Filarem kompozycji jest melancholijny wibrujący dron, ciągnący się na przestrzał obu kompozycji. Mieni się on jedynie odcieniami, przybierając świetliste i mroczne odcienie. Jego zmysłowemu wybrzmiewaniu towarzyszy glitchowy kurz, nagrania terenowe i subtelne szemranie obiektów. Czasem jakaś prymitywna melodia na syntezatorze, czy urwany akord akustycznej gitary rozmazujący się niczym fatamorgana w pustynnym krajobrazie. Pulsują pastelowe pogłosy, którym wtóruje świergot ptaków, szum fal, gwizd. Koncepcja przechyla się na stronę new age'wego kiczu i muzyki tła, jednak na tyle, że nie odnosi się wrażenia ckliwości, czy tandety. Nad nagraniem unosi się melancholijny spleean, o słodko-gorzkim posmaku. To kraina łagodności ujęta w kwasowym widzie, z psychedelicznymi kolorami i zaburzeniami proporcji. Omamiający miraż, namiastka ulotności. Utopijna kraina, której współrzędne geograficzne podane w tytule nie istnieją poza wyobraźnia twórców i słuchaczy.
Narracja pozostaje płynna, ekspresja niewymuszona, a dramaturgia sinusoidalnym dryfem tężeje i rozpływa się w plamach i pogłosach. To wszystko sprawia, że materiał nabiera właściwości terapeutycznych, relaksujących, skłaniając do swobodnej kontemplacji i śnienia na jawie. Więcej słów na temat tego wydawnictwa byłoby już laniem wody. Zachęcam jednak do skosztowania tego zakazanego owocu. Do zachłyśnięcia się czarem krainy łagodności w wersji alternatywnej. Kuszące.
- Bartosz Nowicki / 1uchem1okiem about 49°05’19,3″N 22°34’04,0’E

A black box is a small orange contraption used by aircraft to record the logs, thoughts, words, and deeds of its pilots and crew. These black boxes survive even the most destructive crashes and provide insight—like a ghostly stethoscope—into a crew’s final moments. They live on after the people whose words they capture pass away. For some people, these recordings provide feedback to make sure such carnage never happens again, but for others, like the distraught family members, these clips haunt. Though I doubt these sounds could exist in this pattern again, Black Box Recordings, a collaborative 12” between Gog’s Michael Bjella and Micromelancolié’s Robert Skrzyński, certainly falls into the latter possibility.
Beginning with hand-made percussion—clapping—in a reverberating room, the record immediately treads more filled-out territory. A mix of instruments—electronic, acoustic, and organic—colors the duo’s sonic palate, expansive but not impenetrable, and keeps the record consistently varied, meaning there’s a palpable suspense to the record.
After the first two sparse but harsh tracks, Bjella and Skrzyński flip the script, exhibiting both a memorable moment and a wise transition. The third track, “Yes, the Enduring Classics,” presents the duo brandishing a bowed instrument that yawns and swells across six-and-a-half riveting minutes before sounds begin expanding, incorporating familiar mechanical noise with classical elements. This electro-acoustic approach, which occasionally dons the incredible title “slambient,” always makes noise sound less chaotic—and to the untrained ear (let’s face it, you need to have an ear for noise), it makes the music sound more thought-out. Realistically, structure has little do with with instrumentation, but lush instrumentation always signifies diversity in sound.
I want to talk about something this record does exceptionally well. Within a cursory listen—even to the sound of the first clap on the record—the listener is unmistakably transported to the place of recording. I can’t speak for all the tracking that was done for the record, but the emptiness that accompanies the sounds in a room—and you will know the ones I mean—are haunting. Natural audio has never sounded so lonely, so pining.
- Jordan Reyes / Heathen Harvest about Black Box Recordings

Wenn zwei Electronica/Ambient-Künstler zusammenarbeiten, dann darf man in aller Regel erwarten, dass eine musikalische Mischung aus beiden Klangwelten entsteht. So ist das jedenfalls bei STROM NOIR und MICROMELANCOLIÉ, die sich zu einer Zusammenarbeit zusammenfanden. Um einen Zugang zum Werk des polnisch/slowakischen Duos zu bekommen, kann es hilfreich sein, den etwas kryptischen Albumtitel zu enträtseln. (Achtung: Spoiler!) Gibt man den unschwer als geografische Landmarke zu erkennenden Titel in übliche Suchmaschinen ein, so landet man beim Nationalpark Poloniny, der sich im Osten der Slowakei befindet und der am Dreiländerpunkt Slowakei/Polen/Ukraine zu finden ist. Mit diesem Hintergrund werden die eingebauten Field-Recordings (fließendes Wasser, etc.) in einen Zusammenhang gestellt, der sich mitsamt der sonstigen Klanglandschaften zu einem größeren Bild verbindet.
Insgesamt lebt das Album, das lediglich aus zwei langen Stücken besteht, von einem zumeist leuchtenden, schwebenden Klangbild, wobei sich der Soundteppich immer wieder wandelt, man also quasi den Blick über die Landschaft gleiten lässt. Dieses Blick-schweifen-lassen weist auch auf das zentrale Gefühl beim Hören hin – Ruhe. Das gesamte Album strahlt eine innere Ruhe und Entspanntheit aus, die passend zum behandelten Objekt ist. Wer also abgründige Sounds, Dynamik oder Rhythmen sucht, ist hier falsch. Andererseits fehlt dem Sound damit aber auch ein gewisser Wiedererkennungswert, zumal das Sounddesign nicht außergewöhnlich bemerkenswert geraten ist. Insofern bleibt ein angenehmes Album, dem leider eine gewisse Nachhaltigkeit abgeht.
- Tony F. / Nonpop.de about 49°05’19,3″N22°34’04,0’E

Een cd waar amper informatie op staat. Als je heel goed op zijrandje van deze digipak kijkt - een bril of zelfs een vergrootglas kunnen hierbij dienstig zijn - ontwaar je pas de namen van de artiesten. Strom Noir en Micromélancolie zijn geen onbekenden bij Dark Entries. Beiden spelen abstracte drones en zijn verbonden aan hét label wat dit soort muziek betreft: Zoharum.
Wie erg goed kijkt kan zelfs de naam van de cd lezen: 49°05’19,3″N 22°34’04,0’E. Godgod, ze maken het daar graag moeilijk bij Zoharum. Het gaat blijkbaar om een geografische locatie in het zuiden van Polen. We vermoeden dat dit de plek is waar de Slovaak Emil Mat’ko - oftewel Strom Noir - en de Pool Robert Skrzyński - oftewel Micromélancolie - de handen in elkaar sloegen om dit werk te produceren. Het is maar een gok, natuurlijk.
Meer informatie hebben we niet, maar wie de referenties hierboven kan plaatsen weet wat hij kan verwachten. Er staan twee onbenoemde nummers op het schijfje, die elk meer dan 20 minuten duren. Uitgestrekte nummers die traag verlopen en vol rustgevende geluiden zitten. Strom Noir levert drones met gitaar en elektronica, terwijl Micromélancolie veldopnames en geluidsexperimenten met schroot en andere lukraak opgezochte voorwerpen toevoegt.
Deze combinatie werkt eigenlijk uitstekend, in die zin dat de samenwerking meer oplevert dan de som van de twee afzondelijke artiesten. De hypnotiserende klankvelden worden aangevuld met soms verrassende geluiden van Micromélancolie. Het grootste nadeel is natuurlijk dat er tonnen dergelijke muziek voorhanden zijn, en dat ik projecten als Klankdal of Machinefabriek dan net iets boeiender vind. Puike cd voor de kenners dus, maar niet bepaald degene waar je je zoektocht in de dronewereld mee moet aanvangen.
- Xavier Kruth / Darkentries.be about 49°05’19,3″N 22°34’04,0’E

- Antonina talks about AN/RS album on FYH
- Emil talks about 49°05'19,3"N22°34'04,0'E on FYH

An excellent work of joined Robert Skrzyński and Emil Ma'tko forces from invaluable Zoharum label. A pool of sounds near swanky villa of deteriorated phantasms, somesuch implausibility of how much we strain ourselves to differentiate the jigz and spins of the drone waves together with guitar ambience laden with sound manipulations create a soundtrack for passing through the stations of imaginary journey from godforsaken land somewhere amidst thorny and scrubby cliffs of consciousness. This material bears something that is timeless, is a link between the classic approach of composing different structures and yet keeping everything in reign of quite an experimental stance. As always both artists keep high level of artistic awareness and mastering of their own talents.
- Hubert Napiórski / Felthat Reviews about 49°05'19,3"N22°34'04,0'E

Packed in an ecopack sleeve with a beautiful image that refers to a fingerprint as well as to a height map, this album point to the mysterious location that is also its title. The coördinates seem to point to some place near Topola, deep in the heart of Slovakia – ‘places a bit distant to urban civilization’ – … but in fact that may not be important at all: ‘The answer (to Where is it?) is in the music itself’. Strom Noir is Emil Mat’ko from Slovakia, and Micromélancolie is Robert Skrzynski from Poland. Their music slightly different characteristics that complement each other very well: Strom Noir‘s ‘guitar/electronic passages’ and Micromelancolié‘s ‘sonic structures prepared from defects and scraps’. The album contains two long compositions that are constantly changing – like floating over immense unknown (Slovakian) landscapes.
- Ambientblog.net about 49°05'19,3"N22°34'04,0'E

The coordinates of the enigmatic title "49°05'19,3"N22°34'04,0'E", according to Google Maps, refers to a place at the borders between Poland and Ukraine or it could be a place between Poland and Slovakia, the countries of the two artists responsible from this release, Strom Noir and Micromelancolié. The cover art is an hint on fingerprint as the theme of the release, not only cartography as it's based on an altimetric chart, so it could be a metaphor of security concerns related to migratory flux.
The first track, or part, of this release starts with a drone which is juxtaposed by field recording from something walking and a whistle introduces the first sparse note of the guitar of Strom Noir and suddenly the atmosphere became darker and a sense of stillness pervades the listening as something has to happen. In fact, there the depiction of the exploration of an uninhabited area or a moving from a city and, so, the track ends with sparse noise and the reverberated sound of the guitar upon a bright drone which slowly evolves and fades. The second part of this release starts with a drone that evolves on a crescendo while the underlying field recordings continues to generate that sense of exploration and, after its peak, it became to descend upon some metallic samples as someone plants a pole or a fence as this recording is present when the drone ends to close this release with the last beat on the fence.
The sense of work of art is on the ambiguity which alludes to something outside of it and challenges the listener. This release could be a report of an exploration or about a reflection on borders that are strengthening every day passing. This is obtained from a series of subtle interactions between samples, sound and artwork and it's something aiming to something else than a mere work on a codified form. Almost a masterpiece.
- Andrea Piran / Chain D.L.K about 49°05'19,3"N 22°34'04,0"E

„Mazzmelancolie“ albumą įgrojo Jerzy Mazzoll ir Robert Skrzyński duetas. Šie muzikantai - tai tikri avangardinio žiazo eksperimentatoriai, klausytojams pateikiantys naują, negirdėtą ir įdomų šios muzikos skambesį. Jų muzikoje eksperimentinio džiazo elementai jungiami su kitais muzikos stiliais - elektronikos, garso eksperimentais, kompiuterine muzika, neįprastais vokaliniais intarpais, konkrečiąją muziką ir kitais elementais. Muzikantai Jerzy Mazzoll and Robert Skrzyński yra Lenkijos eksperimentinės muzikos, avangardinio džiazo scenos atstovai. Jerzy Mazzoll ilgą laiką buvo grupės „Arhythmic Perfection“ narys. Robertas Skrzynski per savo kūrybinės veiklos metus įvairiose įrašų kompanijose išleido nemažai eksperimentinės muzikos albumų, rengė bendrus projektus su kitais muzikantais.
„MAZZMELANCOLIÉ“ sudarytas iš 7 kompozicijų. Jos pasižymi neįprastu ir įdomiu skambesiu. Daugelis šio albumo kompozicijų yra paremtos eksperimentinės muzikos ir aangardinio džiazo elementų sinteze. Čia subtiliai susijungia saksofono improvizacijos, kompiuterinės ir elektroninės muzikos garsai. Kompozicijos pasižymi ir dinamiška, nuolat kintančia ritmika. Nors kai kuriose kompozicijose girdimi trumpi melodiniai intarpai, vis dėl to šiose kompozicijose vyrauja ritminis pradas bei neįprasti pavieniai sąskambiai ir tembrai. Šalia dinamiškos ritmikos naudojami įvairūs konkrečiosios muzikos garsai - pavieniai žodžiai, vokaliniai elementai, švilpesiai, vandens čiurlenimas, seni radijo įrašai ir kiti elementai. Šie skirtingi, rodos, net nesuderinami muzikos elementai susijungia į vientisą efektingo ir įdomaus skambesio kompoziciją. Visos improvizacijos įgauna savitą ir neįprastą skambesį. Muzikantai meistriškai sujungia avanagrdinio džiazo elementus ir elektroniką, daugiausiai dėmesio skirdami garsiniams eksperimentams ir neįprastų tembrų paieškai. Šis albumas - tai vertas dėmesio improvizacijų rinkinys, kuriame meistriškai sujungiami džiazo ir eksperimentinės muzikos elementai.
Neįprasto ir originalaus skambesio - toks yra albumas „MAZZMELANCOLIÉ“, išleistas šiemet.
- Klasika ir džiazas about MAZZMELANCOLIÉ

This self-titled release from Mazzmelancolié is an artifact - formed in the distant future, beamed to the ancient past, and found buried in the midst of some primeval forest (presumably by the kind folks over at Poland’s Wounded Knife Records). Composed of shifting layers of static, electronic gurgles, uncanny vocal samples, muffled snatches of jazz, and sundry other field recordings, Mazzmelancolié is actually two artists, Jerzy Mazzoll and Robert Skrzyński. Both of them are well-established in Poland’s experimental music scene: Mazzoll was a long-time member of the group Arhythmic Perfection, and Robert Skrzyński has released a considerable amount of experimental/noise music on various labels (look here for a sampler). Thus, the first line of this review is a bit misleading; Mazzmelancolié is not some “found object” that’s devoid of historicity. Upon listening to it, however, one could easily be forgiven for thinking that was the case - at times, it truly sounds like a document of a world far-removed from our own, a world sputtering away in the wake of destruction.
The first piece opens with a percussive rhythm laid out by what seems to be a bass clarinet; it’s repetitive, persistent, and accompanied by nervous rattles of indeterminate origin. Later on, some instruments rise from the murk, but they have the sound of degraded transmissions from a bygone time, occupying this world of indistinct knocks, scrapes, and whirrs with asynchronous tension. The hints of melody that do appear are spectral and slippery; for example, the third track features an unrelenting motif from Mazzoll’s clarinet, a sliver of a fragment of a theme that seems to move in hesitant circles, like a person who has lost something they can’t identify and keeps retreading the same ground. The fourth piece develops this theme a bit, but submerges it beneath thick layers of drone.
In the fifth, we get a near-traditional tune from numerous instruments, but it’s quick to dissipate in Skrzyński’s apocalyptic sound-world - all busted-receiver beeps and swirling, cinematic textures. The wonder of this recording lies in its incongruities; while it is decidedly experimental, the instruments themselves maintain a semblance of convention. There are no skronky outbursts, no high-pitched squeals, no brassy growls (at least not until the final track). It truly sounds like an old jazz record that has been dug up, dusted off, and set spinning on a jerry-rigged player - all on an Earth that has been dismantled, disemboweled, and left to desiccate. Perhaps the members of Mazzmelancolié foresee such a future, and this album is their warning. Case in point: in the final track, a computerized voice details the rise of robots and (presumably) the downfall of humans. Over looping electronics and the wailing of reeds, it describes the increasing harmony and organization of the robots’ world, and it eventually reaches the conclusion that “humans would never achieve form and order on their own. Decency was not their nature. We only had one choice to keep our society advancing. We had to take control.” With the recent successes of Google’s AlphaGo in the news, issues of artificial intelligence and the potential obsolescence of humans have become more timely than ever. Mazzmelancolié invites us to see the aftermath of a large-scale war between man and machine, where old jazz melodies are the only thing connecting us to the human culture that once was. If the (post-)apocalypse sounds like this, I can’t say I’ll be disappointed.
- Derek Stone / Free Jazz Blog about MAZZMELANCOLIÉ

To nie skrót nazwy francuskiej organizacji medycznej ani jakiś inny syndrom niespokojnych nóg. ANRS to w tym przypadku raczej format popularnej płyty syntezatorowego duetu z epoki zimnej wojny, ale zniszczonej i odnalezionej po 30 latach leżenia na dnie Bałtyku, sądząc z opisów mówiących o zrekonstruowanych taśmach pochodzących z takiego właśnie źródła. Albo po prostu duet syntezatorowy epoki postapokaliptycznej. Elementy współczesnej i dawnej klasycznej wokalistyki, o stylu charakterystycznym często dla tematyki religijnej, chociaż tu w, powiedzmy, alternatywnej wersji. Czyli blisko Diamandy Galás. To Antonina Nowacka, znana z projektu tworzącego pod innym akronimicznym kryptonimem: WIDT. Do tego mamy dźwięki różne generowane bądź reprodukowane przez Roberta Skrzyńskiego w postaci ewidentnie podsuwającej hipotezę kodów. Dźwięki modemu (II), zwolnione nagrania mowy, być może zawierające przekazy podprogowe (III), czy wreszcie komunikaty zniekształcone do poziomu skrzeku, niczym w oddalonych sygnałach emitowanych na falach radiowych (V). Ukoronowaniem całości jest 20-minutowy utwór VI, najmocniej wciągający, długi i melancholijny wokalny lament, który roztapia się w ciszy, a potem wraca w instrumentalnym finale. W wykonaniu obojga autorów (których nazwiska wyjaśniają kwestię skrótu) słyszałem już może i mocniejsze rzeczy, ale ta brzmi naprawdę wyjątkowo. A nazwa wytwórni Requiem Records nabiera tu dodatkowych znaczeń.
- Bartek Chaciński / Polifonia / Polityka about AN/RS

Z jednej strony wokalizy niesamowite na tyle, że nie zawsze wiadomo czy to już pieśni inspirowane muzyką dawną (lub religijną), czy jeszcze tylko żałosne zawodzenie, z drugiej równie niesamowite elektroniczne pyknięcia i szmery nie zawsze udzielające prostej odpowiedzi na pytanie, czy to już kompozycja, czy jeszcze przypadek. I nawet jeśli taki opis zwiastuje zazwyczaj przeintelektualizowany, pseudoartystyczny bełkot, to nie tutaj, nie w przypadku albumu, na którym skromność idzie w parze z pięknem, a oszczędność z tajemnicą. Inna sprawa, że im bardziej wciągam się w tę muzyczną głębinę, tym bardziej nie chce mi się wierzyć, że opowieść snuta z taką klasą to dzieło debiutantów – no i faktycznie, wystarczy rozwinąć skrót ANRS, żeby przekonać się, że stoją za nim Antonina Nowacka (jak widać w znakomitej formie, skoro pojawiła się w kwietniowym zestawieniu aż trzy razy) oraz Robert Skrzyński (Micromelancolié).
- Łukasz Wawro / Red Bull Music "Tour de Pologne" March about AN/RS

ANRS to muzyczny projekt Antoniny Nowackiej, która bardziej znana jest z kolaboracji z zespołem Kirk, aniżeli projektu WIDT i Roberta Skrzyńskiego (Micromelancolie, czy też kolaboracje z Sindre Bjerg’iem). Jak zwykle zaciekawiająca nota Requiem Records głosi, iż „Gdyby nie informacje o autorach zamieszczone na płycie, można by sądzić, że są to zrekonstruowane nagrania pochodzące z taśm szpulowych odnalezionych na dnie Bałtyku.”. ANRS brzmi po prostu post-apokaliptycznie! Hipnotyzuje zmysły słuchaczy od pierwszych sekund, emanując niepokojem i nieopisaną, klaustrofobiczną pustką. Pomimo oszczędności środków i mantrowej powtarzalności nagrania ANRS nie nużą, a z każdym kolejnym akorem pochłaniają percepcję słuchacza, sprawiając iż otoczenie, jak i okoliczności w których słuchamy owego LP staja się zdominowane przez zawarte na nim dźwięki. Wokal Antoniny często plasuje się blisko Diamandy Galas, choć oczywiście o żadnym powielaniu, czy też zapożyczaniu nie ma mowy. To po prostu podobna „ekspresja”, surrealistyczność, oraz sposób prowadzenia narracji wokalnej. Nad sennymi dźwiękowymi pasażami unosza się ,a raczej dają się odkryć po wnikliwym odsłuchu dźwięki modemu „II”, zwolnienia melorecytacyjne „III” czy też zupełnie odrealnione, kosmiczne szumy radiowe „V”. Nad całością unosi się podprogowo podana melancholia, która wyciąga album z ram surrealizmu i nie pozwala przejść obok tego projektu obojętnie. Zdecydowanie polecam
- Zatopionywciszy about AN/RS

Quand un ambianceur slovaque (Emil Mat’ko = Strom Noir) rencontre un ambianceur polonais (Robert Skrzyński = Micromelancolié), on peut craindre l’ambiance qui gèle. Or là non, car les deux amis se sont pas mal échauffés : musiciens prolifiques, Mat’ko débite du disque en veux-tu-en-voilà et Skrzyński encore plus que lui (dont de nombreux duos, avec Sindre Bjerga ou SEC_, par exemple). Un chien qui hurle à la lune et le duo est parti ! Des notes de synthé, des field recordings (la mer par petites vagues, des oiseaux, des humains), des pédales d’effet qui en font (de l’effet) et notre duo par-dessus le tout qui arrange tout ça en le faisant vaciller(ça vacilletout le temps, pour dire la vérité). Ce qui n’empêche que c’est parfois monochrome, que les loops évoluent peu = on est là dans ambient de principe, dont on ne brise pas facilement la cadence. Une ambient qui peut évoquer Library Tapes jusqu’à ce qu’elle nous prenne à la gorge, sur la deuxième plage. Oppressé mais heureux de l’être…
- Pierre Cécile / Le son du grisli about '49°05'19,3"N 22°34'04,0'E’

Two times we have here the world of drone music but both of these releases arrive from a different place. Which place that is, might be given in the title of the release by Strom Noir, also known as Emil Mat'ko from Slovakia and Robert Skrzyński otherwise called Micromelancolié from Poland. When Hands To had a release with a geographical location in it's title I tried to look it up, and I think I failed, so I didn't bother this time. There are two lengthy pieces on this release and apparently we hear the guitar and electronics of Strom Noir and "the sonic structures prepared from defects and scraps that has been explored for several years by Micro- melancolié", which I assume to be the sounds that drift about, which sound like far away objects, bit of metallic sounds, covered with a fair of reverb dust. I must admit I don't know that much music by Micromelancolié, but overall I thought it sounded like Strom Noir had the biggest part in the production; glacial like drone music moves very majestically, like big icey mountains in a polar sea. That's the overall sound, and there is the sound of metallic debris of ancient ships that every now and then collides against the iceberg, and sometimes against each other. It makes up a work that is quite all right. It is nothing like something exceptionally new in the world of drone music but it sounds well made, with enough creative input of their own.
- Frans de Waard / Vital Weekly about 49°05'19,3"N 22°34'04,0'E’

The opening, half-hour long track of this first collaborative effort between Slovakias´s Strom Noir (Emil Mat´ko) and Poland´s Micromelancolié (Robert Skrzyński) opens like an expedition settling in, unbuckling and unshouldering its backpacks and unloading its equipment, like a crew getting set up for some remote location recording (by the sea, which eventually laps into consciousness). The clatter of metal against metal, not uncharacteristic of the junk collecting of the latter, is slowly vaporized in a lilting ambient drone, a seamless marriage between “transmuted” guitar and electronics that shimmers and blinks, bearing the sonic signature of the former.
Where lies 49°05’19,3″N22°34’04,0’E? The coordinates suggest celestial or nautical observations, and Strom Noir has been drawn to the water before. As the piece ebbs out (or wanes, depending on whether we fix our gaze on the horizon or the heavens), it gently rocks, back and forth, like a lunar lullaby. The second untitled piece, just over nineteen minutes long, quavers, stabilizes, and moves forward, laps up oxygen in utterly foreign terrain. Meanwhile, as evidenced by the clank of metal on metal again, something is being built. Or disassembled, perhaps.
Time and space, according to musical theorist Émile Jaques-Dalcroze, are inseparable elements. Ultimately, the complementary hush of Strom Noir and hands-on tactility of Micromelancolié fuse and exist in a place no mathematical calculation can chart with any certainty.
- Stephen Fruitman / Cyclic Defrost about 49°05’19,3″N22°34’04,0’E

Momentami jest super, a momentami bardzo przeciętnie. ANRS to płyta nierówna jak większość płytowych chodników w latach dziewięćdziesiątych. Na deskorolce się pojeździ, ale zęby wybić można. Antonina Nowacka, połowa siostrzanego duetu WIDT, śpiewa, Robert Skrzyński, człowiek orkiestra w Micromelancolié, skomponował muzykę. No, podobno podzielili się elektroniką. Tak gwoli ścisłości.
Sześć kawałków, sześć utworów, i jak na ambientowe pasaże, to w większości są to krótkie kompozycje, z wyjątkiem ostatniego na liście „VI”, który czasem trwania niemal równa się z pozostałą piątką. Wszystko sterylnie ponumerowane - od „I” do wspomnianej szósteczki. Wszystko utrzymane w muzycznej atmosferze grozy i takimże operowym śpiewie. Do takich dźwięków Micromelancolié fanów przyzwyczaił, zresztą pisaliśmy o tym na FYH w Kumulacji poświęconej ostatniej twórczości Roberta Skrzyńskiego. I dźwiękowo właśnie ANRS stoi na wysokim poziomie. OK., tak naprawdę jest standardowo, czym Micromelancolié chyba wcale nie zaskakuje. Wydłużone ambientowe pasaże, u podłoża drone'owe trzaski, masa pogłosu na syntezatorowych melodiach, przeszkadzajki i aura grozy. Do tego umiejętnie dobrane sample, jakieś nagrania terenowe i mamy pełen obraz tej misternej sytuacji. Problemy zaczynają się jednak tam, gdzie z warstwy muzycznej przechodzimy na wokalną.
Antonina Nowacka, współzałożycielka WIDT (płyta w Zoharum już niedługo, kaseta w Pointless Geometry w ubiegłym roku), współpracowniczka kIRk, to albo za wysoka półka dla mnie (ale także dla sporej ilości znajomych), albo na dłuższą metę ten operowy śpiew jest z lekka męczący. W „II” te zaśpiewy, zabawy z głosem a'la Ratkje momentami wybrzmiewają korzystnie, ciekawie, cóż, interesująco w skrócie. Ale gdy wchodzi w ten niemal dudziakowy styl, wszystko się psuje, a te podpokładowe, mrożące krew w żyłach podkłady Skrzyńskiego niestety nie są w stanie uratować sytuacji. Nawet odgłosy przyjścia SMS-a, nawet te sygnałopodobne motywy wplecione w melodie. W otwierającym płytę utworze te zmasowane, gęste trzaski z syntezatorowymi, niemal zwiewnymi przebłyskami budują atmosferę pełną niepokoju. Śpiew Antoniny... nie kupuję tego zawiesinowatego wokalu, unoszącego się na muzyce Roberta jak olej na wodzie. Oddziela się, odróżnia, nie tworzy spójnej, chwytającej całości. Trzeci i czwarty indeks można potraktować jako dyptyk. Ten sam kosmiczno-psychodeliczny motyw przewodni, baza kompozycji zbudowana na głębokich drone'ach i nerwowych trzaskach, a nad nimi unoszący się operetkowy śpiew Nowackiej, który spośród pierwszej piątki najlepiej prezentuje się w „V” właśnie. Tutaj wokal Antoniny jakby wchodzi w dialog z muzyką Skrzyńskiego. Głęboka tonacja już na starcie współgra z niskim śpiewem, raczej szeptem i z doskoku, o krótkich frazach niż jako lejtmotiw nagrania czy coś, co prowadzi kompozycję do przodu. Na ANRS zresztą takiego wiodącego czynnika nie ma. Pewnie, są te transowe melodie, te pełne głębi, wiercące w głowie trzaski i pohukiwania, ale to nie są punkty dominujące w twórczości duetu.
No i zamykające płytę „VI”, moment kulminacyjny, scalający klamrą wcześniejsze nagrania. Kompozycja najdłuższa, wymagająca od słuchacza najwięcej, w szczególności skupienia. Powolne tempo, dużo, naprawdę sporo smaczków i szczególików wrzuconych przez Skrzyńskiego oraz wokalne zabawy Nowackiej, której śpiew raz to pozostawiono w spokoju, raz zmodulowano, nadając mu mocno chaotycznego, nerwowego i schizofrenicznego charakteru, najlepszego na całym ANRS.
A płyta ogólnie? Nie urągając nikomu, po wcześniejszych projektach Roberta Skrzyńskiego, tutaj liczyłem na więcej. To poprawny album. Bez fajerwerków. Lekko niespełnione marzenia i z całą pewnością dla miłośników operowych wstawek. Ale posłuchać (i to kilka-naście razy) można, a nawet trzeba.
- Kacper Puchalski / FYH about AN/RS

The titular MB on this record is not the Italian noise pioneer, but GOG's Michael Bjella with Robert Skrzyński (of Micromelancolié) in collaboration. Black Box Recordings may not resemble Bianchi in any obvious way, but the duo have a similar raison d'être of utilizing purely dissonant electronics, roughly recorded found sounds, and the occasional interjection of conventional melody and instrumentation. Like its title would indicate, it is a bleak and disturbing collection of sounds that could easily be the final recordings of a cataclysmic event.
The dynamics of this record sit somewhere between the harsh dissonance of the noise world and the more reserved, spacious setting of an ambient record. For example, the short "Homes in Paris" is an idiosyncratic collage of found, but unidentifiable noises and incidental sound effects. But even within these abrasive layers, processed electronics and droning moments bring an oddly comfortable set of music and placidity to the otherwise heavy chaos.
On other pieces, the noisier tendencies of the duo’s sound stays in the forefront. "Black Box Recording" sounds as if much of the recording is culled from its title, based upon what sounds like bursts of static and radio communication noise, but never fully discernible dialog or human voices. Layers of low fidelity recordings, bursts of noise, and explosions results in the two artists’ conveying the harrowing nature of a flight recorder capturing the first few moments of a catastrophic disaster.
Other moments, however, make for more of a transition between the harsher and melodic moments. "Tearing Up" is all dark and lurching loops, at first just uncomfortably dissonant but amped up with static and distortion go become even more chaotic. Interestingly, towards the conclusion some clean guitar playing from Bjella glides to the forefront with a somber, beautiful tone that gives the song’s title two distinctly different interpretations depending on its pronunciation. "Yes the Enduring Classics" is built from cavernous, almost musical loops as layers of noise are piled atop. Both the melodic and chaotic moments are magnified by the inclusion of what sounds like cello and metallic percussion, and straddles that line perfectly.
The two choose to close the album on a dourer, disturbing note on the lengthy "The Brighter Side of Fucking History". Opening with massively reverberating water drips and rattling noises with bass-heavy, subterranean rumbles, it captures the ambience of an expansive, disused concrete basement. Some oddly treated synthesizer passages drift in and out, with strange metallic scrapes and mechanical clattering making for an unsettling piece of moody ambiguity that excels in both its composition and its insinuated creepiness.
I am more familiar with Michael Bjella's work as GOG, and while a different beast, Black Box Recordings still bears his mark in the same way his primary project does. With less of the heavy metal elements and increased noise contributions from Skrzyński, it is an album of blackened industrial noise and experimentation that may have a familiar mood, but an entirely fresh and innovative sound in its execution.
- Creaig Dunton / Brainwashed.com about Black Box Recordings

Skoro była mowa o drugiej kasecie z katalogu Czaszka Records, trzeba wspomnieć także o pierwszej. Za debiutem wytwórni Fundowicza stoi Robert Skrzyński, który w tym roku wydał już dwa albumy (1 lutego wspólna płyta ze Strom Noir w Zoharum), a ubiegły zaliczy do chyba najbardziej pracowitych w swojej muzycznej karierze. Na Leaving Hades Micromelancolié tworzy bardzo interesującą narrację. Zaczynając od "Acid Samby", Skrzyński opiera główny temat utworu na plemiennej rytmice i zaśpiewach, na które narzuca ogromną ilość drone'owych przeszkadzajek - tu szumy, tam trzaski, gdzieniegdzie pojawiają się tajemniczo brzmiące piski taśm, które tylko napędzają kompozycję przed dwuczęściowym "Hades Falls". Najpierw Micromelancolié wraca jeszcze do tribalowych bębnów i dzikich, etnicznych śpiewów, ale tylko w ramach wstępu przed prostym syntezatorowym dryfem. Skrzyński spokojnie buduje swoje muzyczne, pełne dźwiękowego mistycyzmu opowieści, a przy tym dba o szczegóły. Bo w szczegółach kryje się siła "Leaving Hades" w całości i poszczególnych utworach. Czy będą to te wydłużone melodie w "Hades Falls part 1", do których dołączają urokliwe i niezmiernie delikatne dzwoneczki, czy, jak w "Hades Falls part 2", zapętlone te same motywy, które raz opadają w odmęty ciszy, by po chwili wybić się z tego mitologicznego Hadesu w przestrzeń. Elektronicznie zmutowane sample wokalne, niczym komputerowa mowa robota, dodają utworowi lekkiego kolorytu.
Z radośniejszych momentów kasety to by było na tyle, bo ostatnie na minialbumie nagrania wirują już w całkowicie zmętniałych, gęstych od narzuconych przesterów i drone'owych szumów barwach. Melancholijny charakter "Journey Insithe Skullptures Garden" podkreśla stan całego wydawnictwa, a wieńczący wszystko kawałek tytułowy, nawet jeśli nieco zmatowiały i przejawiający coś na miarę muzycznej apatii, to jednocześnie wybrzmiewa nadzieją i nie zamyka tak do końca drzwi w tej dźwiękowej przygodzie Micromelancolié w Czaszce. Kto wie, może na jednym Leaving Hades się nie skończy?
- Piotr Strzemieczny / Noisey about Leaving Hades

Kumulacja #21: Małe melancholie
- Piotr Strzemieczny / FYH about releases from Adventures In Dubbing, Audile Snow, Czaszka rec., Instruments of Discipline, SEAGRAVE, THRHNDRDSVNTNN & Wounded Knife

Puede que “Invisible Paths” sea un fruto más del destino, sin embargo, en esta ocasión el destino ha sabido actuar con premeditación, uniendo a dos figuras sobresalientes dentro del panorama experimental más abstracto: Sindre Bjerga, un artista noruego conocido tanto por su prolija carrera en solitario como por sus innumerables proyectos, entre los que destacan A Vibrant Struggle o Mallucoch Quartet; y Robert Skrzyński, polaco de nacimiento y responsable del laureado proyecto experimental Micromelancolié. Ambos han fusionado sus ideas para moldear un disco fluctuante y sorprendente.
“Invisible Paths” está conformado por dos temas de larga duración, -hablamos de más de veinte minutos por pieza- que presentan características inconexas entre sí. El primero de ellos, ‘Invisible Paths I’, nos subsume en una serie de contextos que reflejan la cotidianidad del día a día mediante retazos de sonidos reconocibles, hilados a base de texturas firmes que sirven de lienzo. Un corte intrigante y enigmático enladrillado a base de salpicaduras de vivencias encapsuladas en el vacío. Pura música experimental que ambienta el tiempo de forma desconcertante. Muy en la onda de la primera etapa de grupos tan remarcables como Nurse With Wound.
Por otro lado, la segunda propuesta, ‘Invisible Paths II’, se muestra mucho más hipnótica y cimbreante. La ejecución de esta magistral tonada viene dada por líneas de drones en imparable progresión que nacen de sonidos retorcidos y arrugados, metales oxidados, máquinas en constante trabajo y situaciones que funcionan solas. La evolución de esta tonada es tan embriagadora como atrayente, una obra maestra cuidadosamente esquematizada que cumple un perfecto orden dentro del caos que a primera vista parece representar. Los mantos de sonido son adornados con loops de voces hilarantes que parecen agitarse en el tiempo para perderse y volver a nacer, y otros recursos tan desconcertantes como motores de sierras eléctricas y el ruido de fondo de los vinilos atacados por el polvo en constante roce con la fricción de la aguja.
Ciertamente, “Invisible Paths” es un trabajo que consigue sobresalir dentro del experimental de nuestros días. Logra suscitar contextos divergentes en constante paralelismo con el obligado a sentir por el propio decurso de la existencia. Un sueño en la vigilia del que no es necesario despertar.
Este CD ha sido presentado en el ya común formato del sello polaco: el ecopack de tres paneles. Su portada, tan indefinida y abstracta como el contenido del disco, ha sido diseñada por otro de los grandes de la música experimental: Rutger Zuydervelt, de Machinefabriek.
Si quieres retar al espíritu que puebla tu inconsciente, debes escuchar “Invisible Paths”.
- mentenebre.com about Invisible Paths

"[...] Katalog Czaszki honorowo otwiera kaseta Roberta Skrzyńskiego "Leaving Hades". Warstwa dźwiękowa tego nagrania spowita jest brzmieniem obskurnego lo-fi, pełnego skompresowanych, zniszczonych industrialnych pogłosów, szumów i chrobotów. Pomiędzy nimi jak widma snują się fragmenty-wspomnienia konwencjonalnych instrumentacji, wokaliz, zaśpiewów. Rachityczna struktura kompozycji idąc w parze z glitchową traumą i analogową nostalgią tworzą unikalny muzyczny odpowiednik poezji.
W środę Bartek Chaciński opisywał nową płytę Roly Porter w kontekście postapo. Odnoszę wrażenie, że kaseta Roberta Skrzyńskiego byłaby bardziej adekwatnym soundtrackiem postapokaliptycznego si-fi, niż spektakularna i bombastyczna płyta Brytyjczyka. Polak o rozpadzie opowiada bowiem z perspektywy niezwykle intymnej; skromnie i bezpretensjonalnie. Wrażenia z lektury "Leaving Hades" można śmiało porównać do odkopania kapsuły pamięci. Fragmenty historii, w tym przypadku klubowy rytm, uliczne bębny, melodia na trąbkę, soulowe wokalizy, dochodzą do ucha słuchacza spod grubej warstwy patyny. W tej pożodze hałasu, szumu i analogowego brudu, która może być doskonałą metaforą ludzkiej pamięci, odnaleźć możemy zdeformowane skrawki, piękna i radości, ślady życia.
W muzyce Micromelancolié (ta nazwa wydaje się być co raz bardziej adekwatna) smutek jest równie nieludzki co piękny. Skrzyński, jak rzadko kto potrafi opowiedzieć o bolesnym przemijaniu czasu i materii, wrzucając słuchaczy w wir nostalgii. Dokonuje tego przy użyciu dźwięków tak kruchych i zwyczajnie odpychających, że ich zestawienie ledwo co zasługuje na miano muzyki, co samo w sobie ma już wystarczająco postapokaliptyczny charakter. Zanurzenie się w fabułę "Leaving Hades" jest za każdym razem doświadczeniem niezwykle intymnym, pozwalającym na wejrzenie w głąb swoich prywatnych melancholii. [...]"
- Bartosz Nowicki / 1u/1o about Leaving Hades

Music from "Moulding" was used in a doc. movie Videogalerie - Mirosław Bałka: Nerw. Konstrukcja and was broadcasted on TVP Kultura (25.01.2016)

END YEAR 2015

***

- "Lowest Tone on Earth" in Killed in Cars Top 100 for 2015
- "Low Cakes" in The Quietus Top Ten Polish tracks of year 2015
- "Low Cakes" nominated for 30 Poland's Best Albums of 2015 selected by 22 Polish critics for Beehype
- "Low Cakes" in Top records of 2015 by 1uchem/1okiem
- "Low Cakes" in Top records of 2k15 by Paide / Radio Alternator
- "Low Cakes" in Top (beat incl.) records of year 2015 by Daniel Brożek / Canti Illuminati
- "Low Cakes" & IXORA in Top Polish albums AD 2015 by Antoni Michnik (Krytyka Polityczna / Glissando)
- "Low Cakes", MAZZMELANCOLIÉ & IXORA in Top 2015 records by M.Kalka (M/I Mag / WatchTheHype)
- "Invisible Paths" incl. in top albums and labels of 2015 by Flux Webzine
- MAZZMELANCOLIÉ incl. in top 2015 records by Dwight of Decoder Magazine
- MAZZMELANCOLIÉ incl. in top 2015 records from Poland by Instytut Improwizacji

***

Robert Skrzyńskiego dalsze zagraniczne korelacje. Tym razem Micromelancolié nagrywa ze Strom Noir, czyli pochodzącym ze Słowacji Emilem Mat'ko, dla którego to kolejna płyta dla Zoharum. Eteryczny ambient miesza się z easy-listeningiem, a nad wszystkim, a raczej pod pod wszystkim rozciągają się drone'owe pasaże i glitchowe zgrzyty, które ubarwiają te dwa utwory składające się na 49°05'19,3"N 22°34'04,0'E'. Tylko dwa? Tak, ale całość trwa pięćdziesiąt minut i dwadzieścia sekund. Równiusieńko. OK., to na czym polega magia tego wydawnictwa?
Magia, he he. Najgorsze słowo, jeśli chodzi o opisywanie muzyki. Ale cóż, czasem trzeba. Więc siła 49°05'19,3"N 22°34'04,0'E' to przystępność wydawnictwa. Jego przyjemny wydźwięk. Relaksacyjny to chyba dobre określenie na charakter płyty. Dwa długie nagrania z miejsca powinny odstraszyć - „tyle słuchania?!” - ale nie bójmy się. Micromelancolié i Strom Noir dobrze zmontowali materiał; nudzić naprawdę się nie da. „1” to jeden dryf na klawiszach z różnymi wplecionymi motywami. Stąd złapiemy się na krótkie pogwizdywanie pod nosem, rosnące i opadające fale syntezatorowego ciepła, wrzucone uderzenia dzwoneczków, jakieś tribalowe postukiwania, motyw pisania na maszynie (do pisania). Tę sielankową atmosferę przerywają co jakiś czas (dwukrotnie) drone'owe wejścia, które obniżają temperaturę nagrania, by odrobinę zmienić i sam temat, czyli rozkręcone synthy. I tak naprawdę od dwudziestej trzeciej minuty mamy ten sam motyw, który najbardziej kojarzyć się może z twórczością Stag Hare, o którym kilka lat temu pisało się na FYH, a który potem trochę przygasł i o którym się zapomniało. Nowa płyta polsko-słowackiego duetu to też miła okazja, by odświeżyć stare nagrania Amerykanina i sprawdzić, co na bandcampie pochodzący z Utah producent dorzucił przed paroma miesiącami.
I „2”. Utwór sporo krótszy od otwierającej płytę jedynki. Po subtelnym zakończeniu, takim przygaszeniu klawiszy w ostatnich sekundach „1” otrzymujemy rozedrgany pogłos jako podstawę i wspinającą się stopniowo melodię. Ta w pewnym momencie obiera właściwy kurs, na który po chwili nachodzą drone'owe przestery, rozmywając kolejny raz sprezentowaną muzyczną sielankę. Nie żeby Skrzyński i Mat'ko jakoś szczególnie się tutaj natrudzili, bo „2” tak nie brzmi, ale rozkręcony efekt robi swoje - przyciąga uwagę słuchacza, który z tego niby bezładu próbuje wydedukować, który dźwięk ma pierwszeństwo - czy te szumy, czy przebijające się organy. Klawisze jednak wygrywają, bo po chwili umacniają swoją pozycję, przechodząc w ambientowy ciąg, nieczysty w swoim brzmieniu, ale jednocześnie na tyle przejrzysty, że idealny do leżenia plackiem i kontemplowania. Strom Noir i Micromelancolié raczej bawią się formą, oscylując wokół tych samych schematów. Tych samych, użytych rzecz jasna na 49°05'19,3"N 22°34'04,0'E'. W końcówce mamy też metaliczne odgłosy, raczej stonowane i wpasowane w organową narrację, to samo zresztą z motywem skapującej wody, który gdzieś tam się pojawia, choć mogą to być i inne dźwięki. Tak czy inaczej, dość dobra płyta, by słuchać kilka(naście) razy, ale nie aż tak mocna, by wpisać sobie do kajecika osiem wykrzykników obok tytułu (49°05'19,3"N 22°34'04,0'E' - gdyby ktoś zapomniał)...
...siedem to wystarczająca liczba i jednocześnie zachęcająca, by Skrzyński i Mat'ko skonstruowali jednak coś ciekawszego. Do poziomu Invisible Paths, gdzie Micromelancolié wspomógł Norweg Sindre Bjerga, który do ambientowych ciągów dorzucał dawkę różnych absorbujących przeszkadzajek, niestety kawałeczek. Ale i tak nie można nie znać. Zwłaszcza gdy chce się być na bieżąco z rodzimym eksperymentem.
- Piotr Strzemieczny / FYH about 49°05'19,3"N 22°34'04,0'E'

Initially deceptive and murky as frozen mud are Sindre Bjerga & Micromelancolié’s Invisible Paths (ZOHARUM ZOHAR 097-2), two journeys from scattered to scrubbed up ambience that both fall short of 30 minutes but do manage to convey their cargo of atomised tape fragments across great distances in the meantime. We spend the first half of each track (yes the trick is pulled off twice) bemused by a well-maintained scrapyard collage of field recordings, far off voices and shutting portals heard from claustrophobic spaces, fumbling and groping around cold and darkened surroundings and metallic rhythms that pass like distant trains. Though seemingly lo-fi nonsense at the outset, impressive is the organisation of disparate elements in space. Before we know it we’re settled beneath a comforting canopy of soothing tones, electronic pulses and even a little bird song. A genuinely interesting listen, though not without the sense that it could have gone deeper, darker and further.
- The Sound Projector about Invisible Paths

Zoharum przyzwyczaiło już mnie że potrafi zaskoczyć doborem stylów muzycznych. Niemało jest takich wydawnictw z gdańskiej wytwórni które wbiły mi przysłowiowego ćwieka i nie weszły za pierwszym razem. Na pewno do nich należy recenzowany materiał „Najas Flexilis Exequiae”. ForrrestDrones to poboczny projekt za którym kryje się Robert Skrzyński z MICROMELANCOLIÉ. Poprzedni recenzowany przeze mnie materiał "It Doesn't Belong Here" (także wydany przez Zoharum) nie należał do łatwych.
Nowy projekt jest jeszcze bardziej awangardowy i trudniejszy do słuchania. Jedna kompozycja, która trwa godzinę i w zasadzie nie ma początku ani końca. Przez cały czas wszystko jest w niej schowane, nie ma zmiany rytmów czy jakiegokolwiek budowania dramaturgii. Niektórym może się okazać ciekawym soundtrackiem do medytacji i przemyśleń. Inni na pewno uznają że w tej muzyce nic się nie dzieje i nie jest warta uwagi. Album nie dla każdego i nie na każdą okazję co nie oznacza że którego dnia nie poczujecie ochoty wybrać się w tą nierealną i sprzeczną z zasadami podróż. Ja dałem ForrrestDrones szansę i wiem że nie będzie to mój ostatni raz. Dla fanów szumów i odważnych.
- Darknation.eu about Najas Flexilis Exequiae

Chcesz zjeść szprotkę? Jedź do Stavanger. Od razu zahaczysz o muzeum konserw - nie, nie żartuję. Przy okazji zajdź do jakiegoś małego sklepu z płytami i kup coś Sindry Bjergi. A że Norweg znowu w parę dobrał się z Robertem Skrzyńskim, to mamy obraz pełen. Ci dwaj goście stale coś wydają, w większości udane albumy, więc nic dziwnego, że ich kolejny wspólny album to (kolejna) mocna pozycja.
O ilości wydawnictw Bjergi niech świadczy fakt, że jego profil na Discogsie liczy pięć stron z płytami i kasetami. Do tego Micromelancolié, którego profil wypada na tle Norwega trochę bardziej blado, ale i tak jest dobrze - dwie podstrony, a tylko w tym roku prawdziwe zatrzęsienie plus przyszłoroczne AN/RS, czyli płyta dla Requiem Records nagrana z Antoniną Nowacką z WIDT. Razem wydali już kilka albumów, jak Prayer Calls (2012), Momentum (Twice Removed), After Dark Days Black Will Come (Monotype) czy miniserię Anaglyph. Teraz obaj powrócili z Invisible Paths, płytą składającą się z zaledwie dwóch nagrań, ale których łączna długość wynosi ponad pięćdziesiąt minut.
Tak, tak. Ktoś powie: przecież to oczywiste, że Skrzyński przygotował tak długie partie. Żadna nowość. Tak, będzie to po części prawda, bo Micromelancolié potrafi tworzyć rozległe kompozycje, a i dla Bjergi to nie będzie żadna nowość. Razem dla Zoharum przygotowali dwa nagrania, ponownie drogą mejlową. I choć takie tworzenie do najprzyjemniejszych i najpewniejszych nie należy, duetowi się udało.
Problemem jednak przy Invisible Paths jest podział ról i obowiązków, dokładniej sam proces powstawania materiału. Czy to Skrzyński u siebie komponował długie drone'owo-ambientowe partie, tak dla niego charakterystyczne, i następnie wysyłał Bjerdze niemalże gotowe podkłady, czy odwrotnie. Norweg przygotował serię wyselekcjonowanych odgłosów, uderzeń, sampli i dźwięków, a zainspirowany nimi Micromelancolié wpadł w swój szaleńczy, produkcyjny trans, wygrywając melodie długie, niezawiłe, ba, raczej proste, ale głębokie?
Tego się nie dowiemy, zapewne moglibyśmy, ale święta, zaraz Nowy Rok, sylwester na rynku wrocławskim, więc po co chłopaków męczyć. Rzecz tyczy się tego, że całościowo Invisible Paths jawi się jako album misterny i, co muszę przyznać, przejściowy. Że misterny, to wszystko spoko, wiadomo, jak gra Robert Skrzyński, w jakiej aurze czuje się najlepiej - musi być posępnie, tajemniczo, często noise'owo. Bjerga natomiast to spec od odgłosów. Jakieś przeszkadzajki, uderzenia metalowych obiektów, sample; katalog ma wręcz wyborny. Razem jednak jest to wypadkowa różnych odniesień, raz lepiej dobranych, raz niemal na chybił-trafił.
Nie ma chemii - zawyrokowałby niejeden mędrzec. Ale jest słuchowisko interesujące, głębokie, może momentami monotonne/usypiające, ale klimatyczne. No i różnorodne, bo podziałka na dwie części ma swój sens. „Invisible Paths I” opiera się na chrzęstach, postukiwaniach i różnych podźwiękach, podczas gdy druga odsłona albumu to już prawie popis ambientowych możliwości obu producentów wrzuconych w pogłosową widokówkę.
Patrzę na okładkę Invisible Paths, która trafnie oddaje stan wydawnictwa. Biel to te pasaże, wydłużone partie syntezatora, czystość i spokój. Wyglądające z różnych stron cienie to właśnie te szumy, dźwiękowe wstawki, metaliczne uderzenia. Wszystko ładnie, tylko śniegu brak. Taka sceneria za oknem pasowałaby do płyty Sindre Bjergi i Micromelancolié.
- Piotr Strzemieczny / Fu*k You Hipsters about Invisible Paths

Wsłuchując się w dźwięki najnowszej płyty Jerzego Mazzolla i Roberta Skrzyńskiego wydanej pod szyldem Mazzmelancolié, nie sposób pozostać myślami w sferze przyziemnej rzeczywistości.
Jerzy Mazzoll, znany jest jako jeden z prekursorów yassu, czyli brudnego jazzowego grania z lat dziewięćdziesiątych. Jego działalność w ramach grupy Mazzoll & Arhythmic Perfection można już spokojnie określić wyświechtanym mianem „kultowej”. Brzmienie jakie znamy z płyt „Out out to lunch”, czy nagranej z Kazikiem „Rozmowy s catem” nie da się pomylić z niczym innym i obecne jest również na tej płycie.
Ambientowe brzmienie serwowane przez Skrzyńskiego wprowadza słuchacza w rozmaite odcienie niepokoju. Mnogość i zróżnicowanie wielokrotnie przesterowanych odgłosów oszałamia. Słyszymy tu bowiem i śpiew ptaków i brzęczenie rodem ze stacji transformatorowej, tłuczenie szkła i głos elektronicznego syntezatora mowy. Wszystkie te piski, brzdęki i trzaski, dzięki towarzystwu dźwięków klarnetu Mazzolla nabierają melodyjności. Hałas zamienia się w muzykę pozornie chaotyczną, lecz silnie oddziałującą na słuchacza swoją emocjonalnością.
Materiał zawarty na płycie okazuje się jednak zaledwie wstępem do przygody, jaką można przeżyć w trakcie żywego spotkania z tą niezwykłą muzyką. Obserwowanie artystów i ich przeżywania własnej muzyki, wzmacniał wrażenie jej oniryczności. W trakcie koncertu w Od Nowie, brzmienie klarnetu Mazzolla wyszło na pierwszy plan, wyraźniej wybrzmiały wypowiadane przez Niego słowa – balansujące między absurdem, a gorzką prawdą o rzeczywistości. Kto był, ten z pewnością ma poczucie dobrze wydanych pięciu złotych. Całej reszcie pozostaje czekać, aż duet Mazzmelancolié ponownie odwiedzi Toruń.
- Michał Kaproń / Radio Sfera about Mazzmelancolié

The affect here and in a multitude of other recordings of buildings collapsing, being deliberately imploded with careful intention as their term of usefulness elapses, is at once utilitarian and intensely bizarre. Simply watched, the reel of black and white structures set to drone and noise even feels loosening. It might even feel vaguely relaxing, thanks to the extent to which such a contradictory image seems able to precipitate physical awareness – archetypically “solid,” permanent things being brought down in a flash, in this case with a blown-out clap to signal each. The floors and walls, you may imagine, pulled down, like the rush of sensation across one’s limbs after tensing and releasing, as with awareness meditations. The accompanying track, “Tearing Up,” is taken from Black Box Recordings, a collaboration between Polish experimental recorder Robert Skrzyński’s, aka Micromelancolié, and Arizona noise-herder Michael Bjella, aka GOG, via Berlin-based experimental noise imprint Instruments of Discipline. The association with black boxes, which Skrzyński points out are actually orange, is unexpected, though his stark, oblique music with Bjella — and perhaps in some way the circumstances of their recording — genuinely seems to evoke a reflection of how those objects are decoded. In their words, ”this is what survived and this is all we have left, the sounds should tell the whole story.”
- Dwight Pavlovic / Decoder Magazine about Black Box Recordings

Tym razem Robert Skrzyński wraz z Michaelem Bjellą prezentują program rozrywek, który raczej nie spodobałby się ministrowi Piotrowi Glińskiemu. Choć sądząc po tytule to tymi nagraniami mógłby się prędzej zainteresować Antoni Macierewicz. Jednak z tego artystycznego zderzenia odprysnęła deformacja, która jednak nie musi świadczyć o czyjejś winie. Czasem po prostu musi zostać udostępniona na dowód zdarzenia, i tyle.
Duety, które Robert podejmuje na kolejnych nagraniach poszerzają konstelację wrażeń jakie zapewnia ten artysta. Jego ostatnie solowe nagrania, a mam tu na myśli przede wszystkim "Low Cakes" oraz "Contour Lines", udowadniały, że projekt Micromelancolié byłby potencjalnie w stanie rozruszać parkiety, a na pewno zaś w umiejętny sposób żonglowały rytmem oraz wokalnymi samplami jako ważną, jeśli nie centalną, częścią utworów. Duet z Jerzym Mazzolem nazwany Mazzmelancolié był ze wszechmiar wyciszony, bazujący na napięciu między momentami ciszy a delikatnymi detalami. Nieco odmienny charakter miały znane mi nagrania Skrzyńskiego z Sindre Bjergą - były one brudne, bardziej podążały w kierunku lo-fi industrialu. Dlatego niemałym zaskoczeniem dla osób obserwujących twórczość Micromelancolié było wykorzystanie fragmentów elektronicznego harsh noise'u w nagranym występie w duecie z Antoniną Nowacką (WIDT). Projekt z Bjellą rozszerza konstelację możliwości eksperymentów Skrzyńskiego serwując nam muzykę nieprzystającą do niczego ze znanej mi części dyskografii Roberta.
Micheal Bjella znany jest przede wszystkim z projektu GOG i eksploruje artystowskie rejony metalowej czerni, drone'u, noise'u oraz gitarowego eksperymentu. Jego ostatnia płyta brzmi jak Swans zmiksowani z dziesiątkami black-metalowych one man bandów zapatrzonych tak samo w "Transylvanian Hunger" Darkthrone czy debiut Burzum jak w najpodlejszy lołfajowy powerviolence, gdzie ponad czymkolwiek rozbrzmiewa szum kiepsko nagranej kasety.
Tony bryzgającego dźwiękowego syfu nie były udziałem ani premierowego wideo do płyty Bjelli i Skrzyńskiego ani pierwszych dźwięków otwierającego płytę "Tearing Up". Raczej płyta zaczyna się niewinnie, być może przywodzi na myśl współpracę Skrzyńskiego z Bjergą. "Black Box Recordings", to wielki kawał mnóstwa noise'owych łakoci podlanych znakomitym detalingiem generowanym przez elektronikę Micromelancolié. W żadnym nagraniu żadne pasmo przenoszenia nie jest traktowane ulgowo. Pewnie byłaby to kolejna fajna płyta z noisem, o której bym zapomniał za jakiś czas gdyby nie względy produkcyjne. Płyta ta jest przede wszystkim dobrze zmontowana pod względem technicznym, słucha się nieprzyzwoicie przyjemnie, nawet w numerze tytułowym czy "Homes in Paris".
Oddaję jednak sprawiedliwość także tym momentom, które noisem nie są lub które przeczą społecznym oczekiwaniom wobec tego, powiedzmy że gatunku. Widzę w tym sznyt Skrzyńskiego, gdzie ściana niszczącego dobre samopoczucie hałasu równoważona jest poprzez momenty ciszy wypełnione drobinami dźwięku, im mniejszymi tym trudniejszymi do ominięcia. Intro nagrania kieruje nasze wyobrażenia w stronę organicznego, tworzonego analogowo industrialu, muzyki konkretnej lub nagrań z instalacji dźwiękowych z udziałem budynków. Podobnie zresztą jest w outrze, którym jest "Brighter Side of Fucking History", gdzie hałas pod względem natężenie i głośności dźwięku dozowany jest nader oszczędnie i raczej ryje po bani drobnymi trzaskami i brudami niż wali wprost dźwiękową przemocą i nie ukrywam, że nagranie to kojarzy się z recenzowaną kiedyś tutaj kasetą Zorki Wollny i Anny Szwajgier "The Greatest Hits".
Dlatego, mimo, że pozornie rdzeniem "Black Box Recordings" pozostaje syf, brud i przemoc tak ciągle sporą robotę robią momenty wyciszenia, które także stanowią inną stronę eksperymentu wykorzystującego dźwięki niechciane i zaskakujące. Jednak nawet w momentach dźwiękowego rozpierdolu warto nastawić ucha na industrialowe bębnienie gdzieś tam w dole lub gruchotanie cyfrowego ziarna gdzieś w górze.
- Maciej Wirmanski / Kultura Staroci about Black Box Recordings

I wasn’t quite sure what to expect from this release, but both Michael Bjella and Robert Skyrzyńsk’s outputs are so vast and varied that it is really hard to pinpoint what could exactly happen upon impact. Luckily, we have a literal black box recording to document the result. Bjella and Skyrzyński’s fusion is as nightmarish as one might expect, a relentlessly noisy and grating foray into nightmare sounds. I feel as if I, too, was lost in the wreckage.
- Invisible Oranges about Black Box Recordings

Auf „Invisible Paths“ treffen die beiden Soundtüftler Sindre Bjerga and Robert Skrzyński, der neben seiner Band Forrest Drones solo unter dem Projektnamen Micromelancolié firmiert, zum wiederholtenmal zusammen. Ähnlich wie bei ihrer vorherigen Kollaboration „Prayer Calls“ (Aurora Borealis 2012) schickten die beiden Aufnahme um Aufnahme von Norwegen nach Polen und zurück, bis dass sich die jeweiligen Bauformen zu einer stimmigen Textur mit Ecken und Kanten zusammensetzte.
"Invisible Paths“ basiert zum Großteil auf Feldaufnahmen, die mittelmäßig stark bearbeitet wurden, sodass ein egewisse Heterogenität des Klangbildes vorprogrammiert ist. Nach dem eröffnenden Knall gestaltet sich die Musik zunächst sehr leise, und wer nach dem anfänglichen Schock en miniature besonders aufmerksam gestimmt ist, erkennt in dem Rascheln und Rumpeln metallener Objekte, in dem entfernten Maschienenlärm und den Schritten auf Split so manches rhythmisches Muster, dass wie ein kleiner Irrgarten aufgebaut ist. Im Verlauf des in zwei lange Tracks gegliederten Albums bekommt die Musik durch plötzlich lauter werdende Dröhngeräusche einen ambienten, aber auch rituellen Touch.
Doch man bleibt auch im weiteren Verlauf recht orientierungslos in dem knapp bemessenen Chaos, und unweigerlich kommt einem der Titel in den Sinn – ob an Federn gekratzt wird oder Objekte im Raum hin und her geschoben und geworfen werden, ob hektische Stimmen aus dem Nichts auftauchen und in schlumpfartiges Quieken übergehen, ob an unerwarteter Stelle kurz ein echter Beat herauskristallisiert und französchichsprachige Samples von merwürdigen Bubblegum-Popsongs übertönt werden, stets tastet man sich mit verbundenen Augen durch diese merkwürdig dunkle Wunderkammer.
- African Paper about Invisible Paths

MAZZMELANCOLIÉ is the collaboration of clarinetist Jarzy Mazzoll and sound artist Micromelancolié and the result is something as exotic as you might expect. It's literally the combination of avant-garde jazz and sound collage - and they fit together perfectly in a bizarre & beautiful way. Field recordings, warped electronics, abstract sounds and even some robotic voices (towards the end) lay the foundation for Mazzoll's clarinet to shuffle in and out and add that hint of jazz that's oh so welcome.
Exceptional packaging from Wounded Knife for this release. A collage of a forest scape with muted earthly tones has been printed on a card that is housed in the folds of the j-card and framed by the die-cut front panel. If that doesn't make sense then you'll have to just buy a copy. It looks cool as shit. There are 5 remaining at the moment on Wounded Knife's Bandcamp. Hurry up!
- Guide Me Little Tape about MAZZMELANCOLIÉ

Długo zwlekałem z napisaniem czegokolwiek o tym nagraniu. Przede wszystkim dlatego, że mimo statecznego wieku i sporej ilości rzeczy, które przesłuchałem w życiu ciągle mam kisiel w majtach gdy docierają do mnie wieści o wspólnych projektach super gwiazd, w tym gwiazd niezalu. Z drugiej zaś strony wiem, że dream teamy nie zawsze działają i czasem produkują co najmniej rozczarowanie, a czasem srakę.
Lecz ponownie bez wahania zakupiłem kasetę wydaną przez Wounded Knife i po raz kolejny próbowałem udowadnić sobie, że przecież to MUSI żreć. Próbowałem, próbowałem i nie mogłem się zmusić, bo samo zażarło i niemało zaskoczyło.
Ja doskonale wiem, że MAZZMELANCOLIÉ to przede wszystkim projekt korespondencyjny, a złożenie do kupy wszystkich tych dźwięków to głównie zasługa Roberta Skrzyńskiego. Sprawia to, że Skrzyński gra na materiale pierwsze skrzypce. Czy ze szkodą dla materiału? Niezupełnie, choć oczekiwałbym w tej kolaboracji większego udziału Jerzego Mazzolla.
Skrzyński przez ostatnie poznane przeze mnie wydawnictwa, że wspomnę tylko "Contour Lines" czy "Low Cakes" rzeźbił w mocnym bicie i perkusyjnych właściwościach wokalnych sampli. Mazzoll na dobrze przyjętym "+" w ramach projektu MazzSacre dawał momentami ognia, a na pewno nie pozwalał o sobie zapominać jako wykonawca, wokół którego kręciła się cała muzyczna narracja. Omawiana dziś płyta, mimo potencjalnie siarczystych temperamentów artystów tworzących ten projekt jest spokojna, wręcz ambientowa, może poza finalnym "7", które pozostaje moim ulubionym momentem płyty. Uznaję to z wielki plus, wszak zbyt często w formacjach typu all-stars spotykamy się z próbami dominacji jednych uczestników takich projektów nad drugimi lub przynajmniej z niefortunną ilością nadpobudliwości twórczej, która stwarza zupełnie niestrawny produkt finalny. Tu między klarnetem Mazzolla, a wszystkim innymi innym Skrzyńskiego jest ziemia niczyja, która nie została na siłę zapchana wrażeniami.
Gdy Mazzoll zadmie to nie jest mi wszystko jedno, niemniej siłą rzeczy wiecej wrażeń wydobywa Skrzyński. Oprócz ambientowych teł, produkuje skrobnięcia, glicze, rozwodnione harsze, tłuczone szkło, śpiewające ptaki, spadające obiekty. Czasem odnoszę wrażenie jakby udział obu artystów w MAZZMELANCOLIÉ to przypadek, bo poza jednią nagrania nie ma tu ani jednego czasu, przestrzeni i nastrojów. Gdyby jeszcze to powodowało rozjechanie się nagrania na dwie nałożone na siebie ścieżki to jeszcze miałoby to jakieś uzasadnienie, ale efekty tego są czasem zdumiewające jak w "4", gdzie klarnetowy, sygnałowy, baśniowy temat konfrontowany jest z walcującym się nawałem ambientowego mroku.
Sami wydawcy chwalą się, że jest to jedno z najbardziej unikalnych nagrań, jakie wydali. Mi nie pozostaje nic innego jak tylko to zdanie potwierdzić.
- Maciej Wirmanski / Kultura Starci about MAZZMELANCOLIÉ

Polish sound artist Robert Skrzyński is amongst the more reliable artists releasing at alarmingly prolific rates under a variety of names right now, and this tape under his field recording/ambient no de plume Micromelancolié is particularly noteworthy. The six pieces on Punkt never stray too far from a basic sonic bed of pleasant dissonance and field recorded audio footage that rarely presents itself as much more than a shade - never anything as obvious as bird song or rainfall that’s for sure. This framework is riddled with musical signage, from repetitions that verge on resembling a beat, to drones that nearly resemble a bassline, to near pretty chords which almost caress the listener. The entire thing remains off-colour though, and subsequently the music keeps engaging for every second of Punkt’s brief half hour running time. The title track’s vocal samples and crunchy battered microphone beats is a highlight, if only for pure weirdness, but the eight minute ‘Skin Eruption’ is undoubtedly the album’s centrepiece coercing a proper sense of dread from what ostensibly remains an atonal sound collage.
- Tristan Bath / The Quietus about Punkt

Terzo lavoro realizzato in coppia da Sindre Bjerga, prolifico compositore norvegese dedito a sperimentalismi messi in pratica tramite collaborazioni (singolarmente o prendendo parte a progetti allargati), e Micromelancolié, al secolo Robert Skrzynski, di provenienza polacca, avvezzo a lavori sia su sponda sonora che visiva, anch'esso con alle spalle una carriera non lunghissima ma costellata da una miriade di produzioni. I due avevano già messo a punto un primo lavoro nel 2012 in CD e cassetta ("Prayer Calls") ed un secondo nel 2013 intitolato "Momentum" su CDr a cui ha fatto seguito "After Dark Days Black Will Come", stampato solo su nastro nel 2014. Questo quarto capitolo consta di due sole lunghe tracce, entrambe incentrate su un melange di rumori campionati estratti dall'ambiente esterno o ricreati ad hoc, partiture droniche in sovrapposizione e voci rielaborate e rumorizzate in studio. La prima tranche si attesta inizialmente su un noise nato da destrutturazioni tonali, in parte accostabile alle ricerche effettuate da gente come The New Blockaders, ma ben presto il tutto prende una piega più pacata sfruttando le vie tipiche dei toni a scorrimento continuo, che riescono ad amalgamare il rumore accatastato. Si lavora anche su ritmiche secche, nonché sul sempre valido sostegno di frequenze basse che forniscono il classico effetto-oscurità segnato da un andamento fluido e morbido. La seconda tranche è accomunata alla prima dalla freddezza tonale e da un allestimento complessivo dal mood meccanizzato. Anche qui si ha un miscuglio più o meno ordinato di elementi o frammenti estratti dall'esterno, nonché di vari excerpts vocali e basi ritmiche. Una certa differenziazione si riscontra nella ricerca di effetti semi-melodici ed emozionali scaturiti da pluristratificazioni di marca glitch. Nel finale tutto tende a dilatarsi e la scomparsa dei rumori lascia spazio ad una chiusa stellare di grande prevedibilità. Se alcuni presupposti potevano lasciar intendere il tentativo di concretizzare il rumore per poi cesellarlo in forme astratte, in breve il duo si arrende ad un'anonima facilità ambient-noise consegnando un lavoro simile a mille altri, diviso tra tentativi ambientali e una vena sperimentale ormai sperimentata da chiunque. Poche idee e scarso coraggio per autori che hanno firmato opere migliori. Confezione apribile in digisleeve con cover astratta firmata da Rutger Zuyderveldt (Machinefabriek). Tiratura a 300 copie.
- Michele Viali / Darkroom Mag about Invisible Paths

Twórczego urodzaju Micromelancolié ciąg dalszy, choć tym razem to nie on będzie głównym bohaterem tego wpisu.
Nikogo kto śledzi poczynania producenta z Gliwic nie powinna dziwić nieustająca lawina wydawnictw Roberta Skrzyńskiego. Na przestrzeni zaledwie kilku ostatnich miesięcy jego nagrania zasiliły repertuar kolejnych polskich i zagranicznych labeli: m.in. Zoharum (duet z Sindre Bjerga), Wounded Knife, Pointless Geometry (jako Ixora), Audile Snow, BDTA, Seagrave.
Właściwie, oczekiwałem już jesiennej premiery nowego projektu Skrzyńskiego i Antoniny Nowackiej (WIDT, KiRK) przygotowanego do wydania w Requiem Records, kiedy to zupełnie niespodziewanie Wounded Knife zaskoczyło kasetą Mazzmelancolié. Jak łatwo domyślić się po nazwie wydawnictwo to jest kooperacją z Jerzym Mazzollem; projektem z kategorii dźwiękowego (e)mail artu. Panowie (jeszcze) nie spotkali się w studiu, a ich współpraca przebiegała jedynie korespondencyjnie.
Poniekąd dlatego, że muzyce (i warsztatowi) Roberta Skrzyńskiego poświęciłem w ostatnich miesiącach sporo czasu, poniekąd z innych przyczyn, o których przeczytacie dalej, na duet Mazzmelancolié postanowiłem spojrzeć z perspektywy Jerzego Mazzolla, który nie składając broni wciąż poszukuje nowych podniet i świeżej krwi. Współpraca ta wpisuje się bowiem w pewien kierunek, którym po powrocie z muzycznych zaświatów porusza się klarnecista. Mazzoll, co widoczne i słyszalne podąża z duchem czasu, z dużym animuszem zerkając w stronę nowych estetyk. W ich arkana wprowadzają go współpracownicy, dla których jeszcze pokolenie temu jako jedna najbardziej charyzmatycznych osobowości polskiego yassu pełnił rolę muzycznego idola ("Po roku 2000 klarnet Mazzolla stanowił dla mnie i kilku przyjaciół ścieżkę dźwiękową pod pełne wzruszeń studenckie prywatki oraz pod częste przeprowadzki, które były naturalną konsekwencją tych pierwszych" - pisze na swoim profilu FB Skrzyński).
Mazzoll w swoim flircie z producentami niezwiązanymi z jazzem, przypomina nieco wampiryczną figurę bohatera filmu"Tylko kochankowie przeżyją" Jima Jarmuscha. Odradza się po raz wtóry, obsesyjnie poszukuje nowych estetycznych doznań, a suma doświadczeń muzycznych zgromadzonych na przestrzeni epok pozwala mu adaptować się w nowych warunkach i zaskakiwać artystyczną mimikrą. Wyjściem z artystycznej trumny było dla Mazzolla spotkanie z Marcinem Dymiterem, rówieśnikiem z awangardowej niszy polskiej muzyki lat 90tych. Prace przy "Responsio Mortifera" (2012) przebiegały w podobny sposób co współpraca z Micromelancolié. Mazzoll otworzył swoje przepastne archiwa pozwalając z nich do woli czerpać i reinterpretować. Kolejnym przystankiem do "nieśmiertelności" był projekt Dwutysięczny (2013) Błażeja Króla, w którym Mazzoll wystąpił również jako dawca organów (wraz z Radkiem Dziubkiem i Wojtkiem Kucharczykiem), użytych do splecenia wielce udanego dźwiękowego "Jedwabnika". Kolejną ofiarą, z której klarnecista wyssał krew był Igor Pudło ze Skalpela, jednak z powodu wydawniczych perturbacji ich współpraca finalnie nie ujrzała światła dziennego. Również tegoroczna płyta projektu MazzSacre wydana dla Instant Records, pomimo że została nagrana w sposób iście ekwilibrystyczny przez pokaźny band, finalnie jest rezultatem producenckich wycięć i sklejeń w wykonaniu Echo Deal pracującego pod dyktando Jerzego Mazzolla. Po drodze wydarzył się epizod na płycie Artura Maćkowiaka i Grzegorza Pleszynskiego, gdzie wmontowana ścieżka klarnetu potęguje artystyczną wartość kompozycji. Teraz nadeszła pora na Roberta Skrzyńskiego, choć Mazzoll zdążył już donieść o kolejnych eksperymentach dźwiękowych prowadzonych tym razem wespół z Jerzym Przeździeckim.
Klarnecista niewątpliwie ma dobrą intuicję w doborze współpracowników, o czym świadczą pochlebne opinie z jakimi spotkały się powyższe realizacje. Trudno jednak nie ulec wrażeniu, że obecność artystyczna Mazzolla jest w nich zaskakująco bierna i niewspółmierna z artystyczną charyzmą i mistrzowskim warsztatem. Większość z wymienionych produkcji jest właściwie jedynie próbą adaptacji muzyki i idei rodem z lat 90 w aktualną estetykę. Twórczym remiksem, za którego rezultat większą odpowiedzialność ponoszą współautorzy niż sam klarnecista. Wkład Mazzolla zdaje się bowiem być, nie wiele większy niż kolaż autocytatów, choć trzeba uczciwie przyznać, że w jego przypadku jest akurat z czego cytować.
Właściwie z pominięciem MazzSacre, spotkania z kolejnymi projektami Mazzolla owocują ascetycznymi kompozycjami, utrzymanymi w kameralnych nastrojach i pozbawionymi wykonawczej brawury, czy dadaistycznego zacięcia tak charakterystycznego dla yassowego okresu gdańszczanina. Podobnie jest w przypadku projektu Mazzmelancolié. Skrzyński nie rewolucjonizuje Mazzolla, jedynie zagarnia od niego elementy potrzebne do budowania swoich charakterystycznych ambientowych paczworków. W zestaw mazzollowych sampli wchodzą zatem zarówno rytmiczne basowe pomruki klarnetu, jego dronująca wibracja, jak i bardziej melodyjne fragmenty, wraz z kultowymi cytatami na czele ("Ojczyzną naszą dobroć, dobroć, dobroć" w "B1"), które klarnecista używa jako swoją twórczą sygnaturę. Wszystkie te elementy Skrzyński z elegancją wplata w eteryczną, zaszumiałą i pełną dźwiękowych detali scenografię.
Mazzmelancolié nie jest wprawdzie brawurową próbą reinterpretacji idei Arhythmic Perfection, o jaką pokusił się choćby Marcin Dymiter, nie jest również pomnikiem wystawionym mistrzowi. Dla Skrzyńskiego to z pewnością nobilitacja nagrywać z legendą, zaś dla Mazzolla, świeża krew jest nieco sztucznym przedłużeniem muzycznej egzystencji. W związku z tym marzy mi się osobna wypowiedź Mazzolla, skrojona na miarę naszych czasów, być może czerpiąca właśnie z doświadczeń z ostatnich trzech lat, w których jego osobowość krzyżowała się z muzykami opierającymi ekspresję na poszukiwaniu i przekraczaniu kolejnych eksperymentalnych nisz. Coś co swoim zaangażowaniem i charyzmą nie pozostawiałoby żadnych wątpliwości co do studyjnej formy mistrza. Coś tak intensywnego jak mrożąca krew w żyłach adaptacja "Święta wiosny" nagrana wespół z Tomaszem Sroczyńskim. Propozycja, która ulokowałaby niekwestionowany talent i doświadczenie twórcy w nowym kontekście. Z pewnością Mazzoll należy bowiem do typu osobowości artystycznych od których wymaga się więcej i dla których ciągła ewolucja determinuje twórczą egzystencję.
- Bartek Nowicki / 1uX1o about MAZZMELANCOLIE

Klarnet pogwizduje, skomle lub lamentuje, zaś szumy, piski oraz skrobnięcia poklepują go po plecach, czyli spotkanie Jerzego Mazzolla, Roberta „Micromelancolié” Skrzyńskiego oraz, jakżeby inaczej, sporej dawki melancholii, prowadzące do zaskakująco burzliwej końcówki. Kosmicznie dobre.
A gdyby ktoś chciał przekonać się raz jaszcze, jak z mikrodźwięków zrobić megapłytę, to wystarczy przełączyć na Bandcampie polską Wounded Knife na brytyjską Seagrave, a tam kolejny wrześniowy album Micromelancolié, tyle że wymagający większego skupienia, już bez wyraźnie zaznaczonych melodii, ale równie niezwykły w przekładaniu dźwiękowych drobinek - kapiącej wody, bliżej niezidentyfikowanych szurnięć, czy zagubionych monologów - we wciągające, a często wręcz poetyckie utwory.
- Łukasz Wawro / RedBull Music about Mazzmelancolié + Punkt on Tour de Pologne: September 2015

Waarschuwing: "Ge moet er een beteke voor zijn."
Geen evident luistervoer. De Noor Sindre Bjerga en het Poolse Micromelancolié zijn op zich al geen makkelijk toegankelijke projecten. Sindre Bjerga's muziek is improvisatoir en abstract en wordt opgewekt met een veelheid aan geluidsbronnen: found objects maar ook elektronica. Micromelancolié brengt dan weer heel subtiele fluistermuziek en integreert hierin microscopisch kleine auditieve 'objecten'. Ook hij lijkt van concreet geluid te houden wat deze release een organisch gevoel geeft. Beiden zijn ze meester in het schrijven van een dialoog tussen geluiden die van compleet verschillende bronnen lijken te komen. Het is niet de eerste maal dat beide heerschappen samenwerken en je hoort bijgevolg een homogeen geheel.
De cd bestaat uit twee werken die beide de 20 minuten overschrijden. De drone is de lijm die de boel bij elkaar houdt. De muziek doet verrassend onelektronisch aan en doet ons meermaals denken aan de musique concrète uit de jaren 50: meer bepaald een ingetogen versie van Pierre Schaeffer springt voor de geest. Het is mooi om te horen dat niet elk geluid wordt verdronken in een dikke laag galm en echo. Dit is een gewaagde keuze.
Beide tracks op de cd zijn goed maar deel twee is absoluut mijn favoriet. Het is gelaagder, donkerder end sfeervoller dan het eerste deel.
De muziek weet zeker sfeer te scheppen. Door het gebrek aan herhalingen werkt ze veeleer narratief dan hypnotisch. Op momenten dat er toch een soort van trance wordt opgewekt, wordt deze soms net iets te snel neergesabeld maar dit komt anderzijds wel de spanning van dit verhaal ten goede. Het is een kwestie van smaak of u dit als luisteraar positief of negatief onthaalt. Persoonlijk houd ik ervan dat ze niet voor het rechte pad kiezen. Wel denk ik dat men beter had geopteerd voor een trip van 2 X 15 minuten. Nu duurt het me net iets te lang om geconcentreerd te blijven.
Wanneer u zich waagt aan deze trip, raad ik u een goede koptelefoon aan. Autoradio's zijn uit den boze. De mooie hoes van de hand van Rutger Zuydervelt geeft alvast een idee welke oorden u zult verkennen.
- Peter De Koning / Dark Entries about Invisible Paths

A finales del pasado mes de mayo, el prestigioso sello discográfico polaco ZOHARUM presentó este extraordinario álbum en una magnífica edición limitada de 300 unidades en digipak CD de tres paneles, magistralmente engalanada por Rutger Zuydervelt (artista conocido por los melómanos lectores de Lux Atenea Webzine al ser el alma máter musical de Machinefabriek) a través de un impactante diseño donde los matices cromáticos y las imágenes orgánicas adquieren el simbolismo visual perfecto como carta de presentación estética de estas dos composiciones englobadas dentro de la música experimental. Y es que del álbum “Invisible Paths” emana ese embriagador y seductor perfume sonoro que solamente la música experimental es capaz de estimular en nuestra mente, adquiriendo matices musicales de avanzado perfilamiento dentro de la escena underground actual más vanguardista. Un dúo musical excepcional formado por el prolífico compositor noruego Sindre Bjerga y el artista polaco Robert Skrzyński, alma máter de Micromelancolié, que decidieron unir su talento y su espíritu pionero para dar vida a este magno trabajo musical vertebrado por dos hipnóticas composiciones de 23 y 28 minutos respectivamente. Cuando uno las escucha y analiza con detenimiento, no solamente el disfrute de estas placenteras obras musicales parecen poseer nuestro cerebro, sino que también logran ampliar nuestro espectro sonoro y nuestra sensibilidad artística debido a esta contundente demostración de talento musical de vanguardia. Una apertura cultural definida y estructurada con suma armonía hasta romper rotundamente con cualquier concepto sonoro hasta ahora aprendido y seleccionado por el melómano, provocando que tanto Sindre Bjerga como Micromelancolié queden remarcados en nuestra mente por su brillantez musical. Una evasión a través del hedonismo sonoro donde Sindre Bjerga y Robert Skrzyński se sienten radiantes a la hora de perfilar esta apolínea demostración de pura inspiración musical en la composición, dando una personalidad muy precisa y concreta tanto a “Invisible Paths I” e “Invisible Paths II”, pero siempre girando dentro de un todo y un eje conceptual que les da sentido y que hace que no pierdan en ningún momento su singularidad. Destellos y trasfondos melódicos combinados inteligentemente en esta estructuración sonora tan meticulosa que te invita a nuevas audiciones para seguir descubriendo esos matices que refuerzan y engrandecen a cada una de estas dos composiciones. En definitiva, este álbum se ha convertido en una delicatessen de auténtica vanguardia para melómanos sensibles al arte más transgresor. “Invisible Paths I”, en esta segunda década del siglo XXI, el deslumbrante fruto musical de estas dos mentes privilegiadas dentro de la escena musical experimental. ¡¡¡Disfrútenlo!!!
- Felix V Diaz / Lux Atenea Webzine reviews Invisible Paths

Whether they be perceived as symbiotic, imaginary, or ultimately personal, Micromelancolié‘s It Doesn’t Belong Here is, more than anything else, an album of relationships. The rather intriguing artwork that is presented in its six-panel sleeve hints at this, as each photo incorporates two distinct elements which contrast one another yet are somehow reliant in the same way. They are natural, but have an air of artifice about them.
Micromelancolié is a five-year-old project from Robert Skrzyński, and this is his first release on Zoharum under the moniker. He has also released material under his own name, as well as a variety of other aliases since 2003, including Forrrest Drones, MICROFL▼RSCNCE, and 12two100 with Bartosz Dziadosz of Pleq and Michał Nowacki of Side Result. It Doesn’t Belong Here is my first exposure to his work in any form.
The album begins in a rather composed, still fashion. Static combined with minimally processed field recordings can be heard over top of a low, slowly dissipating noise floor. In its five short minutes, ‘Wedding Songs and Funeral Laments’ sets the tone for some of the drama that lies ahead. The track takes up the implications of the latter half of its title, reflecting a sound that is haunting and not romantic in the least.
What follows is a clear talent for juxtaposing minimal elements together; it is obvious that Skrzyński is a skilled assembler of both sound and sensation. Mia Zabelka contributes her experimental violin treatments to one of the tracks, melding the acoustic with Skrzyński’s treated source material as heavy drones and subdued electronics become emphasized.
The album’s final piece, ‘Greeting and Farewell Songs (In Four Parts)’ is also its longest. Running at thirty-three minutes, the pace can finally be stretched out to cover a wider terrain. Distant voices can be heard singing ever so slightly above the din, at which point they disappear into the void entirely, only to be replaced by a drone growing in intensity as the track progresses.
This perpetual shifting between sound material is where the strength of It Doesn’t Belong Here really lies. There is much beauty to be found within its experimental corridors, and even though the sounds used are not always crystal clear, they benefit from their processed murkiness by way of a clever use of placement and contrast.
The relationships presented here are laid out as only Skrzyński could have intended. In the end, however, they are yours to reassemble, and yours to make the most sense of. It Doesn’t Belong Here is an intriguing world not only to visit, but to belong to.
Vils M. DiSanto / Heathen Harvest Periodical about It Doesn't Belong Here

- O panie, ale to dobra płyta jest - powiedział randomowy słuchacz najnowszego materiału Roberta Skrzyńskiego. Choć w sumie znając produkcyjną napobudliwość Micromelancolié to w momencie gdy randomowy recenzent publikuje te słowa, to niewykluczone, że najnowsze dzieło już takie najnowsze nie jest.
Mogę się mylić, ale wedle moich obliczeń Micromelancolié wydał w tym roku od groma nowych rzeczy, a jego strona facebookowa kipi od kolejnych utworów. Jasne, że obawy wobec jakości może budzić częstotliwość pojawiania się coraz to nowych rzeczy, lecz tutaj możemy być spokojni.
Ostatnio Micromelancolié zachwycił mnie "Low Cakes", który ukazał się nakładem BDTA. Na wydanym przez Audile Snow "Contour Lines" artysta kontynuuje to co zrobił na "Low Cakes", lecz naświetla dźwiękową materię z innej strony. Począwszy od "Arc", wprowadza w zupełnie osobne uniwersum dźwięków wyznaczanych przez delikatne, a mające industrialowe rodowody dźwięki tworzące szkielet rytmiczny. W numerze tym jak i przez całą płytę sample wokalne, nieprawdopodobnie szarpane powinny wzbudzać niepokój, wszak co jak co, ale masakrowanie wokali kojarzy się z masakrowaniem osób, które wydobywają te dźwięki. Pomimo to zapomina się o ludzkim, jeśli nie zwierzęcym pochodzeniu tych głosów i stają się one częścią syntetycznego trip-hopowego beatu, jak to ma miejsce w centralnym i kulminacyjnym momencie numeru otwierającego to wydawnictwo. Trip-hopowe dzieło uwarzone z ambientowej zupy, doprawionej pieprznym chopped&screwed to także udział kolejnego na płycie "Radiusa". "Diameter" do ambientowy glitch i napierajaca fala wokalnych sampli. Ponad to wybija się "Cube", w którym łagodności ustępują w dużej mierze nieprzetworzone wokale rapujące i wyśpiewujące całe kwestie, które muszą zmagać się z szorstką arytmią sprzężeń i strzałów. "Sphere" to glitch, sprzężenia, pingpongowe uderzenia, Moroderowski puls i postkrautowy smród i jednak najmniej zaskakująca część "Contour Lines". Ostatni "Piramid" to zglitchowany field recording ciepłej dżungli . Tak mógłby brzmieć ukryty poziom w pierwszym "Tomb Riderze", gdyby nie suchy beat w centralnej części tej piramidy.
Co tu dużo mówić - to kolejna bardzo dobra płyta, która przy dużej spoistości i konsekwencji, ale również w ambientowym wyciszeniu tłumi nadzwyczajne bogactwo. W powyższej relacji z odsłuchu przez wszystkie przypadki odmieniałem ambient, glitch i wokalne sample, ale jest tam znacznie więcej, jak choćby jazzowe wstawki. Tak czy inaczej, bo tak pierdolić to można bez końca - Micromelancolié z każdym nowym materiałem przerasta samego siebie i ciągle daje powody do zachwytu i zdumienia.
- Maciek Wirmański / Kultura Staroci about Contour Lines

Der Norweger Sindre Bjerga fügt mit dieser Zusammenarbeit mit dem Polen Robert Skrzyński von Micromelancolié seiner umfangreichen Diskographie ein weiteres Werk hinzu. Der Zugang zu diesem Album fällt mir nicht leicht, obwohl einige frühere Werke des Polen durchweg überzeugen konnten. Eigentlich handelt es sich bei den zwei Stücken, aus denen das Album besteht, schlicht und ergreifend um Klang- und Geräusch-Collagen: verzerrte Gespräche, ambiente Extrakte, krachende Töne und immer wieder Stille.
Die Frage „Was will der Künstler uns damit sagen“ beantwortet sich für mich weder während des Anhörens – noch danach! Der tiefere Sinn bleibt mir verborgen… Kunst der Kunst wegen? Fragen über Fragen. Nur die eine wird beantwortet: ein weiteres Mal wird der Silberling nicht in meinem CD-Player landen.
- Quartier23 about Invisible Paths

Ta kaseta ma za zadanie przynieść 30 minut odpoczynku i przygody budowanej w połączeniu z własną wyobraźnią - powiedzieli w Czynnikach pierwszych Gaap Kvlt i Micromelancolié, główni sprawcy projektu IXORA. Z pierwszą częścią zdania spokojnie można się zgodzić, bo IXORA to nic innego, jak własnie muzyka odpoczynku i kontemplacji. Z drugą trochę gorzej, bo zamiast budować akcję przygód, raczej wyobraźnia schodzi w te senne odmęty. Dwa kawałki, dwie muzyczne wizje obu artystów. Dwie splatające się ze sobą drogi, tworzące jedną całość. Całość, którą można było jednak przewidzieć, jeśli zna się twórczość Gaap Kvlt i Roberta Skrzyńskiego.
Pierwszy odpowiada za spokojne melodie, te medytacyjne, może nieco tantryczne, powolnie rozwijające się ambientowe pasaże z dodanymi drone'owymi motywami wbitymi w masę pogłosów obecnych to tu, to tam. Micromelancolié dostarcza IXORZE typowych dla niego sprzężeń i trzasków, również ułożonych na dość skromnej tafli melodii. Gdyby osobno traktować obu wykonawców, pewnie by to tak właśnie wyglądało, jednak gdy na IXORĘ spojrzy się jako album wspólny, to zauważyć można, że te dwie odmienne ścieżki nieźle się ze sobą komponują. Nie ma dominacji glitchu, nie ma postawienia nacisku na ambient czy noise. Dwuścieżkowa kaseta wydana przez Pointless Geometry to jakby wypadkowa umiejętności i zainteresowań Skrzyńskiego i Gaapa Kvlta (albo Gaap Kvlt, jeśli się nie odmienia). Trochę szkoda, bo można to było zrobić inaczej. Odważniej, bardziej... nietuzinkowo i zaskakująco? A że wyszło, jak wyszło, tak nie ma chyba za bardzo co krytykować. W końcu trzymanie się utartych szlaków też nie jest złym pomysłem.
Jednak jak pisał Kurt Vonnegut lata temu, Jest to coś, czego Ziemianie mogliby się nauczyć, gdyby się rzeczywiście postarali: sztuki kontemplowania dobrych chwil i ignorowania złych. Do takich celów chyba stworzono tę kasetę. Do słuchania i kontemplowania dobrych momentów. A potem do zaśnięcia, z myślami spokojnymi i pozytywnymi. Bo to taki trochę momentami new new age wyszedł IXORZE.
- Piotr Strzemieczny / F*ck You Hipsters about IXORA

Nice hour-long dark ambient drone CD called Najas Flexilis Exequiae (ZOHARUM ZOHAR 082-2) from ForrestDrones, who is Robert Skrzynski, who also records as Micromelancolie, no_signal and Yellow Belly, and may sign himself “Cough Serenade” in correspondence, said correspondence taking place by candlelight and through hand-written letters using a quill pen. Actually that last part is wishful thinking on my part as Robert probably has email like everyone else. But I bet he has a supernatural leaning too. The forest has, after all, been a powerful and deep archetype in world-wide culture for about as long as anyone can remember, particularly in Germany, infamous as a location for unknown terrors and inexplicable events…off the top of my head I would cite Grimm’s Fairy Tales and German Romantic painters, and the archetype was even misappropriated by the National Socialists, in “Volk” propaganda films such as 1936’s Ewiger Wald. We could probably trace a line from this that leads directly to the enormous number of Black Metal albums that feature forests, now so significant that I gather there’s even a sub-genre explicitly called “Forest Metal”.
This may all be a red herring when dealing with the work of Robert Skrzynski however, as he’s Polish and an experimental film-maker. His interest in forest lore takes the form of using botanical etchings taken from old books as visual decoration for his music, especially when publishing his tracks on the internet. And of course in creating this eerie CD, itself a very elusive and fleeting aural experience…without doubt a “nocturne”, the whole suite seems to be taking place on a dark moonlit night, unless that’s simply the pre-emptive influence of the dark moonlit cover art taking over my keyboard as I write. Some over-familiar ambient tones at the start soon give way to the body of the work, which is extremely understated with its light crackling sounds and barely-perceptible half-musical episodes, which feel more like light organic stains on a canvas rather than brushstrokes applied by an artist’s hand. Indeed if he was a painter I suppose Skrzynski would feel more at home burying his canvasses in a dank secret place underground and letting nature (mould, decay, algae, insects) do most of the work. A strangely compelling listen. The lovely cover art by Mateusz Wysocki features phases of the moon, a blurred out-of-focus owl peering at you with empty black eyes, and simple brushstrokes suggesting trunks of trees…an affair in black, white and grey…arrived 24 November 2014, November being an ideal month for listening to such a dark droner…
- Ed Pinsent / The Sound Projector Magazine about Najas Flexilis Exequiae

La Zoharum prosegue con grande impegno e dedizione a proporre artisti che si distinguono per la radicalità di proposte senza compromessi nel campo della musica elettronica. E’ questo il caso di Sindre Bjerga e Robert Skrzynski aka Micromelancolié. Il primo è un artista sonoro norvegese già attivo in molti progetti mentre Robert Skrzynski ha già alle spalle, sotto le sigle Micromelancolié e ForrestDrones, 2 album molto considerati dagli addetti ai lavori come It Does Not Belong Here e Najas Flexilis Exequiae , quest’ultimo da me recensito su Ver Sacrum. Invisible Paths è la continuazione di un’esplorazione sonora dei 2 artisti. L’album è diviso in 2 tracce: “Invisible Paths I” e “Invisible Paths II”. Siamo nel regno della psicoacustica: i 2 hanno creato una sorta di collage sonoro in cui possiamo ascoltare ambient, registrazioni di conversazioni, tape music e lunghi drones. Le ambientazioni sono criptiche e oscure: rumori indefiniti e magmatici sono inframmezzati da strane voci fuori campo. Non c’è la minima concessione alla melodia e le sonorità sono abrasive e noise. In realtà non siamo distanti da qualche produzione del primo industrial. La seconda traccia si caratterizza, all’inizio, per l’utilizzo di elementi di musica concreta: poi i rumori lasciano spazio a un drone ipnotico e minimale che stende il velo del sonno sull’ascoltatore. L’atmosfera diventa pacata e quasi mistica ed è quasi piacevole lasciarsi avvolgere da questo infinito flusso sonoro. Un lungo tappeto sonico ci porta in uno stato di quiete portandoci in uno stato di consapevolezza profonda. Occorre sicuramente uno sforzo di concentrazione da parte dell’ascoltatore per riuscire ad apprezzare un disco come questo. Rispetto ad altre produzioni di musica dark-ambient e elettronica Invisible Paths è sicuramente più ostico e si rivolge a chi segue l’avanguardia più estrema. L’album esce in un’edizione in 3 –panel ecopak strettamente limitata a 300 copie. La cover è disegnata da Rutger Zuydervel dei Machine Fabriek e si può acquistare su Discogs o sul sito della Zoharum.

- Ver Sacrum about Invisible Paths

"Invisible Paths" is single composition by the duo of Sindre Bjerga and Robert SkrzyÅski which is a sonic exploration based upon found sounds as field recordings as well as drones or ambient texture. The result is an example of what has been called "cinema for the ear" as it sounds as something truly evocative of the soundscape in which we live.
The first track, "Invisible Path I', starts with small noises in a complete silence gradually overwhelmed by a drone. The noises are the main element of the second part as they are selected for their rhythmic quality while the voices are chosen for their evocative quality. After a noisey central part, the final one is based upon a drone texture and field recordings creating an atmosphere of tension as they mainly feature sparse sounds."Invisible Path II' starts as the first part but the noises are more rhythmic oriented and are the focus of the first part while the long second part is focused on drones that gradually overwhelm textures and noises closing this release with a charming sense of peace. This a release which confirms all the good words spent of the previous SkrzyÅski's release and, even if it's not a record for the masses, stands upon the best releases of the year. Absolutely recommended.
- Andrea Piran / Chain D.L.K about Invisible Paths

Taniec mikrodźwięków
Projektu Micromelancolié, jak się zdaje, nie trzeba tu nikomu przedstawiać. Robert Skrzyński działa na rodzimej scenie eksperymentalnej od dobrych paru lat, a jego zwariowane dźwięki pod kilkoma aliasami ukazują się tak w kraju i za granicą. Niszowe brzmienie artysty z Gliwic zasadza się na kolażu z mikrodźwięków – tych stricte muzycznych, ale i zwykłych, codziennych odgłosów. Nie jest to jednak typowy kolaż, nie brakuje bowiem zgrzytów, momentalnych pustek i zawieszeń, a wszystko – dobór mikrosampli, niespójność rytmu i nazewnictwo utworów – ociera się o abstrakcję.
Sam Skrzyński swój styl określa jako „tropic drone disco”. Ta triada to oczywiście tylko zespół skojarzeń autora związanych ze swoimi produkcjami. Disco, drony? Nie spodziewajcie się tego w nowym materiale spod szyldu wrocławskiego labelu BDTA. Odrobinę wspomnianej tropikalności poznaliśmy co prawda przy okazji tegorocznej kasety IXORA. Jednak dźwięki Low Cakes, tak jak poprzednie wydawnictwa artysty wymykają się jakimkolwiek klasyfikacjom. W sześciu nowych, mocno pokręconych produkcjach Micromelancolié odnajdujemy sample głosu, melodii i rozmaitych instrumentów, które tworzą ulotny mikroklimat. Najciekawszymi partiami materiału wydają się tytułowe Low Cakes oraz z lekka psychodeliczny Punkt, co nie oznacza, że intrygujących momentów nie jest więcej. Każdy musi znaleźć własny, odpowiadający mu dźwiękowy mikromoment.
- Franek Ploch / nowamuzyka.pl about Low Cakes

Ein weiteres Mal haben sich hier die beiden Musiker Sindre Bjerga und Robert Skrzynski (aka Micromeancolie) eingefunden, um ihren musikalischen Fundus weiter zu geben. Wohlgemerkt ist dies nicht die erste Kooperation der beiden Protagonisten, wobei ich aber nichts zu den vorherigen Beiträgen zu sagen vermag, da diese sich meiner Kenntnis entziehen. “Invisible Paths” wurde hierbei in zwei Abschnitte unterteilt, wobei auch nur zwei (dafür aber recht lange) Kompositionen verewigt wurden. Der aufkommende Charakter dieser Publikation beruht vorrangig auf experimentellen Gegebenheiten, welche ihre Anreicherungen unter anderem mittels dem Abspielen diverser Bandaufnahmen finden, aber auch ambiente Konturen vorweisen kann, welche allerdings erst im späteren Verlauf ihre merkliche Aufarbeitung erfahren. Beide Stücke beanspruchen gerade zu Beginn etwas Geduld, wo sich dann aber warme Atmosphäre breitmacht, was allerdings erst einmal gar nicht so den Eindruck macht. Erstaunlicherweise vergeht die Zeit bei “Invisible Paths” wie im Fluge, was anderseits natürlich für beide Protagonisten spricht, die es also tatsächlich auch bewerkstelligen können, den Rezipienten mit diesen beiden Vertonungen bei der Stange zu halten. Aber auch zum so genannten nebenbei Hören eignet sich das Album hervorragend, was keinesfalls abwertend gemeint ist, sondern vielmehr verlauten soll, dass man dieses Album eigentlich in jeder Stimmungslage evaluieren kann. Gerade die ambienten Strukturen sind jederzeit einladend und sorgen letztendlich dafür, dass “Invisible Paths” ein starker Output ist.
Was bleibt, ist ein verdammt angenehmer Soundtrack, den man unbedingt am Stück verinnerlichen sollte, was im Grunde genommen aber eigentlich auch gar nicht anders möglich ist. Der aufkeimende Reiz lässt nicht lange auf sich warten und bis man sich sattgehört hat, so dauert dies viele Stunden, was natürlich die Motivationskurve positiv ansteigen lässt. Individuen, die Musik mit dem Angenehmen verbinden, dürfen bedenkenlos zugreifen – meine Empfehlung!
- Necroweb about Invisible Paths

Bjerga is mostly present in these pages when it comes to playing concerts, of which he duly notifies our readers. He is also very active when it comes to releasing music but these do not make it to these pages. Bjerga also likes to play and record music with others, such as J-M Iversen and Clous Poulsen, the latter under the banner of Star Turbine. Also with Robert Skrzynski, who calls himself Micromelancolie, he has a couple of releases, such as 'Momentum' (see Vital Weekly 890) and 'Anaglyph #1' (see Vital Weekly 906) as well other releases that we didn't hear. Here is a new work, which comes in two parts. Still I am not too sure if the two of them collaborated through mail or not. It sees here a culmination of both their interests. Skrzynski brings in the aspect of drone music, via long, sustaining sounds and field recordings, whereas Bjerga adds his 'small' sounds: rumbling of metal objects, a bit of Dictaphones, some electronic debris from toys. I was quite pleased by the two releases I heard from them so far, in which they melted both their interests together quite well, especially 'Momentum' I thought was quite powerful. I must admit I am less convinced by these two new pieces, which have a total length of fifty-two minutes. Maybe Skrzynski processed some sounds from Bjerga into these long form drones, but most of the times drones of Skrzynski and the rumble of Bjerga exist next to each other. That is of course not a bad thing in itself, but throughout these pieces it seems if Bjerga goes from interest to interest, adding some acoustic sound at one point, some electronics at another point, some field recordings on a third instance, all within the space of one piece. It sounds very much as bunch of sound stuck together, but without much consideration of whatever else is going on. It would have been, perhaps, a great idea if they had chosen this to be cut into smaller pieces, each with it's own identity, rather than in a free flow of several sounds stuck together. Both of these pieces sadly seem to lack any coherency.
- Frans de Waard / Vital Weekly about Invisible Paths

Kolejna część kolaboracyjnych dokonań mail-artowego duetu Sindre Bjerga i Roberta Skrzyńskiego aka Micromelancolié. Pierwszy z nich to znany norweski artysta dźwiękowy, który działa solo oraz w wielu projektach (m.in. doskonały drone’owy Star Turbine) oraz prowadzi label Gold Soundz. Robert Skrzyński nie zwalnia kreatywnego tempa pojawiając się w kolaboracyjnym projekcie w barwach Zoharum po raz pierwszy (po doskonale przyjętych albumach Micromelancolié – „It Doesn’t Belong Here” – recenzja oraz ForrrestDrones – „Najas Flexilis Exequiae”).
Dwie części tytułowej kompozycji umieszczonej na krążku „Invisible Paths” to kontynuacja dźwiękowych poszukiwań obydwu artystów. Duet postawił na skromniejszy soniczny arsenał niż na wcześniejszych wydawnictwach, co nie umniejsza jakości tych dwu nagrań. W tych kolażach jest miejsce na ambientowy plamy, nagrane ukradkiem rozmowy, oleiste drone’y, a nawet odrobinę zabawy z taśmami. Gdzieniegdzie spod tej bulgoczącej magmy wyłaniają skrawki melodii, choć, w przeciwieństwie do np. „Prayer Calls”, pełnią rolę jedynie ozdobników. „Invisible Paths” to ćwiczenie na skupianie uwagi słuchającego, ale warto podjąć takie wyzwanie.
- Łukasz Komła / Polyphonia about Invisible Paths

I think I can finish out the week writing about Chemical Tapes releases, and then some – this label is one of the best finds I’ve come across in a minute. Fischerle & Micromelancolié’s Moulding is a chilling take on ambient loops. It was released in the dead of winter, so I suppose that’s to be expected. Moulding is a hulking, imposing, storm cell that you can see just breaching the horizon. The album builds and builds upon itself, and you’re waiting for that sky to be engulfed in gray. I know our friends in the southern hemisphere are going through winter as we speak, so now is the perfect time to pick up this album. For us up north, we’re more or less half a year shy but this album (maybe we should call it an EP?) will work any time of the year – winter’s just prime time. Listen to Moulding below via the Bandcamp player and see what you think of it. Cheers!
- Sly Vinyl about Moulding

O nowo powstałej wytwórni Pointless Geometry pisał już w maju Łukasz Komła. Warszawski label prowadzony przez Darka Pietraszewskiego (Trzecia Fala) i Katarzynę Królikowską zorientowany jest przede wszystkim na muzykę improwizowaną, eksperyment oraz szeroko rozumiane brzmienia elektroniczne. Na początku marca ukazał się pod jego szyldem materiał Justyny Banaszczyk wydany pod pseudonimem FOQL, tym razem w Pointless Geometry ukazały się dwie produkcje będące efektem współpracy GAAP KVLT i Micromelancolié. Ich wspólny projekt oraz dzieło noszą tę samą nazwę - IXORA
Nazwa wykorzystana przez artystów jest odwołaniem do wiecznie zielonych krzewów i niewielkich drzew występujących, które występują na obszarach o klimacie tropikalnym. Dzięki tej delikatnej sugestii, zagłębiając się w organiczne dźwięki IXORY wyobrażamy sobie powolną, senną wędrówkę przez lasy Ameryki Południowej, a w mikrosamplach i subtelnych zgrzytach odnajdujemy odgłosy tropikalnej flory i fauny. W pierwszej z piętnastominutowych kompozycji cała akcja toczy się wokół pulsującego basu, który wybija niejako rytm naszych kroków. Dookoła słyszymy subtelne melodie, zgaszone szumy, a momentami i groźne zgrzyty.
Drugi utwór przenosi nas w bardziej suche, wręcz beznamiętne otoczenie. Tempo znów wyznaczane jest przez lekką, lecz stanowczą stopę, która pod koniec zwalnia, a wtedy, dookoła niej, w miejsce lepkich melodii pojawiają sie nostalgiczne pady, szczękanie i intrygujące trzaski. IXORA B to jakby wstępny szkic to dłuższego wywodu w stylistyce dub albo ambient techno. Puls i przestrzeń IXORY dają odpoczynek od zgiełku i przytłaczającej gęstości dźwięku, z jaką często mamy do czynienia w dzisiejszej muzyce.
- Franek Ploch / nowamuzyka.pl about IXORA

Micromelancolie nie próżnuje i niedawno zaprezentował kolejne wydawnictwo. Tym razem jest to biała kaseta – Low Cakes – wydana nakładem BDTA.
Jakiś czas temu Bartek Chacińcki pisząc na Polifonii o Duchu Tornada przedstawił Kubę Ziołka jako artystę uniwersalnego – pasującego do każdej z rodzimych wytwórni, tworzącego projekty(i to całe mnóstwo) niejednolite stylistycznie, łączące różnych niezależnych muzyków. Dla mnie innym przykładem takiego „człowieka niezalu” jest Robert Skrzyński. Przede wszystkim ze względu na to, że jego wydawnictwa(i to całe mnóstwo) znajdziemy w katalogach m. in. Zoharum, Wounded Knife, Monotype, Sangoplasmo, BDTA, czy Pointless Geometry. Oprócz tego sporą część jego twórczości znajdziemy u wydawców zagranicznych – czy to brytyjskich(Beartown, Chemical Tapes), skandynawskich(A Beard of Snails, Jozik Records), czy z USA(Already Dead). W zasadzie jedyne co można by kwestionować Robertowi, porównując go do Kuby, to różnorodność stylistyczna(która u tego drugiego widoczna jest aż nadto wyraźnie). Jednak ten brak zróżnicowania jest jedynie pozorny, bo każde wydawnictwo Micromelancolie ma swoje własne – unikatowe i indywidualne – brzmienie, pomimo, że wszystkie zakorzenione są w podobnej strukturze wyrazistego pejzażu dźwięków. Jeżeli jednak ten wyraźnie słyszalny rdzeń miałby być przeszkodą do sklasyfikowania muzyki Micromelancolie jako różnorodnej, to materiał zgromadzony na Low Cakes rozwiewa wszelkie wątpliwości.
Mam wrażenie, że przy wyborze i klejeniu sampli, Skrzyńskiemu nie umknął ani jeden styl w muzyce elektronicznej ostatniej dekady. Abstract hip-hop łączy się z ambientowymi szumami, glitche unoszą się w oparach vaporwave, słowo mówione wplata się w równy, micro-housowy, bit, a nagrania terenowe trzaskają w tle dynamicznego rytmu syntezatora. Ale nie mamy tutaj do czynienia z żadnym zlepkiem, nierówną zbitką losowych brzmień. Wszystko składa się w niezwykle logiczną i przestrzenną całość. Z jednej strony za sprawą przemyślanej kolejności utworów i korzystnemu podziałowi na strony, z drugiej dzięki kunsztowi z jakim kolejne dźwięki łączą się ze sobą. Jak każde wydawnictwo kasetowe Low Cakes ma dwa „otwieracze” – po jednym na stronę. Strona A otwiera Mora, która wyznacza charakter tej połowy. Więcej jest na niej wyrazistego pejzażu niż kolażu. Skrawki melodii czy pojedyncze słowa jedynie się tu przeplatają z wyrazistym obrazem. Druga strona zaczyna się od Punktu, który jest tak dalece abstrakcyjny w swojej post hip-hopowej formule, że nie powstydziłby się go Dälek czy Death Grips. Tu również pierwszy utwór nadaje charakter całości. Dalej mamy pozostałości po wyziewach vaporwave, a sample już nie są tu jedynie przeplatanką – one bezpośrednio tworzą stronę B. Choć każdy utwór to inna opowieść, to nie czuć tu poszatkowania. Mikrosample wlewają się w pełniejsze struktury i płyną razem z nimi, nie ma miejsca na przerwę, jest rzeka dźwięku. Rytmikę przecinają i zaburzają milisekundowe przerywniki, mikrowstrząsy. Tańczyć się nie da, trzeba usiąść, posłuchać i samemu poczuć. I wyciągnąć prosty wniosek – Robert Skrzyński wielkim człowiekiem niezalu jest.
- Maciek Kalka / M/I Magazyn about Low Cakes

Micromelancolie has just released one of 2015’s most unexptectedly great albums. Last time we checked in with the Polish auteur was with the release of Ensemble Faux Pas on A Giant Fern. That album full of surging, staticy drones and stabs of harsh noise did nothing to indicate Low Cakes’ pastiche of hip-hop samples, off beats and melodic drones. Every track on Low Cakes is a cloistered universe of sounds and actors moving with their own internal logic. In many ways the left-field samples of snippets of conversations, demo-reel intros and screwed-low soundcloud gems feel and sound similar to cLOUDEAD’s combination of combining outtakes and the unintentional beauty that comes in the discovery of tones massaged into spaces between percussion that always hit just a split-second off, but thrown open to the internet and filtered through a Polish musician’s particularly obscure lens. Drones elide into heavy, aleatoric beat-fueled madness between synth arpeggios that could be the entire melodic lynchpin in other tracks, but are relegated to background status here, sharing face time with other auxiliary sounds and melodies or are stopped dead in its track by vocal sample that completely takes control of the track’s trajectory, taking the track to a grinding, unwinding halt before rebuilding it around a rapped interlude or vocal sample pitch-shifted to an uncomfortable timbre. This is the Jamie xx album for Polish noise fans.
- Tome To The Weather Machine about Low Cakes

Pisk mikrofonu, kolonia ptaków, czarnoskóry raper, nawiedzona jazzowa wokalistka, muzyka z „Miasteczka Twin Peaks”, brzdęk łańcucha, sprzężenie rozprutego kabla od żelazka... Robert Skrzyński potrafi wymieszać w jednym utworze nawet kilkadziesiąt dźwięków, a ja tylko zgaduję jakie jest ich źródło, więc proszę się do powyższej listy nie przywiązywać – tak mi podpowiadała wyobraźnia, zapewne mocno rozmijając się z rzeczywistością. Nie chodzi jednak o to, by złapać króliczka, ale by gonić go.
- Red Bull Tour De Pologne about Low Cakes

Stasek [1] zaczął się wyzłośliwiać. Że nowe płyta Micromelancolié to są jakieś jaja. Że to na pewno nie Micromelancolié tylko ktoś inny. Że zupełnie to jakieś niepodobne do niczego co Robert Skrzyński robił do tej pory. Już miałem mu (w sensie, że Staskowi) powiedzieć - a wejże spierdalaj i zajmij się czymś kurwa pożytecznym. I w końcu zrobiłem to. Ulżyło mi, bo mogłem sobie przesłuchać w pełni wydawnictwo, które okazało się nie tylko zaskakujące co również ożywcze.
Wymykanie się - to stwierdzenie bardzo dobrze charakteryzuje najnowszą płytę Micromelancolié. Album brzemieniowo i koncepcyjnie jest niezwykle spójny i dopracowany. Brakuje tutaj mglistej i zawiesistej atmosfery - raczej mamy do czynienia z konkretem. Nie jest to jednak konkret, który dawałby słuchaczowi poczucie bezpieczeństwa i przewidywalności. Skrzętnie budowane tematy i struktury pod wpływem kaprysu zmieniają się w coś zupełnie innego. Jak starannie budowane klocki domina przewracane są od niechcenia jednym pstryknięciem palca. Myliłby się jednak ten, który stwierdzi, że z tego burzenia zostają tylko zgliszcza. Zgliszcz nie ma są natomiast inne niemal architektoniczne formy, które spełniają mokre sny o równowadze zachowanej między ornamentyką a funkcjonalnością.
Z uwagi na spoistość i mięsistość materiału ciężko uwierzyć w to, że album jest niezwykle dowcipny. Osobiście znajduję w tej kasecie wiwisekcję tanecznego new beatu (niektóre ze spreparowanych wokalnych sampli przywodzą na myśl dokonania Teielte czy Kixa), rozmydlenie industrialu (to w numerze "Plinth" - za jednorazowy dźwięk tłuczonego szkła daję mocne 11/10), uduchowienie vaporwave'owych wygłupów (w numerze "Low Cakes") czy sprawienie, że R'nB wespół z techno przetykanym przez schranz (od tak dla checy, również w numerze tytułowym) jest w ogóle słuchalne.
Na stronie B znajduje się "Punkt", który równie dobrze mógłby zostać nagrany przez Death Grips. "Tidal Flow" to zaś trip-hopowa ballada ze śliskimi glitchami. W zamykającym płytę "Moriencie" mamy rozbebeszony produkt dubstepopodobny i rozsypujący się drum'n bass, w którym czekając na drop dostajemy jazzowe solo na perkusji przetykane, tępym industrialowym tłuczeniem, szumem brudnych tranzystorów i męczeniem wokalnych sampli.
Mimo, że mniej lub bardziej udanie odwołuję się do gatunków muzyki tanecznej, to jednak nie rytm jest bohaterem "Low Cakes", lecz jego wywlekanie na drugą stronę i pozbawianie go tanecznego charakteru. Drugim bohaterem tego niespełna półgodzinnego albumu są preparowane wokale, najczęściej rozciągane, poniżane, deformowane w sposób tak bezwględny, że tracą swoją pierwotną funkcję. Cichym bohaterem są nagrania terenowe - choć te są raczej nieliczne (takie przynajmniej odnoszę wrażenie) to robię doskonałą robotę. Rozbite szkło, echo kroków, pojedyncze kliki są stosowane tak umiejętnie, że ja nawet nie. Serio.
Nie chciałbym być zrozumiany źle, więc powtórzę jeszcze raz - "Low Cakes" to wierowymiarowy obraz, w którym przenika się humor, przyjemność słuchania, oszczędna ornamentyka, eksperyment, świetny warsztat i zwyczajne wyczucie dobrego smaku. Próbując napisać cokolwiek na temat tej płyty za każdym razem gdy dokonywałem jej odsłuchu lub gdy przypominałem sobie wrażenia z tej płyty - były one zazwyczaj różne. Wspólnym mianownikiem jednak jest jedno - to solidna płyta, jeden z jaśniejszych punktów katalogu BDTA w tym roku.
- Maciek Wirmanski / Kultura Staroci about Low Cakes

Być może, chociaż nie mogę sobie dokładnie przypomnieć. Ciężko sobie jednak wyobrazić jak ta muzyka ma mało wspólnego z tropikalnymi kwiatami, które wyraża nazwa zespołu.
Jakiś rok temu słuchająć Purgista wyobraziłem sobie, że wszystkie te dżwięki wydobywane przez syntezatory muszą być gdzieś tworzone przez naturalne, nieprzetworzone przez człowieka obiekty. Pomyślałem sobie, że w całym kosmosie muszą się wytworzyć samoistnie jakieś rzeczy, które brzmią bardzo podobnie. Zacząłem się rozglądać i po chwili w przypływie smutku, że oto nie znajdę obiektu, który brzmi właśnie tak, włożyłem twarz w otwarte dłonie, po czym przyciskając je z całej siły do twarzy zacząłem rozciagać ją na boki. Jako że byłem w domu sam i nic nie generowało niepotrzebnych dźwięków usłyszałem TO. Usłyszałem trzaskający w skórze twarzy kolagen, świszczący oddech, przelewajacą się naczyniami włosowatymi krew, sypiące się białym szumem kości. Pomyślałem wtedy - TO jest TO. Jak to się ma Ixory - projektu uznanych w dziedzinie dobrych dźwięków Gaap Kvlta i Micromelancolié? Że TO to dopiero tworzywo, wokół którego można zrobić TO lepiej.
Po pierwsze puls. Pierwszy z dwóch numerów tego wydawnictwa zbudowany jest wokół basowego pulsu, który trzyma całość aby się nie rozpadła. Lecz czy jest to zabieg potrzebny? W sumie i tak się całość sypie, a próba ratowania całości ma sens porównywalny do łapania spadających z drzew liści i przyklejaniu ich Poxipolem spowrotem do drzewa.
Mimo organicznych porównań, muzyka z tego materiału nie jest organiczna, na pewno zaś nie przejawia pragnienia życia, nawet nie jest znana jej teoria opanowania trwogi. Nie słysze tu też nic z postapokaliptycznego chłodu. To raczej martwa natura ułożona z sypiących się inkaskich mumii, po tym jak nie uda się ich restytuować. Nie znajduję w tych dźwiękach okrucieństwa i bólu. Raczej w muzyce wyraża się zdziwienie. Podmiot liryczny obecny li tylko w dźwiękach piargów, które usypały się z rdzy cywilizacji nie jest w stanie określić czy jest jeszcze człowiekiem, czy może fizycznie się rozpadł i powrócił do natury. Nawet nie obserwuje on obrazu, który może kiedyś był obrazem zniszczenia, ale dziś zniszczenie stało się kompostem, z którego jednak nic nie wzrośnie.
Drugi numer jednak daje się rozpoznać jako chłód, w których słychać trzaskanie ognia, szczęk jakiegoś metalu, trzask rozbijających się o siebie marzeń. Nagle wśród ruin ruin wydobywa się ten sam puls i jakby głosy, właśnie TO. Okazuje się, że w okolicy, która żyje tylko dźwiękiem, którego nikt nie słucha, bo nie ma komu, jest jakieś TO - maszyna, której jedynym szczęściem jest pracować, a nie wytwarzać, odznaczać się od bezruchu, lecz nie dominować. Czym się karmi ta maszyna? Czy to Wall-E wielkości Cthulhu, który z cierpliwością przetwarza i porządkuje chaos i przetwarza go w nicość? Słyszysz? Chyba wpadła w tryby tej maszyny jakieś stare taśmy z pieśniami żołnierskimi i słychać teraz zniekształcone głosy tych, których już TO nie obchodzi.I to właśnie te głosy i ten puls niszczy całe skrzętnie budowane wyobrażenie o planecie, która zapada się pod własnym niebem. Gdy te głosy się odzywają, milknie powoli basowy puls. Zostają tylko pocierane o siebie pudełka po jogurtach i pognieciony głos Wiesława Ochmana.
Uważam, że to niezwykle udane wydawnictwo, mimo oczywistych dark ambientowych klimatów jest niezłym materiałem do stworzenia jakieś inspirowanego piekłem techno. Cieszę, że członkowie projektu nie zrezygnowali z repetytywnych części, choć jednocześnie pozwolili im się gubić, rwać i roztrzaskiwać. Wydawaje mi się, że jest to ciekawy kierunek - aby zrobić z dark ambientu coś bardziej pod nóżkę. W zasadzie nawet TO nagranie mogłoby się nadać do zagrania na beforze tuż po RSS Boys lub Souvenir de Tanger. Do rodzącego się kaca grać takie oto pompatyczne pieśni - to by było COŚ.
PS. Tak by mogły brzmieć Organy Hasiora gdyby kiedykolwiek grały i gdyby nie zostały wyremontowane.
- Maciek Wirmanski / Kultura Staroci about IXORA

Świeży i energetyczny "Low cakes", ukazuje konsekwentny rozwój Roberta Skrzyńskiego jako producenta, a nade wszystko ilustruje, jak swoją muzyczną wyobraźnią artysta poszerza ramy estetyk, w których się twórczo porusza.
Niebawem w salonach prasowych, powinien ukazać się trzeci numer Kwartalnika Muzycznego M|I. Znajdziecie w nim mój tekst o muzyce Micromelancolié, wpisujący się w temat przewodni numeru "Wytnij, skopiuj, wklej". Odsłania on tajemnice producenckiego warsztatu Roberta Skrzyńskiego. Tymczasem lada dzień swoją premierę będzie miało nowe wydawnictwo tegoż autora, kaseta "Low cakes" wydana w BDTA. Jej zaskakująca zawartość, wybiega muzycznie i koncepcyjnie daleko poza moment, w którym znajdował się Skrzyński, kiedy na potrzeby artykułu spisywałem jego słowa. W chwili kiedy całą serią swoich ubiegłorocznych wydawnictw, ich autor, sam zaszufladkował się jako twórca mrocznych ambientowych suit, podawanych w anturażu dronów, szumów i nagrań terenowych, producent zdecydował się na dość radykalną i niespodziewaną woltę.
Odnoszę wrażenie, że Robertowi bliski muzycznie jest milenijny przełom lat 90tych w dwutysięczne, naznaczony niezwykle intensywną ekspansja muzyki elektronicznej, zarówno tej użytkowej, klubowej, jak i poszukującej nowych form wyrazu i czerpiących z postmodernistycznych teorii i artystycznych praktyk. Przykładem, że właśnie w tej drugiej opcji Skrzyński lokuje swoje inspiracje, może być nagrany wespół z Fischerle materiał "Moulding" wydany w ubiegłym roku przez label Chemical Tapes. To tam po raz pierwszy tak wyraźnie (szumem i glitch'em) odbiło się echo estetyki click'n'cuts sygnowanej niegdyś logiem legendarnego niemieckiego wydawnictwa Mille Plateaux. Tym razem na przygotowanym dla BDTA materiale Skrzyński przytacza wspomnienie o innym niemieckim labelu ~scape, oraz o artystach (Pole, Kit Clayton), którzy sprawili, że właśnie to wydawnictwo przez pewien czas pełniło wiodącą rolę na scenie poszukującej elektroniki. Micromelancolié wyraźnie sięga do popularnej wówczas dekonstrukcji klubowych gatunków; jak micro-house ("Low cakes"), czy abstract hip - hop ("Punkt", "Tidal flow"). Zwichniętych i przepoczwarzonych w parkietowe antyhity. Obecne są również tak charakterystyczne dubowe pogłosy rozlewające się gęstymi smugami i tworzące stelaż dla nieregularnej rytmiki, która w fantastyczny sposób dynamizuje, te dubowo-ambientowe podkłady ("Mora", "Plinth").
Choć na "Low cakes" obficie pojawiają się poszatkowane klubowe wokalizy, danceflorowe akordy i dropy, nie ma tu dyskoteki. Jest intrygujący eksperyment z tanecznymi inspiracjami, przeprowadzony z iście chirurgiczną precyzją. Po raz pierwszy, w muzyce Micromelancolié pojawia się taka selektywność i sterylność brzmieniowa, wyeksponowanie detali, a nawet ich fetyszyzacja, przez użycie sampli o hi-tech'owej wręcz jakości. Ta smakowitość dźwięków ich plastyczność i komunikatywność znów sięga do przełomu milenijnego i pochodzących z tych lat nagrań amerykańskiego duetu Matmos. Z kompozycji Skrzyńskiego bez echa zniknęły zatem mgławice zaszumiałych burdonów, oraz melancholijne odgłosy miejskich podwórek zlewających się w minorową suitę. W zamian pojawiła się trójwymiarowa głębia muzyki, która wynika, nie jak to często bywa w elektronice z użycia masywnych pogłosów, które tworzą zjawiskowe bryły dźwiękowe (Autechre). U Skrzyńskiego trójwymiar zostaje osiągnięty przez wyraźne rozplanowanie kompozycji na ścieżki ciche i głośniejsze, zaaranżowane w sposób bardzo dynamiczny i tworzące akustyczną głębię typową dla radiowego słuchowiska.
Interesująca aranżacja przestrzeni brzmieniowej, zaskakująca zwłaszcza w dwóch otwierających kasetę utworach ("Mora", "Plinth") nosi nie tylko ślady berlińskiej mikroelektroniki, bowiem równie sugestywnie nawiązuje do współczesnych jeszcze wątków rodem z waporwave. Dzieje się tak głównie za sprawą kwaśnych teł o kiczowatej barwie, oraz mocno modyfikowanych wokali. Jeśli odważylibyśmy się zakotwiczyć "Low cakes" w tą efemeryczną, skądinąd estetykę, to śmiało moglibyśmy mówić o jednej z najciekawszych, (inteligentnych, acz nie przeintelektualizowanych) wydawnictw jakie ukazały się w tym nurcie. Sama okładka, z resztą, sugeruje, aby zawartość kasety odbierać przez pryzmat "oparów".
Częstą słabością równie eklektycznych co "Low cakes" albumów są zbyt mocne kontrasty, sprawiające wrażenie niepanowania nad narracją, rażące chaosem poruszanych wątków zestawionych ze sobą w formie karkołomnego kolażu. U Skrzyńskiego utrzymana jest fabularna całość. Kompozycje, mimo iż zaskakujące niespodziewanymi przemianami są spójne i mają wyraźny tok narracji, choć ich autor umiejętnie zwodzi słuchacza gatunkowym kalejdoskopem. I tak, w jednej chwili Micromelancolié potrafi ukołysać porcją łagodnego ambientu, aby zaraz przearanżować go w tło quasi tanecznego motywu ("Low Cakes"). Kiedy zaś z niedowierzaniem zaczynamy przytupywać nóżką, autor modyfikuje rytm opóźniając akcenty ("Mora"). W innym znów miejscu ("Morient") z hałaśliwego intra zaczynają dobywać się rytmiczne struktury, ujarzmione niespodziewanie za pomocą acid jazzowej (!) perkusji.
Czy podejrzewalibyście artystę tak mocno określonego w kategoriach drone, eksperyment, ambient o taką woltę stylistyczną jaka dokonuje się na "Low Cakes"? Właśnie dlatego jeśli miałbym wziąć za kryteria oceny; artystyczny rozwój, śmiałe zakwestionowanie dotychczasowej twórczości, oraz odwagę w podejmowaniu nowych muzycznych wyzwań, to na rodzimej scenie eksperymentalno-elektronicznej AD 2015 Skrzyński nie ma sobie jak dotąd równych. Efekty jego przemiany są absolutnie znakomite i ukazują producenta jako artystę co raz bardziej wszechstronnego, zaś jego muzykę jako co raz bardziej pasjonującą.
- Bartek Nowicki / 1uchem1okiem about Low Cakes

- Was-Ist-Das? video review of Tour Tape 2014

- Audio stream of Muzykoteka issue called: Mikromelancholie

- Sławek Zasadzki / Konin24.info audio interview with Micromelancolié

- Tomasz Misiak / Radio Afera talks with Günter Schlienz / Hering und seine sieben Sachen / Micromelancolié

- PopUp issue #43 incl. interview with Micromelancolié

- Świeże Wiśnie presents: by accident: krem z żółtej cukinii z bazylią + Micromelancolié

END YEAR 2014

***
- Surface Shift and Ensemble Faux Pas incl. in Tabs Out Podcast #Top200TapesOf2014
- Ensemble Faux Pas at the 5th place in #125of2014 releases by Justin Spicer from TinyMixTapesCerberus / AdHocFm / KEXP
- September Crop tape series from A Giant Fern at 4th place in A Closer Listen 2014 The Year’s Best Album Covers
- Two Recipes Like Grandma Used to Make incl. in 2014-End-Year-List by Daniel Brożek / Canti Illuminati
- Two Recipes Like Grandma Used to Make incl. in 2014-End-Year-List by Bartek Chaciński / Polityka | HCH | Polifonia
- It Doesn't Belong Here and Moulding incl. in 2014-End-Year-List-by 1 uchem 1 okiem
- It Doesn't Belong Here incl. in 2014-End-Year-List by mr. Biedota for Noise Magazine. Kwartalnik muzyczny.

W tym roku nie zamierzam robić żadnych muzycznych podsumowań, układać rankingów itp. Zamiast tego chciałbym przyznać symboliczną nagrodę – Porysowaną Płytę za rok 2014 – ex aequo dwóm artystom: Mateuszowi Wysockiemu (Fischerle) oraz Robertowi Skrzyńskiemu (Micromelancolié). Za upór i konsekwencję, które przynoszą efekty, rozwijanie własnego muzycznego stylu, wiarę w sens eksperymentowania oraz przede wszystkim – poważne traktowanie słuchaczy.
- Michał Fundowicz / Porysowane Płyty "Porysowana Płyta za rok 2014"

***

Robert Skrzyński, previously enjoyed enormously as Micromelancolié. The exploration of much ado in one, deceptively peaceful glade. Skrzyński establishes the scene, a cold, clear, arching firmament cradling the full moon. Beneath its canopy, the air crackles with static. Below it, a beleafed, autumnal forest bed. And this is what the keen hearing of the owl picks up going on underground as he holds his midnight watch—burrowings and mushrooms pushing through the surface. A single, hour-long piece, with an eeriness that makes not only the small fauna wary. Haunting synthesizer superstructure, vinyl run-on close to the ear, tactile as a hand running over the bark of an old oak tree. Moonbeams filter down between denuded branches. It is a beautiful if harrowing night. You will shiver, smell woodsmoke and turf, clutch at your thick sweater, dig after your pocket flask.
- Stephen Fruitman / Igloomag about Najas Flexilis Exequiae

The music contained on this little cassette makes me long for isolation in a way few other things have in recent memory. I feel that to experience its true impact I need to find a little fog-shrouded coastal town, and walk the streets completely alone in the early hours of the morning. Dewey sidewalk underfoot, wandering aimlessly, at some point I forget that I am even wearing headphones, and the music blends with the grey 6AM light and the gauzy glow of street lamps minutes from turning off. A feeling of total separation from the world, of being in a place without future or past, where everything is a long, fog enshrouded infinite moment would be crystallized by that combination of music and environment.
Really such a fantasy boils down to a desire to escape from the ins and outs of life; duck out of the hail of ultimately trivial bullshit that makes up a seemingly ever larger portion of our days as we age. At 26 my jejune struggle not to capitulate to the “realities” of day-to-day living is straining from the constant assault of “adult” life. Which just makes these little 20 minute escapes matter all the more.
- Ryan Simpson / Tiny Mix Tapes about Order of Disappearance

ForrestDrones – das ist Robert Skrzyński, auch bekannt als Micromelancolié – liefert ein gut einstündiges, knisterndes und knackendes Drone-Stück, welches beim Hören Fragen aufwirft. Nicht nur, daß es keinerlei Informationen oder Hinweise im schlichten und ästhetischen Eco-Pack, in dem die CD verpackt wurde, gibt, nein, auch die Komposition ansich ist herrlich unvoreingenommen und alles andere als informationsüberladend.
Das Knistern und Knacken – ob nun von einem Feuer oder schlicht dem Abspielen einer Vinyl-Scheibe verursacht – beherrscht die Atmosphäre und erzeugt ein wohliges Gefühl, daß Platz lässt für eigene Interpretationen. Die düsteren Drone-Klänge können individuell beim Hörer wirken und erzeugen daher auch ein individuelles Bild und persönliche Emotionen.
Drone-Veröffentlichungen erscheinen oftmals uninspiriert und schnell langweilig. Najas Flexilis Exequiae” ist ein Beispiel dafür, daß es auch anders geht. Bei jedem Hören tauchen andere Details auf, die man scheinbar zuvor nicht wahrgenommen hat.
Eine Stunde Auszeit von der hektischen Außenwelt gewünscht? ForrestDrones liefert den perfekten Soundtrack dafür…
- Q23 about Najas Flexilis Exequiae

Robert Skrzynski hat sich mit vorliegendem Silberling einer wahren Herausforderung gestellt, mit welcher dieser in meinen Augen jedoch gnadenlos scheitert. “Najas Flexilis Exequiae” birgt nur ein einziges Stück, welches mit einer guten Stunde Spielzeit aufwartet und den Konsumenten mitnimmt, auf eine Reise in Wälder inmitten der dunklen Nacht. Soweit so gut, und nicht wenige Interpreten versuchen sich an solchen Vertonungen und scheitern letztendlich einfach daran, dass es an zündenden Ideen und aufrechten Spannungsbögen fehlt. Auch in vorliegender Sache sind diese Schwächen zu finden, was man vielleicht allein schon damit hätte ändern können, dass man hier den Track in Abschnitte unterteilt hätte. Hat man aber nicht, wobei es mir jedoch fernliegt, hier irgendwelche Bedingungen zu stellen – Robert Skrzynski ist keineswegs ein unfähiger Musiker, konnte mich dieser doch bereits mit seinem Projekt Micromelancholi überzeugen. Allerdings kann von überschüssigem Talent keinesfalls die Rede sein, zumindest auf vorliegende Publikation bezogen – eine gute Stunde lang gibt es minimalistisch gehaltenen Ambient, welcher vorrangig auf Dronelandschaften beruht, die von einem stetigen Knistern begleitet werden. Erinnern tut diese Gegebenheit natürlich an das gute alte Vinyl, soll aber wahrscheinlich ehr an Holzknistern gemahnen, welches beim nächtlichen Streifzug verstärkt zur Wahrnehmung findet.
Tja. Und das wars auch schon. Wie jetzt? Richtig – “Najas Flexilis Exequiae” gleitet völlig unauffällig am Ohrgang entlang und serviert fehlenden Wiedererkennungswert per excellence! Schade, denn auch die sporadischen Sprachfetzen und Gongschläge werten das Teil nicht auf. Wer hier versuchen will, etwas zu retten, dem bleibt lediglich der Griff zu Ohrmuscheln und aufgedrehtem Regler. Ohne diese Zusätze kommt man sich nämlich wirklich verloren und verlassen vor. Eventuell könnte man fündig werden, was eine Begleitung zu spirituellen Sitzungen betrifft, im Gesamten passiert aber zu wenig, weshalb “”Najas Flexilis Exequiae” ein glatter Schuss in den Ofen ist. Punkt!
- Necroweb.de about Najas Flexilis Exequiae

Scommessa produttiva per la Zoharum che dà alle stampe l'album di debutto di Forrrest Drones, side-project del connazionale polacco Robert Skrzynski attivo nel settore con vari monicker, tra i quali ricordiamo soprattutto il convincente Micromelancolié. L'attività di questo progetto iniziava lo scorso anno con il nastro autoprodotto "Tallest Tree Gallery", composto da cinque brani dedicati ad altrettante piante. L'interesse rivolto al mondo boschivo, insito già nel nome, continua con il presente "Najas Flexilis Exequiae", costituito esclusivamente da una gigantesca monotraccia ipnotica. Di fatto il nuovo lavoro prende forma con pochissimi toni protratti all'infinito, quasi a voler reiterare uno smarrimento sensoriale all'interno di una foresta tanto notturna quanto fantastica. Un unico drone cupo e lieve attraversa il tempo con qualche aumento d'intensità, movimenti impercettibili, sporadici accenni di melodia subito inghiottiti dalla notte ed un curioso scricchiolìo vinilico ad accompagnare il tutto. Il minimalismo compositivo e la linearità insistita ricordano certe opere di Steve Reich, ma qui si va più verso una perdita d'orientamento che mira a riprodurre il lato onirico e cupo della foresta, creando un'atmosfera in bilico tra sogno e incubo in costante attesa di un avvenimento cruciale. Il silenzio fa la sua parte e la linearità tonale, giocata sulle profondità dei bassi, sembra tramutarsi in un respiro inghiottito dal nulla. Se da un lato il collegamento tra tema, suoni ed immagini evocate funziona alla perfezione, riuscendo anche a superare gli schemi della dark ambient di matrice orrorifica, rimane difficoltoso assimilare un'ora di suono monocorde che alla lunga rischia di perdere efficacia, a meno di non cadere in uno stato di trance. Forse più adatto ad essere utilizzato come commento per situazioni e video-installazioni scelte ad hoc che per un ascolto tutto d'un fiato. Confezione in ecopack a sei pannelli ed artwork, firmato dal pittore Wiktor Jackowski, in grado di sintetizzare al massimo il senso dei suoni.
- Michele Viali / Darkroom Magazine about Najas Flexilis Exequiae

This could sounds as the first cd published by this composer but is presented as Robert SkrzyÅski, otherwise known as Micromelancolie, whose last album was praised by me as it 'tries to search new grounds reasoning on structures'. This statement is confirmed by this new release, a single long track represented, in his beautiful sleeve, as an owl seeing the moon phases, in a meditative, but happy, mood. The crackles of an old record introduce the listener into a soundscape made out of drones and small noises that has the quality to escape the obvious suspension of time searching the hypnotizing effect. The drones and loops enters and exits through the track and are unheard until it's realized the change of the loop. So, at first listen the overall effect could sound static but closer analysis reveals the clear music path followed by the composer. This release is another one that could not be recommended to anyone as it's perhaps too focused on a particular structure to be enjoyed by everyone. However all fans of drone and ambient will enjoy this album and wait for the next release from this composer. Really nice.
- Andrea Piran / Chain D.L.K about Najas Flexilis Exequiae

Polish experimental musician, and man of a thousand band names, Robert Skrzyñski is back with his second release as ForrrestDrones. This CD comes to us from Zoharum in a limited release of 300. Najas Flexilis Exequiae consists of one album long track (~ 1 hr) that takes the listener on a quiet, somewhat eerie trek through the nighttime wilderness.
Long, slowly moving drones textured with subtle album crackle are the name of the game here. Maybe it's the feet of snow I'm currently surrounded by, but Najas Flexilis Exequiae makes me think of a walk through a snowy, sparse forest on a cold, windy evening. The long, layered drones sweep by like the cold winter wind. Snow kicked up drifts catching the moonlight, adding a soft high to the mix. The added album crackle adds a found album element. Like discovering a lost soundtrack to a creepy, winter time ritual mystery, the enigma grows. Where are we headed? Will we ever get there? What awaits us when we do? The more we listen, the more the film grain starts to show, and the feeling that we will remain in this snowy loop forever takes hold.
Growing, shrinking, rising, falling, but managing to stay consistent, Najas Flexilis Exequiae remains engaging throughout its run time. It's hypnotic and evocative, and it does so very subtly. While each layer on their own is pretty simple, the combination of the layers anything but. Winter and snow definitely suck, but ForrrestDrones' latest definitely doesn't.
- Paul Casey / Musique Machine about Najas Flexilis Exequiae

ROBERT SKRZYNSKI ist ein Mann, der in den letzten Jahren schon unendlich viele zumeist digitale Veröffentlichungen unter zahllosen Projektnamen in die Öffentlichkeit entlassen hat. Unter dem Namen FORRREST DRONES liegt nun nach dem Tape „Tallest Trees Gallery“ ein gut einstündiges Album vor, das unter dem Etikett Ambient läuft. Der Projektname weist bereits auf einen Bezug zur Natur hin, der durch den Albumtitel „Najas Flexilis Exequiae“ noch verstärkt wird, da es sich bei Naja Flexilis um eine krautige Wasserpflanze (Nixkraut) handelt, die in Süß- oder Brackwasser wächst. Der alte Lateiner weiß zudem, dass „Exequias“ die Totenfeier ist. Somit lässt sich in die Musik unter dem gegebenen Titel so einiges hineininterpretieren.
Geboten wird letztlich ein einziger langer Track, der atmosphärisch das Gefühl vermittelt, nachts alleine im Wald zu sein und dem Wind in den Bäumen zu lauschen. Neben den auf- und abschwellenden bzw. mäandernden, sich stetig verändernden Drones wurde dabei über den ganzen Track lediglich das typische Knacken und Knistern von Vinyl beigemischt, was bei einer CD-Veröffentlichung ehrlicherweise etwas skurril anmutet. Somit hat man es hier mit einer minimalistischen Arbeit ohne Rhythmen, sonstige Klänge oder Melodiebögen zu tun, wobei man angesichts der Vielzahl von Ambient-Veröffentlichungen nicht orakeln muss, dass man es damit eher schwer haben wird, sich ernsthaft durchzusetzen. Eine definitive Erkenntnis ergibt sich zudem: Die Platte sollte laut und auf einer guten Anlage gehört werden, wenn das Ganze aufgrund mangelnder offensichtlicher Haltepunkte überhaupt noch einen Sinn ergeben soll, um letztlich die Wucht der Sounds und die Bewegung im Klang – also das, worum es bei dieser Platte konzentriert geht – optimal auskosten zu können.
- Tony F. / nonpop.de about Najas Flexilis Exequiae

Ensemble Faux Pas is one of many recent releases by the prolific Polish ambient-drone artist MICROMELANCOLIÉ. It is my introduction to the project, and it is a warm and welcome one. The tape features two side-long compositions which come in at about 19 minutes each. These warped, repetitive and dynamic compositions are created by using a no-input mixing board, old VHS tapes, classic analogue synths and field recordings.
The effect of these minimalist soundscapes is meditative and inviting. These two tracks bring to mind a walk through an ancient forest during the dusky golden hour before sunset. The trees cast long shadows and the crickets are beginning to sing their song. You get a sense of ancient, mythological forces at work just beneath the surface, but it is not so much imposing as comforting, if a little eerie. It sounds especially great in headphones, as there’s a very three dimensional aspect to his work which draws the listener deeper into to the wild world contained within this tiny strip of magnetic tape.
Ensemble Faux Pas has made a very auspicious first impression with me, and I’ve been having a lot of fun tracking down other MICROMELANCOLIÉ releases since hearing it. It’s always a delight to disappear down the rabbit hole of a newly-discovered corner of the experimental music universe. If you’re looking to do just that, this is a great place to start.
- John Bittrich / Boston Hassle about Ensemble Faux Pas

With so much imagination and experience emanating from Robert Skrzynski, writing about his alias Micromelancolié is a daunting venture. Robert is prolific, innovative and exceptional at creating sound from consciousness. Mere words can only begin to help describe this sound, and will inevitably be only text for the experience Robert delivers.
Order of Disappearance ask nothing of the listener. The journey taken with this thirty minute composition is completely yours. Micromelancolié provides space for thought and reflection. In my opinion this is not a dark ambient experience. The sound within travels along the cemetery fence, menacing tones creep through the cracks. Malevolent noises beacon you through the gate, but the underlying drone of Order of Disappearance reassures you. Holding your being on the outside, not letting your attention to be fully pulled in.
Becoming more and more majestic in the space of this composition, Robert delivers the listener to a higher realm of awareness. Although the path does skirt foreboding worlds, you are always just listening in and not being dropped off. As the work progresses, the drone like fog lifts to thick clouds, beauty becomes even more present. The tape flips for another listen, this time the cassette sounds even more sovereign.
This cassette was one of three in batch eight from the impressive label Cosmic Winnetou. Quickly sold from the label, should be available from Tomentosa in there very near future. Keep and eye out for the next batch update from Josh. No news yet on the ninth batch from Cosmic Winnetou, so keep checking the site. The batches always sell out within a few weeks.
- Lost in the sea of sound about Order of Disappearance

Remember when you want to the far side of the tracks? Up from your seat and out the back door, through the garden, to the boundary. A shallow ditch with stagnant water, and flies. Through some twisted wires, to a copse of dead trees, dried out and brittle. A path that led along the sea, steely gray, some kind of sandy sediment being washed out from deep inside the high earth. A single seagull paddling in the ripples, looking far from home. Cut inland, through some dense woods that hide the sky. A mesh fence, the gate lying rusting amongst leaves. Some kind of old disused factory maybe. Pieces of twisted metal, sawed in half bleach bottles, nuts and bolts gone bad in the rain. A feeling of being watched. You ran, and you didn't know why. Distant bells rang, and you were gone like a dream.
- Heart Cloud Magazine about Ensemble Faux Pas

ForrestDrones – das ist Robert Skrzyński, auch bekannt als Micromelancolié – liefert ein gut einstündiges, knisterndes und knackendes Drone-Stück, welches beim Hören Fragen aufwirft. Nicht nur, daß es keinerlei Informationen oder Hinweise im schlichten und ästhetischen Eco-Pack, in dem die CD verpackt wurde, gibt, nein, auch die Komposition ansich ist herrlich unvoreingenommen und alles andere als informationsüberladend. Das Knistern und Knacken – ob nun von einem Feuer oder schlicht dem Abspielen einer Vinyl-Scheibe verursacht – beherrscht die Atmosphäre und erzeugt ein wohliges Gefühl, daß Platz lässt für eigene Interpretationen. Die düsteren Drone-Klänge können individuell beim Hörer wirken und erzeugen daher auch ein individuelles Bild und persönliche Emotionen. Drone-Veröffentlichungen erscheinen oftmals uninspiriert und schnell langweilig. Najas Flexilis Exequiae” ist ein Beispiel dafür, daß es auch anders geht. Bei jedem Hören tauchen andere Details auf, die man scheinbar zuvor nicht wahrgenommen hat. Eine Stunde Auszeit von der hektischen Außenwelt gewünscht? ForrestDrones liefert den perfekten Soundtrack dafür…
- q23.info about Najas Flexilis Exequiae

Jakże adekwatny tytuł obrał Robert Skrzyński dla mocno eksperymentalnego materiału, który stworzył w całości z sampli, nagrań dokonanych w terenie oraz różnych świadomie powstałych podczas procesu nagrywania i miksowania trzasków i zgrzytów! Mamy więc kolejny przykład na to, że z dźwięków z tego świata można wykreować coś jakby nie z tego świata. Nie do końca łapię ten pomysł w pierwszej ‘kompozycji’ o tytule „Wedding Songs And Funeral Laments”, bo ani tytuł nie oddaje tego minimalistycznego, wyciszonego, drone’owego ambientu oraz arytmicznych trzasków przewijających się przez ponad 5 minut, ani też dźwięki nie wpasowują się w jakikolwiek nastrój celebracji czy świętowania. Numer tytułowy, już zdecydowanie dłuższy i operujący ciut większą dozą tonów różnej maści, już ma jakieś bardziej zarysowane, jeśli nie wyraziste przesłanie. Wkraczamy tu jednak na terytorium muzycznej awangardy, bowiem nawet jeśli pojawia się tutaj jakaś tekstura rodem z muzyki współczesnej czy przestrzennego ambientu, to na pierwszym planie często mamy zgrzytliwe i drażniące w większych dawkach pociągnięcia smykiem po strunach skrzypcowych (gościnny występ obiecującej austriackiej skrzypaczki awangardowej o imieniu Mia i nazwisku Zabelka) oraz niepokojące trzaski. W porównaniu jednak z pierwszym fragmentem płyty, utwór tytułowy jest stosunkowo przyswajalny. Krótkie „Greeting And Farewell Songs (in three parts)” to elektroakustyczna impresja z dźwiękami trzeszczącej płyty i odgłosami jak by rodem z dziecięcego placu zabaw, co daje intrygujący efekt, ale to jedynie drobna forma muzyczna i przedsmak trwającej 33 minuty kompozycji o nie wiedzieć czemu tym samym tytule, tyle że tym razem „in four parts”. Początek to snujące się dźwięki z zaśpiewem muezzina i narastające, zapętlone, elektroniczne dźwięki, na których autor porozmieszczał różnorakie sample, odgłosy bawiących się dzieci i dopiero tutaj, przynajmniej momentami, słyszymy skąd się wziął tytuł, bowiem przetworzone pieśni lamentacyjne, żałobne, sakralne i celebracyjne stanowią część całości, ozdobioną majestatycznym tłem. Z czasem jednak wracamy do elektroakustycznego i nieco monotonnego zapętlania dźwięków, zniekształconych tonów i zabrudzających muzyczne faktury trzasków i szmerów. Na koniec jeszcze parę słów o autorze i jedynym muzyku kryjącym się pod szyldem MICROMELANCOLIÉ. Robert Skrzyński działa od 2002 roku i ma na koncie sporą ilość różnego rodzaju wydawnictw, głównie kasetowych, wypuszczonych przez niezależne oficyny z całego świata. Polskim miłośnikom post-industrialnej awangardy dał się poznać właściwie dopiero niedawno, a dzięki Zoharum, które wypuściło stworzony w 2013 roku materiał w ecopaku może odnaleźć swoje poczesne miejsce na mapie różnych dźwiękowych wynalazków.
- Mroczna Strefa about It Doesn't Belong Here

Robert Skrzyński is a rising and ever productive musician working under moniker Micromelancolie which he uses as an outlet of hauntologic voyages into sparky drone ambient glitchy world of sounds derived from experimental music but having great illustrative and soundtracky feel to it. He released a lot of cassettes and already ahs a release with Zoharum records which produced and published this title as well. Forrrest Drones is a side project of Robert where to my taste he embellishes and explores more of a ambiency derivative as well as works with voices and glitch. It is one long track which to som extent may seem rather dicouraging as the audacity of the experimental music sometimes can be breached by amass of the material put into one row or one wave length not really caring about the fact that the listener can get simply bored with it. But fortunately the material on this nicely produced eco-packed cd limited to 300 copies does all the goodness it can as it sounds fresh and unassumingly pretty. Droney glitch which characterises Robert's music is a derivative of the late 1990's laptop music but after over a decade of the re-inventions he embellished it beautifully putting into very individualistic anthem of intimacy and wonder. He will definitely will give more and more to what he actually can do. A real audible pleasure here has some additional value to it as it reaches a certain climax which I can only refer to as a poetry.Worthwhile!
- Felthat about Najas Flexilis Exequiae

"Przeznaczeniem muzyki nie jest mniej lub bardziej wierne odtwarzanie natury, lecz wykrywanie utajonych związków między naturą a wyobraźnią".
Trudno nie zgodzić się ze słowami Claude'a Debussy'ego, nawet po tylu latach. Zwłaszcza, że współczesna muzyka wciąż dostarcza potwierdzeń.
ForrrestDrones to miano, jakie przyjął na potrzeby albumu "Najas Flexilis Exequiae" Robert Skrzyński (projekt Micromelancolié). Nowe wydawnictwo to jeden sześćdziesięciominutowy utwór, który zabiera Konsumenta muzyki na nocny spacer po lesie. Nie jest to pierwsze spojrzenie na ten temat z jakim mam do czynienia (wspomnę tu projekt Docetism z albumami "Roots" czy "Forest Paths"). Nie mniej jednak wizja Roberta Skrzyńskiego ma w sobie coś innego. Łączy określony problem techniczny z pomysłem artystycznym, który nie jest oryginalny poprzez tematykę, czy nawet wielokrotne zapętlanie dźwięku. Jego atutem jest atmosfera nierealności i zawieszenie w czasie. Sam las nie jest tu otaczającą słuchacza audiosferą, jest umowną projekcją naszej wyobraźni.
Dzięki temu muzyka na "Najas Flexilis Exequiae" odżegnuje się od wszelkiej emocji i rządzi się własnymi, autonomicznymi prawami. Jest pozornie linearna w fakturze, ale motoryczna w swym biegu. To dźwięki o charakterze niemal modlitewnym. Oparte na jednym, niekończącym się trwaniu, Muzyka ForrrestDrones ma w sobie element oczyszczający, słuchanie jej mogłoby być kolejną ścieżką medytacji.
- Onlygoodmusic about Najas Flexilis Exequiae

L’etichetta polacca Zoharum si conferma una delle realtà più interessanti in ambito ambient e sperimentale. Ora è la volta del secondo lavoro di ForrestDrones, monicker sotto cui si cela Robert Skrzynski conosciuto anche per aver pubblicato sotto la sigla Micromelancolié. L’album si intitola Najas Flexilis Exequiae e comprende soltanto l’eponima lunga traccia. Il gufo ritratto sulla copertina ci invita ad immergerci nell’ascolto. Un ascolto che si rivela molto profondo. La musica è meditativa e minimale ed è un autentico viaggio in mezzo ad una foresta antica (evocata anche dal booklet) durante la notte. Si tratta di deep music nella sua più pura essenza. Certo Skrzynski non è il primo ad aver pubblicato materiale del genere. I primi nomi che mi vengono in mente sono quelli del grande Robert Rich (che ha anche pubblicato un album intitolato Rainforest) che, soprattutto all’inizio della carriera ha fatto molto esperimenti sul cosiddetto “lucid dreaming”, una stato che si raggiunge quando si sogna e si è consapevoli di farlo. Lo stesso Steve Roach ha fatto qualcosa di simile nei suoi album The Dream Circle e Slow Heat, che erano caratterizzati appunto dall’uso di drones che inducevano l’ipnosi e il sonno nell’ascoltatore anche durante i concerti. Indubbiamente Najas Flexilis Exequiae si inserisce a pieno titolo in questo filone. Per ascoltare dischi come questo ci vuole obiettivamente il giusto approccio: ma se riuscite a penetrare nell’universo sonoro evocato farete la conoscenza di un’altra dimensione della realtà ed esplorerete paesaggi mitici al di là del tempo e dello spazio. L’album esce in un’edizione limitata a 300 copie.
- di Cesar / Ver Sacrum about Najas Flexilis Exequiae

Here in the California Bay Area, a large storm has hit forcing me to bundle up in my cave rather than brave the highways. As the rain pelts my window and slips through the cracks, I find myself looking for some meditative music to help conjure the old gods that once inhabited this earth. You can see them reaching towards the dark sky from the nearby woods, and one of my new favorite cassette labels has brought just the right soundscape to pull them closer.
A Giant Fern is a Portugal based cassette label well versed in the minimalist experimental genre. Sadly, I was not quick enough to get the physical tape itself (tapes being the best format for conjuring old gods and demons), but the digital file will suffice. Two long, drone-like tracks from this Polish artist great the cold like an old friend, then collaborating to bring a fear and wonder to my already tired existence. It is hard to decipher what is coming from the music and what is bleeding in from the storm outside. I slip deeper into the mix, and now find myself lost in its design. There is no escape.
- Spacerockmountain about Ensemble Faux Pas

Imprinted in your cerebellum are the moments most worth a memory. Tied in a bow of emotion and senses, those instances set free from their wrapping by a familiar smell or minute glimpse of déjà vu. I want to impress this upon you because it’s bound to happen when listening to Micromelancolié. There is no happenstance in the name or the idea behind it. Ensemble Faux Pas emits confusing yet pleasurable signals to the brain. These remembrances are best as happy accidents. A gathering that goes against the plan, establishing its own set of standards out of the ruins of what was expected. The sound of a distant dog’s bark; the cool breeze blowing in a distant melody from wind chimes. It may all be the things of poetry but when you find a scheme that speaks to your situation, you clutch it dearly. Do not grasp Ensemble Faux Pas too roughly, because it does have a fragile container. But if it should break, you will still have those fond, but faint (and fading) recollections of day passing into night. That first love. That first child. That first dance.
- JS Spicer / Tiny Mix Tapes about Ensemble Faux Pas

Behind ForrestDrones we find Robert Skrzynski, otherwise known as Micromelancolie, whose 'It Doesn't Belong Here' was reviewed in Vital Weekly 925, which was alright. I am not sure why he chooses for a new pseudonym as ForrestDrones seem to me another extension of the world of drone music. It starts out with the sound of a stylus on vinyl, like the music has been recorded from an old piece of vinyl, but ForrestDrones use it as an instrument here. Following a cassette release and some pieces on the Internet, this is his first release and it goes all the way: the piece lasts exactly one hour and takes the listener on dark trip. A bit like the Jarl/Envenomist release but here it's more 'earth' like as opposed to the more 'water' like connections I had with the other release. It's a trip into the woods, moist grounds, which you can smell at night. Pines from Christmas trees. Obviously the name of the project is a distraction here, or the guide in these woods. The crackles of vinyl continue for the entire hour; at one point I had enough but then, after some more time, I thought it made fine sense to do it like this, and it was a more or less conceptual notion. Less filmic, less a soundtrack, but more just a piece of music to sit by and enjoy without any other distraction (unless of course when played at night, walking in a forest). It's not really something new, but it's throughout a very consistent piece of music.
- Frans de Waard / Vital Weekly about Najas Flexilis Exequiae

Po mimetycznym "Katalogu drzew" Jacaszka (recenzowanym przeze mnie na łamach jesiennego MI), który za pomocą żywych instrumentów i nagrań terenowych odtworzył audialny ekosystem lasu, każda następna muzyczna wizyta w lesie, wobec tak drobiazgowej i sugestywnej realizacji jaką jest "Catalogue des arbres" może być potraktowana jedynie w kategorii dźwiękowej impresji ubranej z inspiracji i wyobrażeń jej autora.
Na kolejną leśną wędrówkę - co sugeruje nazwa projektu ForrrestDrones - zabiera nas tym razem, ukrywający się pod tym pseudonimem Robert Skrzyński (Micromelancolie), którego tegoroczną, jakże bogatą dyskografię omawiałem szerzej na 1u/1o w sierpniu. Wydana przez Zoharum płyta "Najas Flexilis Exequiae" zawiera godzinną dronową kompozycję, pozbawioną gwałtowności, emocji i widocznych odautorskich gestów. A jednak, tych 60 statycznych minut kryje w sobie zaskakującą tajemnice kreacji, obciążonej szeregiem drobiazgowych ingerencji w materię utworu. "Album opiera się na 6 sekundowej pętli przemielonej w 60 minut. To tylko zapętlanie dźwięków i nakładanie efektów, bardzo proste działanie. Podzieliłem 6 sekund na 6 jednosekundowych fragmentów. Każdy z nich rozciągałem, nakładałem efekt i nagrywałem. Rozciągałem, nakładałem i nagrywałem. Po kilku nad, nad nadgrywaniach powstały pętle, z którymi pracowałem dalej. Na początku materiał miał składać się tylko z tych plam i dronów, ale pomyślałem, ze będzie ciekawiej kiedy na całość nałożę ten sześciosekundowy loop, który powtarza się w całym nagraniu, to właśnie to winylowe pykanie." - tłumaczy Robert Skrzyński.
Efektem tego eksperymentu jest muzyka pozbawiona początku i końca, ukazująca trwanie dźwięku i jego medytacyjny potencjał. Oszczędna i zdystansowana, więcej ukrywająca, niż odsłaniająca. Pozwala słuchaczowi zanurzyć się w kontemplacji nad płynącymi falami dronów pokrytych patyną analogowych szumów. Skrzyński stworzył muzyczną substancję, która uwodzi swą amorficzna formą, pozbawioną kulminacji, zwrotów akcji, czy jakiejkolwiek fabularyzacji. "Najas Flexilis Exequiae" może przywodzić skojarzenia z "The Disintegration Loops" Williama Basinski'ego, choć zawiera zdecydowanie mniej akcentów lirycznych i melancholijnych.
"Najas Flexilis Exequiae" to materiał, którego podstawą jest mocny gest autorski, który w warstwie muzycznej przybiera subtelny, niedostrzegalny kształt. Tak jakby pod statycznością dźwięków muzyk chciał ukryć swoje autorstwo. Ten izolacjonistyczny kamuflaż, oparty na zaskakującym koncepcie jest też wizytówką skromności twórcy, który na piedestale stawia sztukę i jej oddziaływanie, samemu pozostając w jej cieniu.
- Bartosz Nowicki / raz uchem/raz okiem about Najas Flexilis Exequiae

Polish ambient-drone artist, Micromelancolié, creates sparse, three-dimensional recordings that pulse and crackle with expectant dread and tension. Side A of this tape is all waiting. Hands taped to a chair while the sky gathers black, sick looking clouds.Wind chimes that are intended to sound soothing pierce through a thick silence. Magnetism going haywire in an inky, green sky. These tones are patient. Splayed out across miles and miles of farm land. Listen to them loud enough and they transcend atmosphere, creating submerged and inherent melodies while thunder rumbles somewhere off the East Coast. A tropical storm waiting to be flattened by the plains. Side B, that storm hits sometime past midnight. Long, droning horns announce its arrival. It doesn't come in a harsh-noise onslaught, but rather a slow build of woodwind instruments, bells and distinctly ominous tones that pass over like the angel of death, leaving an uneasy sense of calm in its wake. A single bell chimes in a church we huddle in for safety. Ensemble Faux Pas is full of these fantastically eerie tones and sustained melodies that keep your ear always crooked towards the speaker in anticipation/dread.
- Tome To The Weather Machine about Ensemble Faux Pas

[...] Micromelancolié is the perfect name for a project that embeds snatches of instrumental song in a bed of field recordings and quiet drone. One of the early sounds is reminiscent of the cassette casing itself. But as the tape continues, we hear vinyl static (strange on a tape!), dogs, glass jars, crickets, chimes and more, many of them hiding in the mix like the face on the cover. The screams on the second side break the Goblin-esque mood – they’re a touch too obvious – but they soon subside, giving way to a slow parade of church bells and stretched bass. Ensemble Faux Pas is slow to grow and slow to sink, but its cumulative effect is one of creeping dread. [...]
- Richard Allen / A Closer Listen about Ensemble Faux Pas

[...] Existing only in the slightest of exhalations, Micromelancolié expertly brings huge emotional draw out of delicate moods and restraint. “Ensemble Faux Pas” (C38) starts off with soft piano brushes, allowing room for shuffling ticks, high frequency percussive static which dances in the inner ear. Miles and miles of glowing, soft drone lilt on the moonlit riverbank disturbed only by a few brief moments of a howling dog and shadowy plucked tones. The air is so still and tranquil. B side continues with a single burning drone among field recordings of maybe an actual field or swamp area. Insects buzz and chirp along, disrupted by the distant shriek of a young girl. The mood turns very ominous and the synths give way to minor chord moaning swells. Never pausing to explore any specific unsettling moment, Micromelancolié instead weaves an extended drift into an uncomfortable and disparate dream-like existence. [...]
- Ian Franklin / Tabs Out about Ensemble Faux Pas

Według dialektyki materialistycznej jednym z podstawowych praw rządzących materią jest prawo przemiany ilości w jakość, według którego pojedyncze przemiany sumują się aby w pewnym momencie osiągnąć kulminację, w skutek czego powstaje nowa jakość. Wobec takiej ewolucji w materii możliwy jest progres w doskonalsze i bardziej złożone formy rozwoju.
Pojęcie przechodzenia ilości w jakość może być doskonałym punktem wyjścia do analizy muzycznej działalności Roberta Skrzyńskiego, który w zatrważającym tempie rejestruje i wydaje swoje kolejne nagrania. Tylko do sierpnia naliczyłem siedem tegorocznych wydawnictw, które wyszły spod rąk tego producenta. Oprócz recenzowanego na łamach 1uchem/1okiem albumu "It Doesn't Belong Here" (Zoharum), ukazały się, bądź w najbliższym czasie ukażą: dwa materiały zrealizowane z Mateuszem Wysockim (Fischerle) "Moulding" (Chemical Tapes), "Two Recipes Like Grandma Used to Make" (Wounded Knife), dwie kolaboracje z Rossem Delvine jako MICROFL▼RSCNCE "IV" (Metaphysical Circuits) "V" (Tabs Out), oraz trzy solówki "Order of Disappearance" (Cosmic Winnteou), "Ensemble Faux Pas" (A giant fern), "Surface Shift" (La cohu). Z tego nagromadzenia tytułów wynika iż nagrania Skrzyńskiego odnalazły dla siebie niszę głównie wśród niskonakładowych, ale zacnych i szanowanych labeli kasetowych zarówno rodzimych, jak i zagranicznych. Sam twórca komentuje to w następujący sposób: "W środowisku wytwórni DIY nic nie jest pewne. Niektóre nagrania czekają na wydanie latami, a niektóre publikowane są błyskawicznie. Zauważyłem, że między labelami panuje rodzaj jakiejś niepisanej umowy i często bywa tak, że w jednym tygodniu, w jednym miesiącu ukazuje się kilka kaset z moją muzyką."
Krąży więc muzyka Skrzyńskiego w unikatowych nakładach po całym świecie zaskarbiając sobie, być może nielicznych, ale na pewno oddanych słuchaczy. Sam nośnik kasety prowokuje bowiem do większego pietyzmu i poświęcenia w obchodzeniu się z nim, a co za tym idzie do szacunku dla jego zawartości. Wydaje się, że jeśli już ktoś zada sobie trud w zaopatrzenie się w kasetę wydaną w tak unikalnym nakładzie to będzie w stanie poświęcić jej więcej czasu niż jednemu z tysiąca ściągniętych z sieci plików. Taka świadomość musi determinować również wydawców do wytrawnej selekcji materiałów, które proponują słuchaczom. Czy dla chętnie wydawanej muzyki Skrzyńskiego sam ten fakt nie jest już rekomendacją jego muzyki. Warto przyjrzeć się jego nagraniom nieco wnikliwiej, gdyż z pozoru oszczędne i minimalistyczne fundamenty jego kompozycji okazują się być nasycone stylistycznym rozmachem.

MICROFL▼RSCNCE

Eklektyczne inspiracje Skrzyńskiego najbardziej słyszalne są w projekcie MICROFL▼RSCNCE tworzonym wspólnie z Amerykaninem Rossem. Devlin'em, nagrywającym solo jako Wolf Fluorescence. Ich wspólna koncepcja ambientu prezentowana w pięciu kasetowych odsłonach jest niezwykle dynamiczna, i obszerna gatunkowo.
"Miałem wrażenie, że obcuję z tym samym rodzajem wrażliwości i że ktoś stara się zawrzeć w muzyce tą samą dozę melancholii, nostalgii i wspomnień co Ja. Zaproponowałem Devlinowi wspólne miejsce na taśmie i nakładem A Beard of Snails ukazał się split z naszą muzyką. Później zdecydowaliśmy się na założenie wspólnego projektu. Nagrywaliśmy metodą wymiany plików. Jedna osoba nagrywała swoje pętle czy ścieżki, potem druga dogrywała swoje partie. Nigdy nie było podziału ról, pozwalaliśmy na swobodny przepływ myśli, które - mam wrażenie - od początku płynęły jednym torem."
"IV" to kalejdoskop w którym połyskują echa folkowego ambientu, post rocka, czy nawet połamanego idm. Przeplatają się w nim syntetyki i instrumenty żywe, zwykle spreparowane w melodyjne pętle, nadające chłodnej elektronice lirycznego uroku. Drony i field recording wcale nie stanowią kanwy tej muzycznej kooperacji, bo mimo, że są w repertuarze duetu stale obecne, to dynamika zmian (rzadko spotykana w ambiencie) determinuje ich rolę jedynie jako dodatku do ciągłych zwrotów akcji. Rozpiętość nastrojowa tych nagrań jest nieprzewidywalnie zmienna. Momentami bywają melodyjne, delikatne, a nawet uroczyste, aby po chwili zaprowadzić słuchacza w rejony mroczne i odhumanizowane, skryte w industrialnym zgiełku. MICROFL▼RSCNCE "IV" w elegancki i płynny sposób buduje opowieści meandrujące pomiędzy rozmaitymi wątkami i estetykami. To dialog dwóch zawodowców, w którym nikt nikomu nie wchodzi w drogę, a współpraca układa się bez znamion rywalizacji.
Piąta "V" kooperacja Skrzyńskiego i Devlin'a przynosi diametralną zmianę stylistyki, za którą idzie redukcja elementów składowych muzyki, oraz jej dynamiki. Tym razem mamy do czynienia z wyeksponowaniem wątku dronowego. Ciągnące się, widmowe plamy stanowią o mrocznej poetyce tej kasety. Monumentalne brzmienie, oblepione skrawkami wyłapanych mikrofonem kontaktowym odgłosów, oraz glitchowe trzaski i szumy to jedyna dźwiękowa konfekcja na jakiej zbudowany zostaje nastrój niepokoju dobiegający z nagrania. W drugiej części kasety, linearne, dźwiękowe snopy zostają dość niespodziewanie rozbite regularną, miękką stopą pompującą w ciemne otchłanie migotliwe cząsteczki światła, aby wraz z pogłosami osiągnąć wręcz katedralną przestrzeń. Ta część współpracy duetu ukazuje jak subtelnymi modyfikacjami wyjściowego materiału, można zmienić dramaturgię nagrania, pobudzając go ku mniej oczywistym kulminacjom.
MICROFL▼RSCNCE wydaje się być projektem niezwykle otwartym na eksperymentowanie, które nie jest pozbawioną koncepcji szaloną improwizacją, ale w pełni przemyślanym i z lekkością zrealizowanym sięganiem do gatunkowego i estetycznego repozytorium muzyki elektronicznej.

FISCHERLE + MICROMELANCOLIÉ

Również kooperacja z Mateuszem Wysockim (Fischerle) oparta została na dźwiękowych różnorodnościach i eklektyzmie. Jednak dynamika prowadzenia narracji jaką panowie preferują jest zdecydowanie bardziej statyczna. Słabości do elektronicznych gatunków jakimi posługują się Wysocki i Skrzyński zrealizowana została w formie koncept albumów, dalekich od kolażowego rozmachu.
I tak na przygotowanej dla Chemical Tapes kasecie "Moulding" wiodącym tematem stała się inspiracja click&cuts, estetyką, która na początku pierwszej dekady XXI wieku dokonała rewolucyjnych zmian w postrzeganiu i komponowaniu muzyki elektronicznej. Z muzycznych skrawków całkowicie zacierających tożsamość materiałów źródłowych, melodyjnych plam wybrzmiewających instrumentów, hałasów, glitchów i trzasków powstała nastrojowa kompozycja zaaranżowana z elementów ignorowanych, bądź niepożądanych w tradycyjnych procesach produkcji muzycznej. W "Moulding" ukryty jest sentyment za zamkniętym w hipnotyczne pętle zdekonstruowanym jazzem Jana Jelinka, i innych twórców spod znaku Mille Plateaux. (Więcej o tym projekcie przeczytacie w mojej recenzji na łamach reaktywującego się M/I Kwartalnik Muzyczny).
Z kolei wydana dla warszawskiego labelu Wounded Knife kaseta "Two Recipes Like Grandma Used to Make" nosi znamiona ciekawie rozplanowanej impresji, w której kostropate odgłosy, podskórne melodie, subtelny rytm wraz z zaburzającymi harmonię elementami szumów i hałasów tworzą dronującą magmę. W przypadku tego wydawnictwa różnorodność dźwięków zostaje zakomponowana ciasno i mało przejrzyście tworząc jednostajny, rozwlekły tumult, w którym każdy pojedynczy odgłos, melodia, czy dźwięk tracą swój indywidualny rys na rzecz jednolitego współbrzmienia.

MICROMELANCOLIÉ

Sztandarowy projekt Roberta Skrzyńskiego (Micromelancolié) wyraża zamiłowanie do muzycznej ascezy i mrocznych narracji. Maestria budowania nastroju i grania dramaturgią, oraz elegancja z jaką producent reżyseruje swoje opowieści pełne grozy i melancholii to wizytówka jego solowych nagrań. Przykładem niech będą kasety "Ensemble Faux Pas" i Order of Disappearance". Pierwsza z nich to stylowy ambient pokryty szumiącą patyną, pod którą połyskują szlachetne prepary fortepianu i wibrafonu, oraz profanujące je atmosfery i "dźwiękowe usterki". Micromelancolié ze swojej dość oszczędnej palety dźwięków ekstrahuje hipnotyczne właściwości drone music. Ewokuje muzykę mrocznego rytuału z pełną nabożnością i powagą. Ta intensywna materia zbudowana z falujących potężnych dronów i szumu odgłosów przyrody kreuje sugestywny nastrój horroru.
Z kolei Order of Disappearance" uwodzi równie minimalistycznymi środkami, bazując na dźwiękach muzycznego recyklingu. Delikatność terenowych odgłosów sprawia, że słuchacz zadaje sobie pytanie, o ich faktyczną obecność w nagraniu. Zasadne będą w tym przypadku podejrzenia, czy aby to nie sam umysł wyposzczony monolitycznym brzmieniem dronu kreuje sobie dźwiękowe fantomy. Materiał zarejestrowany na tej kasecie ma bowiem właściwości mirażu, wciąga, mami i otumania swym nastrojem. Odrywa od rzeczywistości pozwalając snuć w wyobraźni własną fabułę. Zamglone fale akustyczne wciągają wewnątrz struktury, zanurzają w medytacyjnym skupieniu ukazując naturę znikania. [...] "Order of dissapearance" powstało z odrzutów z sesji nagraniowej dla Centrum Kultury i Sztuki "Wieża Cisnień" w Koninie. Metodą redukcji, wyciszania i przepuszczania przez taśmę kolejnych ścieżek, udało mi się uzyskać ciepłe, minimalistyczne utwory - stąd też pochodzi tytuł albumu. [...] Wiele miesięcy później, odpowiedział mi Gunter Schlienz. Napisał, że nagrania bardzo mu się podobają i że chciałby je opublikować jesienią tego roku w swoim labelu Cosmic Winnetou."
Natchnione i zamyślone mikromelancholie są nośnikiem szerokiej muzycznej wyobraźni Roberta Skrzyńskiego, który zaprasza swoich słuchaczy do intensywnej kontemplacji, oraz ekscytującego odkrywania jego szerokich inspiracji. Porozrzucane po zakamarkach niezależnych kasetowych wytwórni słuchowiska, niczym puzzle składają się w wyraźny obraz producenta świetnie sprawdzającego się w różnych estetykach i formach współpracy. Skrzyński poszerza definicje ambientu udanie flirtując z elementami techno, industrialu, idm, czy click&cuts, a zamiłowanie do field recordingu, czy dronów, nie ogranicza bynajmniej jego muzyki. Unika muzycznych ekstremów, dzięki czemu jego skromne kasetowe miniatury podane są w sposób subtelny i elegancki. A jak przystało na melancholika, intrygująco operuje nastrojem swoich kompozycji. Nic dziwnego, że rodzime i zagraniczne oficyny tak chętnie wydają jego muzykę.
- Bartosz Nowicki / raz uchem/raz okiem "Mikromelancholie Roberta Skrzyńskiego"

Micromelancolié bzw. Mikrodepresja nennt der polnische Musiker Robert Skrzyński sein Projekt, mit dem er seit etwa 2007 zahlreiche Veröffentlichungen in Form von mp3-Digital Releases, Kassetten, CDRs und CDs vorzuweisen hat, viele davon in Kollaboration mit anderen Klangschaffenden. Der Stil von Micromelancolié wird bei Discogs als „Digital loop minimalism“ und eine Mischung aus Ambient, Drone & Glitch bezeichnet, was die Sache sehr gut trifft. Dunkle Drones, Computergeräusche und physischen Klangerzeugern entlockte Sounds werden zu einem abstrakten Klanggemälde vereint, dass allerdings nicht so abstrakt ist, dass es den Hörer überfordert. Die ambiente Grundstimmung hält das Werk zusammen und macht es für den geübten Konsumenten solcher Klänge zu einem Genuss, den Wegen Skrzyńskis zu folgen. Manchen wird die recht rohe Melange aus Dröhnen, Kratzen und Field Recordings sicher langweilen aber ich denke, Micromelancolié sollte mehr als eine Art Klangumgebung denn als Unterhaltung verstanden werden, ein Sound, der quasi „minimalinvasiv“ in die Wahrnehmung eingreift und das (Unter)Bewusstsein des Hörers weitet. In diesem Sinne ist das Werk „It Doesn’t Belong Here“ wohl eher etwas für die kopflastigeren Connaisseure. Etwas „erdverbundener“ geht es allerdings beim überlangen Schlussstück der CD, „Greeting And Farewell Songs (In Four Parts)“ zu, mit einem warmen Drone und mechanisch unsortiertem Schlagwerk, das klingt wie ein sich zufällig auf der Baustelle einstellender Rhythmus.
- Club-Debil about It Doesn't Belong Here

Hartverscheurend mooi… Anders kan ik deze cd vol clicks ’n cuts, vakkundig uitgestrooid over innemende geluidstapijten, niet omschrijven. Micromelancolié is een debuut maar verraadt dit enkel door een frisse dosis creativiteit tentoon te spreiden. Het is niet zo dat de muziek wereldschokkend vernieuwend is maar de atmosfeer die Robert Skrzyński weet neer te poten behoort echter wel tot de top. De muziek is subtiel maar gelukkig ook enorm rijk. We mogen genieten van eerder typische glitchy geluiden, zalig uitspinnende drones, melancholische echo’s van melodieën en mooie veldopnames in het decor. We spreken over minimalistische muziek, maar dit geldt veeleer voor de beleving dan voor het effectieve compositieproces: Wie aandachtig luistert, hoort vele laagjes in de opbouw en elke luisterbeurt lijken er bij te komen. Ondanks het inherent storende en ‘lelijke’ karakter van vele van de gebruikte geluiden weet Micromelancolié toch het thema van de titels van de composities te verklanken: wedding songs, funeral laments, greeting and farewellsongs…. Zowel huwelijksmuziek als afscheidsliederen krijgen dus een plaats en er wordt heftig gebalanceerd op de spreekwoordelijke koord die zweeft tussen allerlei sferen: depressie en melancholie, opluchting en ontaarding, gelatenheid en vrolijkheid. Een nummer dat een bijzondere vermelding verdient is de titeltrack. Voor deze werd de experimentele Weense violiste Mia Zabelka opgetrommeld. Ik kan haar alvast aanraden aan elke muzikant die graag eens collaboreert: als dit nummer de referentie is, kan ze zilver veranderen in goud. Robert Skrzyński mag ook op technisch vlak meespelen met de groten in dit genre. Alles klinkt enorm beheerst en goed geproduceerd. Het cd-hoesje zelf vertelt ons dat hij onder andere experimenteert met no-input technieken (kort door de bocht: enkel het mengpaneel zelf als instrument) en tape loops. Mijn eigen muzikantenoor vermoedt echter dat er ook een niet onaardige rol is weggelegd voor de computer. Slechts vier nummers telt deze cd maar wanneer ik u vertel dat het laatste nummer de dertig minuten overschrijdt, weet u dat u ruim voldoende ruis krijgt voor uw geld. Deze vier composities zijn bovendien opgebouwd uit verschillende bewegingen die je, zoals ik reeds schreef, van de ene in de andere sfeer katapulteren. Ik had deze cd feitelijk ook korter kunnen reviewen: Kijk naar de hoes en u weet hoe hij klinkt! Voorbeluisteren en digitaal kopen kan alvast hier.
- Peter De Koning / Darkentries about It Doesn't Belong Here

Micromelancolié realiza pequeños mundos encapsulados en píldoras de cristal. Universos en desarrollo que sucumben en el fin de los tiempos sin que nadie les haya dirigido una mirada. Estructuras lineales que escorzan paraísos con sólo un par de notas. Música que sabe abrazar al silencio. Sobriedad. Los cuatro temas que componen “It Doesn't Belong Here” se caracterizan por ser una acertada mixtura entre la oscuridad dark ambient de Lustmord, la experimentación de Nurse With Wound, o los contextos oníricos de Machinefabriek. Canciones que desdibujan el mundo para estructurarlo de forma distinta. Temas que asesinan el romanticismo para abandonarlo desnudo en pleno desierto. “It Doesn't Belong Here” inaugura una nueva etapa dentro de la trayectoria de este genial proyecto, ya que hasta este momento conseguir alguna referencia de Micromelancolié se prestaba complicado, puesto que sus ediciones veían siempre la luz en formato casete y CDr en tiradas muy limitadas. En esta ocasión Zoharum decide prensar trescientos Micromelancolié - "It Doesn't Belong Here" ejemplares, una cifra más que decente para que todos los amantes de la música abstracta puedan disfrutar de este impactante grupo. Los hilos de acústica volátil son el recurso más usado en el disco. Hablamos de drones de longevidad limitada que dejan hueco a nuevos vástagos ya educados, creando así un bucle minimalista de sensaciones rescatadas del olvido. Dos de sus cuatro cortes no superan los seis minutos de duración, mientras que los otros dos restantes se dilatan en el tiempo, llegando en uno de los casos a superar los treinta y tres. En este tiempo tienen lugar un sinfín de experimentaciones sonoras de la más diversa índole. Todos ellos se caracterizan por no abusar de las saturaciones, distorsiones o acoples, por lo que puedes llegar a pensar que este CD se configura en las puertas del reino de los sueños. Retales de vidas perdidas que son hiladas entre sí por medio de notas difusas y trémulas. Robert Skrzyński es el responsable de la creación de estos mundos nutridos a base de agua destilada. Su trayectoria musical dentro de Micromelancolié comenzó en el año 2009 con la edición de “Brud”, un minialbum de cinco cortes. Desde entonces ha compartido disco con otros artistas como Youniverse o Sindre Bjerga, ofreciéndonos verdaderas maravillas de la música experimental y ambient. “It Doesn't Belong Here” ha sido presentado en formato ecopack de seis paneles. Su portada nos ofrece un interesante y sugerente diseño que congenia a la perfección con la esencia musical que este CD nos ofrece. Micromelancolié es una referencia que no debes dejar escapar si eres de los que piensan que para vivir es preciso soñar primero.
- Fernando O. Paíno / Mentenebre about It Doesn't Belong Here

Autore polacco attivo da ormai circa dieci anni sotto vari monicker (prevalentemente Mikrodepresja e quello in esame), sia nel settore audio che in quello video, Robert Skrzynski mette a punto un'opera di sperimentazione post-contemporanea accostabile ad un'arte astratta ricavata da detriti e avanzi di materiale audio. Le fonti sonore utilizzate sono di natura prettamente elettronica: si va dai temi generati da computer ai loop ricavati da nastri, fino a campionamenti e rumori catturati dall'ambiente circostante. Il risultato è una miscela di anomalie sintetiche talvolta sistemate in modo circolare e ripetitivo, altre basate su una certa linearità ed altre ancora improntate all'improvvisazione. Dei quattro brani di cui è composto il CD, le due parti più brevi intitolate "Wedding Songs And Funeral Laments" e "Greetings And Farewell Songs (In Three Parts)" hanno una struttura glitch-ambient basata su clangori, rumori naturali, ritorni audio e frammenti sonori che si stendono su una tela uniforme, generando un effetto misto di oscurità e mistero. Le tracce più lunghe poggiano invece su imponenti pilastri dronici che garantiscono una certa linearità di fondo: entrambe sembrano dei grandi requiem elettronici, sulle cui onde cupe si staglia materiale scelto ad hoc. Nel caso della title-track, è Mia Zabelska a fornire le note piangenti di un violino in grado di dare un tocco straniante al pezzo. Nella mastodontica e conclusiva "Greetings And Farewell Songs (In Four Parts)" le derive rumoristiche diventano frammenti di mondi sognati e immaginati, da incastonare su un grande monolite percorso da remote voci salmodianti. Ciò che rende singolare l'album è il costante uso di materia audio difettosa e scabra, fatta di click, spezzettamenti e salti, quasi a riutilizzare gli scarti audio presi da un'enorme pattumiera sonora in cui finiscono tutti quei ritagli di rumore accantonati da un mondo che divora tutto lasciandosi dietro una lunga scia di rottami. Il risultato è una musica da un lato futuristica e dall'altro povera nel suo riciclo di suoni avanzati e inutili, convertiti ad una messinscena corale, "tableau vivant" dell'epoca contemporanea. Album d'avanguardia e non per tutti, ma dalle grandi potenzialità concettuali. Commento sonoro per molteplici soluzioni visive.
- Michele Viali / Darkroom about It Doesn't Belong Here

Recent release by the prolific Robert SkrzynskI, who records under different guises and has been active for several years now. This CDr was released in an edition of 73, arrives in a screen-printed sleeve package also including an exclusive photograph inside, and collects four pieces melding field recordings, loops, wavering drones and ghostly textures together. The lengthy fourth piece, ‘In the Sun…’, is especially delectable as it appears to transport us through a network of subterranean tunnels permeated by a pervasive alien fog. Altogether, it both serves up some highly agreeable music and, true to form for the label, adds up to something far more than just this. I look forward to hearing more of Robert’s music.
- Richard Johnson / re:source about #‎p‬ st-m d rn_summertime

Sie bzw. Er sieht schon am Artwork, dass ‘It doesn’t belong here‘ etwas Besonderes an sich hat. Auf der Vorderseite ein schwarzes Gebilde, irgendwie organisch aber tot, umschließt einen im Hintergrund liegenden annähernd kugelförmigen und unscharfen Stein. Auf der Rückseite liegt der Stein im Vordergrund und die geringe Tiefenschärfe lässt das schwarze Band unscharf werden. Die umgekehrte Anordnung, ein Kontrast, spiegelt sich auch in den Titeln der Songs wieder: ‘wedding songs and funeral laments‘, ‘greeting and farewell songs‘. Gegensätze sind auf der Veröffentlichung von MICROMELANCOLIÉ Programm, irgendetwas stimmt nicht: it doesn’t belong here!
Diese schwer verdauliche Veröffentlichung des polnischen Musikers ROBERT ZKRZYNSKI lässt sich auch musikalisch kaum einordnen. Experimentell auf jeden Fall: keine geregelte Struktur, keine tatsächliche Instrumentierung. Aber trotzdem ein Flow – eine Spannung auf das, was kommt. Definitiv Elemente von Field Recordings – aber auch hier wäre eine Zuordnung zum Genre zu kurz gegriffen. Denn was wollte ZKRZYNSKI aufnehmen? Hier wird keine Rohaufnahme präsentiert; die hörbaren Geräusche lassen sich keinen ‘Field’ Situationen zuordnen. Oft knarrt und knackt es irgendwie. Man hat eine CD in den Player gelegt und trotzdem klingt es nach Schallplatte. Doch das Geräusch der Vinyl ergänzt lediglich die eigentliche Komposition, bildet nie den Mittelpunkt. Dazu wird alles von einem Dröhnen begleitet. Zwischendurch klingt es wie eine alte Radioaufnahme. Es rauscht. So als würde jemand probieren, den Sender einzustellen und scheitern. Die Grenzen zwischen analog und digital verwischen. Dann wird die Frequenz immer höher, das ursprüngliche Rauschen steigert sich zum Piepen.
Ja; Komposition passt eindeutig. Von der ersten Sekunde hat man das Gefühl, dass MICROMELANCOLIÉ hier nicht nur herumprobiert, sondern tatsächlich etwas mitteilen möchte. Was genau? Das müssen die Hörenden selbst herauszufinden. Vier Songs auf etwa 55 Minuten, 33 Minuten davon das letzte Stück, dazu ein Artwork mit fünf minimalistischen Bildern. CD einlegen, Artwork in die Hand nehmen und mal in aller Ruhe nachdenken. Das hat doch was!
Fazit: ‘It doesn’t belong here’ von MICROMELANCOLIÉ bewegt sich auf der Schnittstelle zwischen Field Recording, Ambient und Drone. Alles wirkt gut durchdacht und trotz aufgebrochener Songstruktur ist zu jeder Zeit ein kompositorischer Gedanke hör- und fühlbar. Zum Hinhören und Wegdriften: eine wirklich interessante Scheibe, mit der man sich beschäftigen sollte!
- Lucien Borrows / Kulturterrorismus about It Doesn't Belong Here

Dodatek do wywiadu opublikowanego przez zin „HARD ART” (01/2014). Jego bohater, Robert Skrzyński, podesłał mi pewnego razu pękatą paczkę z kasetami i płytami. Oto kilka słów na temat każdego tytułu.

Micromelancolié – Owl Eater [Already Dead]
Muzyka z niepokojącego snu. Utkana z sampli rozmaitego pochodzenia, kieruje nas od jednego skojarzenia ku kolejnemu. Pojawiają się tu próbki muzyki improwizowanej – partie instrumentów akustycznych, na których zagrano w niestandardowy sposób, tu dodatkowo zostały poddane montażowej obróbce. Wielowarstwowe kompozycje ponadto zawierają dźwięki mechaniczne, faunę cyfrowych owadów i przebitki z nieistniejących radiostacji. Najlepsze momenty: nerwowa linia kontrabasu w „Dry Run” oraz melancholijne pianino z odległymi odgłosami placu zabaw w utworze tytułowym.

Micromelancolié – Gravity Boat [Jozik Records/Twice Removed Editions]
Moja ulubiona pozycja w katalogu Micromelancolié – polecam właśnie od niej zacząć przygodę z projektem. Nic dziwnego, że tytuł doczekał się już reedycji, więc jeśli nakłady jeszcze nie uległy wyczerpaniu, można go znaleźć na kasecie wydanej przez Finów, lub unikatowym CDR z Australii (każda płyta opakowana w inny sposób). Oś utworów stanowią masywne drony, na które nawleczono drobne field recordingowe elementy. Kwintesencja stylu Roberta S.

Micromelancolié – Quiet Listening [Rocket Machine Tapes]
Music to play in the dark. Utwór pierwszy rozwija się bardzo dostojnie, przechodząc od ciszy w podstawowy dron. Stopniowo dochodzą nagrania terenowe z łąki pełnej owiec, nawoływania pasterza a także potęgujące nastrój gongi. W zawieszeniu – to stan, który często portretuje Skrzyński. „Quiet Listening” to znów sytuacja jak ze snu. Znajdujemy się w gęstej mgle, z której ledwo możemy rozpoznać kontury świata wokół, lecz wyraźnie dochodzą do nas dźwięki. Nie możemy się poruszyć. Odczuwamy jednocześnie lęk, ale jeszcze silniej fascynację.

Problems That Fix Themselves/Micromelancolié – Fractures [Already Dead Tapes]
Joshua Tabbia kieruje nie tylko interesującą oficyną kasetową z Chicago, ale również ekscentrycznym projektem muzycznym Promlems That Fix Themselves. Strona A splitu to mikstura noisu, freak folku, lo-fi elektroniki a nawet… drum’n’bassu. Wszystko razem wstrząśnięte daje wybuchowy efekt. Uspokojenie przychodzi na stronie B, na której dzielący z nim taśmę Skrzyński piaszczystym szumem oraz fragmentami nagrań terenowych odmalowuje zamglone obrazy. To może nie najlepsze wydawnictwo w jego katalogu, ale silnie naznaczone mikrodepresyjnym charakterem.

Micromelancolié/Wolf Fluorescence – Split [A Beard Of Snails Records]
Mijające się pociągi, karnawał Mardi Gras, audycja BBC, kroki na śniegu. Niektóre sample zazębiają się z materiałem „Gravity Boat”, przez co można odnieść wrażenie przenikania się dźwiękowych światów Micromelancolié. Artysta bliżej końca udowadnia, że stylistyka noise również nie jest mu obca. Pomysłowo wydana kaseta funkcjonuje jako split z Wolf Fluorescence (okolice wczesnego Oneohtrix Point Never).

Sindre Bjerga + Micromelancolié – Momentum [Twice Removed]
Błędnie naświetlona fotografia z okładki ewokuje nastrój muzyki duetu, budowanej na celowo uzyskanych usterkach. Dwie kompozycje to organiczne drony, gęste brzmieniowo niczym nagrania z dżungli Francisco Lópeza. „Momentum” najlepiej słuchać o czwartej nad ranem.

Micromelancolié – #p st-m d rn_summertime [BDTA]
Powoli rozwijane, łuszczące się tekstury dronów z glitchowymi ozdobami i charakterystycznymi dla Skrzyńskiego elementami nagrań terenowych. Wynik nasłuchiwania szumu radia i zagubionych w Bałtyku wielorybów.
- Michał Fundowicz / Porysowane Płyty "Microguide to Micromelancolié"

"Robert Skrzyński odpowiedzialny za projekt Micromelancolie jest bardzo aktywnym artystą. "Places You Can't See" jest małą 3-calową płytką CDR, wydaną specjalnie na festiwal Canti Illuminati, który odbył się 1 lutego 2014 roku we Wrocławiu.
Zawiera dwa utwory, które bardziej przedstawiają spectrum dźwiękowe projektu niż jakąś konkretną koncepcję.
Muzyka eksperymentalna, trochę pokombinowana z analogowymi sygnałami.
Zaletą tego eksperymentalnego projektu jest pewna melodyjność, nie sama idea eksperymentu dla eksperymentu, ale tworzenie obrazu dźwiękowego odzianego w płaszcz muzyczny.
Wydawnictwo traktuję bardziej jako ciekawostkę, jest zbyt krótka (15 minut) aby ocenić w pełni kunszt tego projektu.
Na uwagę zasługuje tu bardzo dobre zdjęcie Maćka Wlazło zdobiące okładkę. [...]"
- Infamis, HARD ART 08/2014 about Places You Can't See

Поляк Роберт Скржински в рамках своего сольного проекта «Micromelancolié» плодотворно сотрудничал с дуэтом «Bjerga / Iversen» и с отдельными его участниками, охотно вступал в альянсы со множеством других исполнителей, примеряя различные псевдонимы и личины, выпустил изрядное количество цифровых, кассетных и CD-R-релизов, оставаясь, в первую очередь за счет явной «малотиражности», достаточно незаметным музыкантом. По сути, выпущенный «Zoharum» альбом «It Doesn’t Belong Here» стал первым тиражным релизом Роберта, за что польским издателям стоит сказать «спасибо», так как послушать здесь есть что. Лучше всего о настроении этой музыки скажет название, которым сам Скржински обобщил плоды своего творчества на официальной странице Discogs – «Mikrodepresja». Действительно, звучание у «It Doesn’t Belong Here» вполне депрессивное, или, немного смягчая негативное значение этого слова, меланхоличное: не знаю, как насчет свадебных песен, заявленных а названии первого трека, которые, по авторской задумке, трансформировались в сумрачный гул, но вот в то, что подобной процедуре подверглись похоронные марши, верю охотно. Слово «микро» тоже точно описывает тот уровень, на котором обитают значительные пласты данной музыки: мир неосязаемых и неслышимых микро звуков, порожденных досадными ошибками оборудования, мир сбивчивых шумов, которые составляют основу glitch-эстетики. Объединив все это, «Micromelancolié» получает грустный, зачастую напряженно, но чаще – весьма разреженно и атмосферно звучащий drone ambient, к коему с помощью Мии Забельской и ее скрипки в титульном треке прирастает самолетным гулом и психоакустическими эффектами (например, нервными переборами сильно зажатых струн) все то, что хорошо укладывается в понятие «dark». Это весьма детализированный drone: здесь собраны многочисленные полевые записи, от чьих-то песен и детских криков до грохота обрушающегося на крышу ливня и перестука деревянных предметов; здесь густые эмбиентные завитки, двигаемые глубоко спрятанными пульсациями, выстраиваются в бесконечные повторы опадающих и воспаряющих мелодий, превращающие гулкие просторы композиций в эмоциональные саундтреки к неким пограничным психическим и душевным состояниям, к которым слушатель медленно продвигается вдоль наэлектролизованных линий выкрученных спонтанных сигналов, потрескиваний и радиопомех. Не оставляющая безучастным работа, впору подходящая для сумерек поздней осени, но хорошо воспринимающаяся и сейчас, в весенние дни, которым тоже не помешает немного меланхолии. Совсем чуть-чуть. Микро.
- DarkroomRituals about It Doesn't Belong Here

This album according to his linear note 'is a trial at merging two worlds together: traditional praise, wedding and funeral songs with contemporary avant-garde music' but really is based on the juxtaposition of field recordings with ambient music. However the result is less predictable than it could seem as the tracks are structured with a path in mind rather than being an void exploration in search of something musically interesting. The drones and the field recordings, colored by glitches and noises, of 'Wedding Songs and Funeral Laments' open this release as an introduction to 'It Doesn't Belong Here' focused on the performance of Mia Zabelka using extended techniques to obtain various resonances matching with the underlying soundscape orchestrated by Robert SkrzyÅski. 'Greeting and Farewell Songs (in Three Parts)' is a quiet and mediative introduction to 'Greeting and Farewell Songs (in Four Parts)' the longest, quite an half of the duration of the album, track of this release constructed as a musical journey where the drones are the canvas where the field recordings paint the expected mood. This album tries to search new grounds reasoning on structures rather than searching some weird new sound. It's not something enjoyable for everyone but it's worth a listen for the fans of experimental music. Really nice.
- Andrea Piran / Chain D.L.K. about It Doesn't Belong Here

Robert Skrzyński ukrywa się pod wieloma pseudonimami, ale wydaje mi się, że najważniejsze produkcje artysty sygnowane są aliasem Micromelancolié. Od lat publikuje swoją muzykę w oficynach na całym świecie, a także prowadzi net-labele (49manekinów, 77industry). Jego twórczość plasuje się gdzieś pomiędzy muzyką ambient, drone i noise. Album „It Doesn’t Belong Here” jest pierwszym wydawnictwem Skrzyńskiego w katalogu Zoharum Records.
Na płycie „It Doesn’t Belong Here” artysta wszedł niejako w dialog z tradycyjnymi pieśniami pochwalnymi, weselnymi i pogrzebowymi, choć oczywiście nie da się wprost odszyfrować poszczególnych fragmentów. I tak pierwsze nagranie „Wedding Songs and Funeral Laments” jest jak uniesienie wieka krypty, stanowiące przejście do znakomitej kompozycji „It Doesn’t Belong Here”, w której gościnnie pojawiła się Austriaczka Mia Zabelka. Skrzyńskiemu udało się, dzięki gęstym dronom i trzaskom, wejść w bardzo ciekawą interakcję z potężną barwą preparowanego brzmienia skrzypiec Zabelki. Z kolei miniatura „Greeting and Farewell Songs (in Three Parts)” dobrze wprowadza nas w klimat, jaki Micromelancolié przygotował w najdłuższym nagraniu „Greeting and Farewell Songs (in Four Parts)”. Wyraźnie słychać, że Skrzyński fascynuje się amerykańską odmianą minimalizmu i drone music. W tej kompozycji nie ma miejsca na stateczne rozwiązania, lecz na odpowiednio rozłożone w czasie i połączone ze sobą falujące drony, nagrania terenowe, elektroniczne przestrzenie i zsamplowany głos.
W utworach Skrzyńskiego można zaobserwować niezliczoną serię mikroprzesunięć, ciągłe odrywanie się od banalnej formy oraz swobodne przemieszczanie się w obszarze kilku estetyk. Na płycie „It Doesn’t Belong Here” pokazał, że oklepane formułki nie mają racji bytu, a mianowicie, iż muzyka z pogranicza ambientu/dark ambientu i dronów, jest pozbawiona ludzkich emocji. Artysta dzięki transowej elektronice wręcz wypuszcza z siebie potężny strumień emocji. Nagrania z „It Doesn’t Belong Here” nie są ani patetyczne, ani też nie stały się makabreską. Nie sądzę, aby autor miał zamiar kogokolwiek straszyć i rozśmieszać swoją muzyką, raczej skłaniałbym się w stronę rozbudzania wyobraźni u odbiorcy. Twórczość Micromelancolié mógłbym porównać jedynie do wyimaginowanego procesu odzierania snu z jego niedotykalnej formy.
- Łukasz Komła / Polyphonia about It Doesn't Belong Here

It seems I have missed some things in the past: Micromelancolié is a new name to me, but according to the discography on his site, Robert Skrzynski has already released around 30 titles (cassettes and CD/R) since 2009. Micromelancolié is a great name for his project. Likewise, "It doesn't belong here " is a great album title, since that is exactly how the music sounds: as if it doesn't belong here. These four sonic paintings are built around field recordings and found sounds. But the surroundings are estranged by merging found sounds, computer electronics, no-input mixing board sounds, microsamples and archival tracks ('on the creative commons basis'). Ánd even more by the added violin contribution by Mia Zabelka (on the title track). The track titles have a cultural connotation, too: "Wedding Songs and Funeral Laments", "Greeting and Farewell Songs"(In Three and Four parts - 4 and 33 minutes, respectively). It's like an audiophonic documentary of an alien world - a fascinating world ... though at times I doubt if it's a world you'd want to live in.
- AmbientBlog.net about It Doesn't Belong Here

"[...] …Micromelancolie, czyli projektowi Roberta Skrzyńskiego, ostatnio tak aktywnemu, że z trudem za nim nadążam. Bo współpracą z Mią Zabelką w utworze „It Doesn’t Belong Here” (tak też nazywa się cała płyta) pokazał mi zupełnie nowe pokłady swoich umiejętności. Przetworzone skrzypcowe brzmienia Austriaczki dają naturalny napęd polskiemu artyście, dodają masy nagraniu i słychać, jak wielką rolę, nawet w tak samotniczej konwencji jak okolice ambientu, dark ambientu i muzyki dronowej, odgrywa kooperacja i wymiana poglądów. Mroki uroki tego utworu powinny wystarczyć za rekomendację, do pięciu minut „Wedding Songs and Funeral Laments” podchodzę raczej w kategoriach przygotowania, wprowadzenia. [...]"
- Bartek Chaciński / Polifonia about It Doesn't Belong Here

"[...] Robert played a drone/ambient set based entirely on layered samples, loops, field recordings and some nice feedback generated on a no-input mixer. It’s quite difficult to describe the sound because Micromelancolié’s music defies easy classification. I think it was the first time I saw/head that act live and I must say, I was really amazed with how dense and rich his sound was. [...]"
- Dawid Kowalski / harshnoise.org about Micromelancolié performance at Wolne Tory TSA | In Polish

Wer ein großer Liebhaber von Machinefabriek ist, der sollte jetzt die Ohren spitzen oder einfach sofort beim Händler des Vertrauens vorbeischauen.
Das Projekt Micromelancolie nimmt sich nämlich nicht viel von diesen und beehrt uns mit einem soliden Mix aus Loops, diversen Samples, Field Recordings und allerlei anderer Klangwelten.
Der Charakter ist allgemein als ruhig zu benennen, weshalb man nicht auf musikalische Ausbrüche setzen sollte. “It Doesn’t Belong Here” ist vielmehr eine Scheibe, welcher man auch ruhig etwas Zeit eingestehen muss, ist doch gerade der Einstieg nicht unbedingt einfach.
Erstmals mit dem Titelstück in Berührung gekommen, zeigt sich eine richtig atmosphärische Seite auf, welche enorm Schmackes birgt und etwas an TenhornedBeast erinnert – diese düstere Seite passt übrigens sehr gut ins Bild. Gelegentlich kommt sogar ein experimenteller Charakter zum Vorschein, was aber selbst für ungeübte Hörer kein Problem darstellen sollte.
Nach zwei Durchgängen zündet das Werk dann so richtig, worauf sich gelegentliche Bilder auftürmen, die die Schönheit widerspiegeln, die in manchen Momenten zum Vorschein kommt.
Leider hat diese Angelegenheit aber ein kleines Manko, verliert man doch zwischenzeitlich das Geschehen und wartet hingegen auf Momente, die dadurch in die Länge gezogen und teils unauffällig wirken. Andererseits passt die Band aber auch hervorragend in die Reihe guter Tonträger aus dem Stall Zoharum, was zukünftig aber noch beachten werden sollte, wäre ein zusätzlicher Hauch an Lebendigkeit. Ansonsten bleibt ein solider Silberling mit etwas Luft nach oben, aber auch vorhandenem Potenzial.
- NecroWeb.de about It Doesn't Belong Here

"[...] Jako drugi wystąpił Robert Skrzyński czyli Micromelancolié, którego w ciągu ostatnich dwóch miesięcy dane mi było widzieć dwa razy. W przypadku jego długich, drone’owych kompozycji, czas zdecydowanie działa na korzyść, jednak co za dużo to nie zdrowo – pokazał to ponad godzinny koncert w Toruniu. W Gdańsku Skrzyński zagrał ledwo półgodzinny set oparty o mroczne, drone’owe tła, przeplatane metalicznymi i skrzypiącymi zgrzytami, od których nie raz robiło się cierpko. Nie było jednak sennie i marzycielsko, ale zwięźle i konkretnie, a dzięki zgrzytliwym dysonansom, kompozycje utrzymywały dramaturgię i skrupulatnie budowana narracja – wsparta wspaniałymi filmami obrazującymi Detroit (?) – była jednocześnie wyczerpująca. [...]"
- Jakub Knera / Nowe Idzie od Morza about Micromelancolié performance at Kolonia Artystów

Podoba mi się sposób w jaki Robert Skrzyński buduje swoje utwory czy wręcz całe albumy. Jego dronowe, ambientowe kompozycje pod powłoką muzycznej mgły, wybrzmiewającej jednostajnie, oferują ogromny zasób dźwięków, brzmień i sampli, które muzyk wykorzystuje na różnej maści sposoby. W niniejszym numerze Popup opowiada jak bardzo zależy mu na tym, aby materiał finalny różnił się od tego wyjściowego. W tym przypadku punktem odniesienia są partie tradycyjnych pieśni pochwalnych, weselnych i pogrzebowych, których widmo przyświeca It Doesn’t Belong Here. Nie są jednak wyczuwalne w prostej do odczytania formie, a raczej zagadkowo ukryte pod przykrywką całego materiału. W tym przypadku płyta Micromelancolié to muzyka strzępków, odrębów, sampli, przetworzonych i stopionych w długie, rozbudowane narracje. O ile pierwszy utwór jest swoistym preludium a tytułowa kompozycja ciekawą współpracą ze skrzypaczką Mią Zabelką, o tyle kluczowe w tym materiale są dwie części „Greeting and Farewell Songs”, razem stanowiące niemalże 3/4 materiału. To w nich najwięcej jest elementów funeralnych, w formie wokaliz wplecionych w szeleszczącą i dostojną warstwę muzyki. Zwłaszcza ostatnie pół godziny to monumentalny, imponujący utwór, z wyrazistym i gęstym dronowym rdzeniem, uzupełnianym wielowarstwowym spektrum muzycznym. Skrzyński ukazuje umiejętność selektywnego dobrania środków, ułożenia ich w wyczerpującej formule, jak i bazowanie na materiale zebranym, który adoptuje na potrzeby swojego języka. Rezonująca kompozycja co chwilę zachodzi się drobnymi interwencjami bądź szmerami, stawiając Skrzyńskiego w szeregu chociażby z takimi tuzami gatunku jak Stars of the Lid. Micromelancolié jest jednak ciekawszy kompozycyjnie, ponieważ różnicuje materiał, budując wielowarstwową narrację, ale przede wszystkim nie wyznacza sobie za cel aż tak ckliwych melodii jak wyżej wspomniani, w wyszukany sposób koncendensując pomysły drone music, nagrań terenowych i przeszukanych archiwów.
- Jakub Knera / PopUpMusic about It Doesn't Belong Here

"[...] Podobną drogą łączenia wątków dźwiękowych pochodzenia organicznego i syntetycznego podąża na płycie"It Doesn't Belong Here" Robert Skrzyński aka Micromelancolié. Jego słuchowisko oparte na terenowych rejestracjach, fragmentach pieśni pochwalnych, weselnych i pogrzebowych (wyszperanych z internetowych archiwów), izolacjonistycznym ambiencie, syntetycznych szumach, trzaskach i zniekształceniach, oraz na żywych instrumentach (skrzypce Mi'i Zabelki w utworze tytułowym) mogłyby oferować (co wynika z nagromadzenia elementów składowych) wręcz epickie ekspresje. Jednak w przypadku Skrzyńskiego mamy do czynienia z niezwykłej miary subtelnością w wykorzystywaniu wymienionych środków.
Nazwa solowego projektu Skrzyńskiego nie mogłaby być bardziej adekwatnym opisem jego muzyki, a "It Doesn't Belong Here" jest tego doskonałym przykładem. To efemeryczna muzyka, bez ściśle określonego początku i końca. Mimo swej demonicznej aury poetycka, wrażliwa i krucha. Zepchnięta na drugi plan, wycofana. To album, który nie trudno zignorować, gdyż nie narzuca się uszom i nie upomina o słuchanie. Bije jednak z niego subtelny blask smutnego, melancholijnego piękna. To nastrojowa plątanina szumów, atmosfer, złowrogich dronów, onirycznych zewów, industrialnych klekotań i orientalnych zaśpiewów układająca się w ascetyczne requiem.
W tym momencie Skrzyński wydaje mi się najciekawszym kontynuatorem twórczości legendarnej łódzkiej grupy Spear. Podobnie jak w przypadku projektu Macieja Ożoga, muzyka zgromadzona na "It Doesn't Belong Here" rozbrzmiewa nienatarczywie, uwodząc nastrojowością efemerycznych dźwiękowych majaczeń. Panuje na niej romantyczna atmosfera nasycona żałobną liryką, kruchością odgłosów, lapidarnością muzycznej narracji, oraz niepokojem tajemnicy spowitej wibrującymi plamami i mrocznymi dronami. [...]"
- Bartosz Nowicki / 1uchem/1okiem about It Doesn't Belong Here

Muzyka Micromelancolié oddaje najsubtelniejsze odcienie, najlżejsze drgania, jest przelotnym wrażeniem, nastrojem chwili, błyskiem świadomości. Robert Skrzyński łączy różne elementy technik drone music, nagrań terenowych i znalezionych skrawków dźwięków w bardzo indywidualną syntezę. Dzięki temu potrafi zakląć i wydobyć magię swych dźwięków. Osadza je w ciszy, która jest rozmytą ramą niedomówienia. Z tego rozmycia wydobywa się wielowarstwowy szereg interesujących dźwięków różnego pochodzenia. W tym wszystkim przykuwa uwagę tytułowy utwór, w którym gościnnie pojawia się Mia Zabelka. Jej sonorystyczne improwizacje na skrzypach uwikłane są w programowość albumu bardzo trafnie.
"It Doesn't Belong Here" to tkanina, której rysunek zaciera się niekiedy, a z nim i myśl twórcy zdaje się ulatywać. To jej urok, nie słabość.
- BH / Onlygoodmusic about It Doesn't Belong Here

- LUX ATENEA WEBZINE about It Doesn't Belong Here

"[...] Drones are something that is also of interest for Robert Skrzynski, who calls himself Micromelancolie. We know him from the two releases he did with Sindre Bjerga (see Vital Weekly 890 and 906) as well as a solo release on BDTA (see Vital Weekly 902). Here is his first solo CD, although on one piece he receives help from Mia Zabelka, the well-known violinist from the Polish improvised music scene. That piece was build from dark drone sounds and low scratched violin sounds and takes up a bit too much time to be fully interesting. In the two shorter pieces 'wedding Songs And Funeral Laments' and 'Greeting And Farewell Songs (In Three Parts)' there is a strong influence from Machinefabriek, especially in the way the guitar is used. The final track is 'Greeting And Farewell Songs (In Four Parts)', which is thirty-three minutes, and starting out with a more or less ethnic field recording, and then moving over into more field recordings (bicycles, I think at one point) and rattling low percussion samples. There was a nice low-resolution sample pack here, which I enjoyed a lot. It didn't remind of me anything in particular, and yet a lot of other things. Machinefabriek (again), but also Rapoon, zoviet*france and others from the world of industrialized ambience, or atmospheric mechanizations. Perhaps not really a big new surprise this release, but everything was well-executed and as ambient music it worked very well. [...]"
- Frans de Waard / Vital Weekly about It Doesn't Belong Here

Polish music scene has a great quality of people making music out of pure fun and will to please composer's ambition rather than just a showcase adding up to PR of certain picture. It adds a great deal of fresh air among the visage of experimental music which is dominated by names from a few countries and keeps it all very timid. Robert of Micromelancolié has been around for quite a time and since the first time I met him I knew exactly that he is a powerful sidekick to develop and rise soon. With his glitchy rain of sounds he never seemed to fit in a file of any music that I know apart from few bits which appeared to be just a set of traits that made it recognisable in a way. His blend of lo-fi field recorded humms of environmental soundscapes, cassettey fuzz, no input mixing board glitches and sampled, processed sounds create a really subtle and intimate soundtrack for really anything that your mind can bent you on. I guess the truth of this vision is the creative process put into reigns and stead of one wholesome unit which also involves some improv but to extent of keeping everything in one nifty piece. Talking about improvisation we have here a shiny gem of Mia Zabelka, Austrian born violinist who acts up as a sonorous oil to the subtly rusty drones giving an extra asset of drama to Robert's trip. Bearing in mind how very active and how much diverse the output he leaves - I wouldn't be surprised if he will surprise me with something as good as this cd or even better
- Hubert Napiórski / Felthat Reviews about It Doesn't Belong Here

Przed położeniem się spać warto nastawić płytę, która nas przeprowadzi poprzez granicę jawy i snu. Efekty mogą okazać się zaskakujące. Inne marzenia wywołają drony Eliane Radigue, syntezatorowe improwizacje Terry’ego Rileya, czy zaprogramowane na całą noc „Well Tuned Piano”. Najciekawsze, co może nas spotkać, to śnienie muzyki. Zdarzyło mi się to kilkakrotnie. Gdy zasypiałem w słuchawkach, w pewnym momencie zdawałem sobie sprawę, że płyta dawno się skończyła, a dochodzące mnie dźwięki wygenerowała wyobraźnia. „It Doesn’t Belong Here” to album kapitalnie nadający się do tego rodzaju eksperymentów z percepcją. Utrzymana w powolnym tempie, umocowana na stelażu dronów o akustycznym rodowodzie, brzmiących momentami jak przetworzenie wiolonczeli, muzyka Micromelancolié wprowadza umysł w stan czuwania. Robert Skrzyński, autor wielu albumów wydanych w oficynach na całym świecie, wyspecjalizował się w tworzeniu preparów łączących dźwięki mechaniczne z organicznymi i akustycznymi. Działając od lat w globalnym undergroundzie, zdołał wypracować swój indywidualny styl, wychodzący od post-industrialnej wrażliwości ku horyzontowi szeroko pojmowanej muzyki eksperymentalnej. Hipnotyczny podkład, automatyczny rytm, szczypta nagrań terenowych – ich proporcje muszą się zgadzać, aby osiągnąć zamierzony efekt: wprowadzić w trans, ale nie znudzić. Ta sztuka udaje się i tym razem. Płyta skonstruowana została podobnie jak ubiegłoroczne „#p st-m d rn_summertime” – kilka krótkich strzałów na początek i długa kompozycja na koniec. Nocne słuchanie „It Doesn’t Belong Here” utrzymuje jaźń doskonale pomiędzy jawą a snem. Z jednej strony wspomniane już drony pozwalają świadomości odpłynąć, z drugiej – jątrzące się mikroogniska glitchu utrzymują ją na powierzchni. I tak powoli, niezauważalnie, w sposób płynny zsuwamy się do sfery podświadomości. Nawoływanie pasterza, naturalne odgłosy lasu, dzieci na placu zabaw. Przetworzone smyki bez pośpiechu pocierają o struny. Album kończy wyważona monotonia spreparowanej pętli. Ciąg dalszy należy sobie wyśnić.
- Michał Fundowicz / Porysowane Płyty about It Doesn't Belong Here

"[...] Pan występował pod pseudonimem Micromelancolié i grał za pomocą suwaków, pokręteł i kabli wydając różne trzaski, piski i szumy. Bardzo to było ciekawe i różnorodne. Najpierw były to takie powtarzające się, zapętlone frazy pisko-trzaskowe, trochę irytujące, ale potem to wszystko zaczęło się rozwijać i płynąć, łapiąć co jakiś podkład w postaci eleganckiego beatu z trzasków. Bardzo to było dobre, nic, tylko zamknąć oczy i pozwolić mózgowi zająć się swoimi sprawami. Zaraz się przypominały tajemnicze obrazy, zapomniane zapachy i miejsca. Superos, cieszę się zwłaszcza z przypomnienia sobie zapachu powietrza w gaju oliwkowym w sierpniu, które po raz ostatni czułem w 1997 roku. Trochę czasu minęło, a tu proszę! Dużo w tej muzyce było dostojeństwa, a jak już się wydawało, że się mniej więcej ogarnia to, co się tam dzieje, to się cała atmosfera setu zmieniała zupełnie. Ta muzyczna elegancja świetnie korespondowała z image’m artysty, który siedział za swoją aparaturą z kablami rozparty w dresie i leniwie przekręcał gałki i suwaki. A prawą ręką co jakiś czas sięgał po butelkę piwa. Z tych artystów, których widziałem, był jedynym pijącym piwko na scenie i odtwarzającym w świecie elektroniki trochę postać artysty-rockmana, czy może hiphopowca, sam nie wiem. – Nie wiem, co mi się tu zepsuło, ale coś się zepsuło. Muszę skończyć – powiedział w pewnym momencie i to był koniec pierwszego koncertu. [...]"
- anonymous report from Micromelancolié performance at Canti Illuminati Festival

Alina Biała pisała w swojej książce, że "życie to dźwięk, słyszalny lub niesłyszalny – cisza, choć w powszechnej świadomości jest ona znakiem niebytu".[1] Można uogólnić, że dźwięki wydobywają się z ciszy, wybrzmiewają i do niej powracają. Album "Momentum" przypomina, że "nigdy jednak nie istniejemy w bezdźwięku, bo nasze życie rozgrywa się pośród nieustannie pulsującego dźwiękiem świata. Jego odgłosy dobiegają nas nawet wówczas, gdy ucho nie jest w stanie ich słyszeć".[2]
"Momentum" to mikro dźwięki wybrzmiewające na granicy ciszy, to podskórny dronowy puls, to odległy gwar ludzkich głosów, to charakterystyczne brzmienie łamanych akordów fortepianu - te elementy budują piorunującą aurę albumu. Ta muzyka otacza nas, zalewa swoją gęstością. Znamienne jest, że oba utwory raczej uzupełniają się nastrojowo, aniżeli kontrastują z sobą, stąd też tajemniczy, a nie dramatyczny charakter całego albumu. "Momentum" to fascynująca opowieść w dwóch rozdziałach. Jest to na swój sposób obraz katastroficzny, bo ma w sobie coś z symbolicznego tańca na wulkanie. Niby wprowadza nas natychmiast w określony nastrój, ale jest tu jakiś podskórny niepokój i uczucie klaustrofobii.
- BH / Onlygoodmusic about Momentum

"[...] Mia Zabelka na zelektryfikowanych skrzypcach zagrała jedne z ładniejszych dronów festiwalu (jej akurat pogłos pomieszczenia pomagał), szarpanymi fragmentami wprowadziła wręcz rockową ekspresję, ale wszystko to było dość okrzepnięte i przejrzyste. Ciekawym urozmaiceniem wzbogacającym relatywnie słabszą część pomysłów Zabelki, opartych o mikrofony kontaktowe i ciało, były elektroniczne faktury Roberta Skrzyńskiego aka Micromelancolie. Ten ostatni dał o sobie znać dzień przed festiwalem, grając koncert w Domu Muz. Choć występ był zdecydowanie za długi (co kontrastowało z jego setem na Canti Illuminati), Skrzyński bardzo ciekawie położył nacisk na ciężkie, metaliczne struktury, w których bawił się fakturami, a poszarpane i trochę industrialne brzmienia pełne pogłosów przywodziły na myśl chociażby dokonania Helm (zwłaszcza na jego najnowszym albumie).[...]"
- Jakub Knera/Piotr Lewandowski / PopupmusicPL about Micromelancolié/Mia Zabelka performance at CoCArt Festival

"[...] Odpłynąć można było również na koncercie Micromelancolié. Bliżej mu było co prawda do ambientowych setów, ale nie była to jednak jedynie muzyka tła. Robert Skrzyński ciekawie prowadził fabułę ,operując klikami, szumami i drobinami sampli. Momentami szum tężał, przygotowując na coś, co miało nadejść, ale najwyraźniej się rozmyśliło. Innym razem abstrakcyjne (wydawałoby się) dźwięki układały się w nieoczywisty puls utworu. Nie satysfakcjonowała tylko długość występu, która każe dopominać się o powtórkę. [...]"
- Jan Blaszczak / T-mobileMusicPL reviews Micromelancolié performance at Canti Illuminati Festival


"[...] Pierwszy koncert na głównej sali (wyżej wspomniany skład zagrał w klubowej kawiarni) należał do Micromelancolié. Mimo że Robert Skrzyński zagrał set zróżnicowany, w dużym stopniu oparty o zrytmizowane struktury, ciekawie budujące dialog z jego ambientowo-eksperymentalnymi warstwami, zabrakło mi w jego występie potężnego, trochę mglistego brzmienia, jakie zaprezentował na swoich ostatnich wydawnictwach. Jak się później okazało, z powodu problemów technicznych, finał koncertu nie doszedł do skutku, może więc właśnie on najlepiej dopełniłby cały set i sprawił, że muzyka wybrzmiała bardziej efektownie. [...]"
- Jakub Knera / PopupmusicPL reviews Micromelancolié performance at Canti Illuminati Festival

"[...] One of this Polish artist’s most accomplished works to date, using both sides of the loud/soft equation to great effect. The title track made me think of Kafka on his deathbed for some reason, while the 2nd would make an appropriate companion piece for Švankmajer’s Ossuary. Be advised to choose speakers over headphones for full enjoyment. [...]"
" [...] Well yes – when a label gets so excited as to write “highly dynamic” twice in the same blurb, it means they found more than a mixed bag of fish. It’s actually one of the most labyrinthine records you’re likely to hear from any genre/format/country, etc., though you’d suspect the Polish side (i.e. Rob Skrzyński) was responsible for most of the design and final polishing. These three beautiful – sometimes absolutely radiant – aural constructions are sensitively touching and puzzling in their open-hearted commitment, and should grant both protagonists a deserved visibility. 1st part of a trilogy to be extended in the months to come. [...]"
- Miru Dohail / Cookshop about Owl Eater & MICROFL▼RSCNCE

END YEAR 2013

***
- Czarny Latawiec / Canti Illuminati 2013 recap
- Anaglyph #1 by Sindre Bjerga + Micromelancolié & I by MICROFL▼RSCNCE incl. in
Tabs Out Cassette Podcast #TOP200TAPESOF2013

"[...] Na zainteresowanie, (choć przede wszystkim zagranicznych odbiorców) narzekać nie mógł artysta znany jako micromelancolie’, czyli Robert Skrzyński. W wakacje ukazał się nagrany razem z norweskim artystą Sindre Bjerga, dobrze przyjęty, snujący się przez ciemność z cyfrowym szumem album “Momentum” (wyd. Twice Removed), a na jesieni wytwórnia A Giant Fern opublikowała inne wspólne dzieło obu panów. “Anaglyph #1” oferuje nie tylko świetne połączenie eksperymentów elektronicznych, field recordingu i dronów ale i ucztę wizualną - kaseta z nagraniami zamknięta została bowiem w pięknym drewnianym pudełku. Choć premiera miała miejsce w październiku, nakład jest już niemal wyczerpany.
Niemal na pniu rozszedł się jeszcze jeden krążek Roberta: ambientowo-plemienny, taneczno-melancholijny , nagrany w kooperacji z Rossem Devlinem jako MICROFL▼RSCNCE, wydany właśnie przez amerykańska wytwórnię Rano. Żeby jednak nie było, że nie wspieramy tu lokalnego biznesu, w tym roku przygotowano też specjalny zestaw utworów na wydaną w 73 egzemplarzach przez label BDTA płytę “#p st - m d rn_summertime”. To ledwie druga fizyczna płyta Roberta Skrzyńskiego wydana w naszym kraju, jednocześnie świetny sposób na poznanie najbardziej charakterystycznych elementów twórczości tego artysty – deficytu światła, poszukiwań przeważających nad rutyną, szamanizmu idącego pod rękę z nowymi technologiami. Wszystko jest nieczyste i zdeformowane, przekłamane, czasem zbite, innym razem oniryczne jak grudniowa mgła. [...]"
- Dominika Węcławek / T-MobileMusicPL 2013 in exp/ambient summary

***

Robert Skrzyński operuje na wielu polach sztuki, ale nawet sama działka muzyczna jest przez niego regularnie penetrowana, dzięki czemu co chwilę zaskakuje kolejnymi wydawnictwami. W samym 2013 roku ukazało się aż pięć albumów, przez które przewija się jego nazwisko w różnych konfiguracjach. Solowo najczęściej występuje pod szyldem Micromelancolié – wydany przez BDTA album #p st​-​m d rn_summertime to wachlarz mikrodźwięków i brzmień, spowitych dronową powłoką, nadająca im mroku i pewnego wytłumienia. Skrzyński pokazuje na tym albumie jak rozwija swoje pomysły z krótkich form w niemal półgodzinne suity. Płyta stopniowo od krótszych utworów pełnych detali i zróżnicowanych brzmień, uspokaja się, jej brzmienie jest coraz bardziej stonowane, zlane w jedną całość wybrzmiewając poprzez trwanie i rozciągnięcie w czasie. Bardzo dobrze słuchać to gdy porówna się „#untitled” z „#in the sun, in the subway fluorescents”. Ten pierwszy to rozchybotany, trochę industrialny i wypchany sprzężeniami utwór, który atakuje mikrodźwiękami i zakłóceniami. Z kolei zamykająca album kompozycja to przeraźliwie brzmiące, długie drony, w których Skrzyński buduje harmonijne dźwiękowe pejzaże, pochłaniające po drodze inne, mniej wyraźne muzyczne ornamenty.
Mroczniejszy wydaje się materiał nagrany wspólnie z Sindre Bjerga, drugie wydawnictwo będące wynikiem tej współpracy czyli albumMomentum. Norwesko-polska współpraca owocuje dźwiękowymi kolażami, łączącymi wybrzmiewające w tle mroczne drony, elektroakustyczne zakłócenia, sample i nagrania terenowe. Ich psychodeliczny charakter wzmaga się wraz z rozwojem kompozycji i nawet pomimo przeobrażeń to właśnie drone staje się głównym szkieletem utworów, a do niego dodawane są wypływające zapętlenia lub bardziej metaliczne i chropowate brzmienia. Podobnie jak przy ubiegłorocznym albumie Prayer Calls tym razem duet również tworzy gęstą i mroczną muzyczną aurę, balansującą na styku szmerów, ciszy i głuchego dudnienia. Wybrzmiewa pod powierzchnią, obrazuje pustkę i przytłaczającą przestrzeń, która w tym materiale dozuje powietrze, ale jednocześnie wywołuje jego klaustrofobiczność.
Zupełnie inaczej na tle poprzedniczek przedstawia się I zarejestrowany z Rossem Devlinem pod szyldem Microflvrscnce. To materiał bardziej pogodny, rozwarstwiony, trochę nostalgiczny i cieplejszy w brzmieniu. Ambientowe drony i ciepłe plamy brzmieniowe często przeplatają się z new age’ową estetyką, budując zwarty, niezwykle przestrzenny i sugestywny krajobraz dźwiękowy. To także najbardziej zróżnicowany z opisywanych albumów i spleciony z wielu, spójnie brzmiących pomysłów. Pierwsza kompozycja z gasnącego drone’u w połowie przeistacza się w zapętlony i zrytmizowany utwór, oparty na samplach wokaliz i drążącej w tle, błyszczącej elektronice. Te new age’owe migotania są na I obecne przez cały czas. Modulowane wokalizy w drugiej kompozycji, ustępują miejsca psychodelicznemu soundtrackowi w ostatnim, dwudziestominutowym utworze, który najpierw przyjmuje postapokaliptyczny charakter, potem przeistacza się w chwytliwy i bardzo emocjonalnie brzmiący drone, aby w finale zniknąć pod przykrywką noise’owych sprzężeń zaloopowanych w nieskończonej pętli.
Skrzyński na tych trzech albumach obrazuje swoje muzyczne fascynacje, a jednocześnie szerokie spektrum umiejętności. Mimo że mają wspólny mianownik, ukazują różne kierunki, przede wszystkim bazując na drone music, elektroakustycznych wpleceniach i nagraniach terenowych. Dzięki rozbudowanej formie najbardziej podoba mi się ostatni z opisywanych krążków – z powodu jego konsekwentncji, największego zróżnicowania i wartkiej, ale treściwej narracji.
- Jakub Knera / Popupmusic about #p st-m d rn_summertime/Momentum/I

The big difference between the old world of cassettes and the new one is the quite regular presentation of the current ones. These are usually in the normal boxes, but occasionally we have something that is out of the ordinary. A Giant Fern is from Portugal and these two releases come in a small cassette sized, wooden box. The first one is by Sindre Bjerga, who we follow already for a long time and Polish Micromelancolie, the project of Robert Skrynski, of whom we reviewed a first solorelease in Vital Weekly 902, but together they already did a CDR for Twice Removed. I assume the two pieces here were recorded face to face and not through, but I have no evidence to substantiate that - for the previous release I thought the opposite. The b-side (no title) finds them in a rather loud mood, with loud and powerful, near feedback like drones, slowly falling apart in smaller particles which are still a bit noisy, but sound quite nice. It has a fine thickly layered density this piece, something which we also find on the other side of this tape, but here it's worked in a more spacious way, reminding us more of their previous outing together. Slightly different this one, but nevertheless a fine release.
- Frans de Waard / Vital Weekly about anaglyph #1

Here is what we old folks call a cassette single, though, technically, I suppose its an EP. The tape - in a wraparound cardboard cover, with insert - plays the same both sides: one ten minute track from SEC_, and two pieces from Micromelancolié & Youniverse which amount to the same duration. Theres a pleasingly low-budget and archaic feel to the packaging and artwork, which makes it look like a forgotten electroacoustic transmission from eastern Europe.
SEC_ piece is up first, and very nice it is too. Created primarily using a reel-to-reel and no-input mixer feedback, Running Dog is a work of careful construction and manipulation. Its comprised of small sections and dynamics, all very effectively paced and composed; with low end throbs, noisy clicks, piercing treble and a wealth of the distressed tones you might associate with no-input material. Halfway through the piece, heavy, thudding loops appear; producing a slow techno noise thats very reminiscent of the dilapidated work of Emptyset. The track finds it way to an end via treble stabs, slowly oscillating feedback and sounds like massed bird cries. Its a very effective piece, indeed. Fashioned from such stark, basic electronic sounds, and with its techno-esque mid-section, it actually makes me imagine a 1950s Pan Sonic - which cannot be a bad thing.
Micromelancolié & Youniverse offer two tracks, each around the five minute mark and each fashioned using similar tools (no-input, sampler, dictaphone and guitar, percussion, electronics). Gravity Boat #2.1 & #2.2 are both cut from live sessions, and are much the same in terms of strategy and sounds. The general tone of the pieces is the creation of an abstract collage, or soup, of sounds - theres no real dynamics or jolting structural developments, here; just a constant layering of sounds. These sounds range from tones not too dissimilar from SEC_, to birdsong recordings, glitchy electronics, dub bass-like guitar and a somewhat unpleasant drum machine. This latter, unconvincing, element is initially buried in the mix (on #2.1); but later emerges loudly as a very straight 4/4 beat, adding nothing useful at all to the composition. Neither track is really very memorable.
Whereas the SEC_ piece patiently unravels, the two Micromelancolié & Youniverse tracks meander nowhere, really. They are not helped, in this, by the production - and possibly dubbing. The basic sounds of SEC_ actually benefit from the tape fidelity; but Micromelancolié & Youniverses production makes a muddy murk, where nothing shines through. Furthering this, Id have to cast a few suspicions on the actual dubbing of the tapes: my copy is recycled (side b starts with a burst of trite euro-pop), and sections of the tape distort a little. I mention this not so much to criticise a labels practice, as to explain Micromelancolié & Youniverse sound.
- Martin P / Musique Machine about S/PL/IT

Twin, extended drones, smooth, minimal but bumpy with data coursing just beneath their skin and executed with great aplomb. Sindre Bjerga is a multifaceted sound artist amongst whose impressive discography can be unearthed gems of both dark and lighter ambient, while Micromelancolié is Robert Skrzyński, who is also Microdepresja, and who belabours “no-input mixing board, old VHS tapes, classic analogues and field recordings.” This is their second collaboration.
Sacrifice comes at an unusual spiritual cost, don’t it? Walk that sheep up to the mount “Under the Clouded Sky.” Sweat out all fear and terror and Micromelancolie. The crying effect comes in shouts and howls rather than tears, and drinking from the creek is less purifying than how it should feel. Hydration sets in and piss clears, as the sheep urinates beside you. The sheathed knife digs into your side, and a bruise has to have formed by way of black-and-blue pain ‘long your hip and waist. As the sheep eats grass before it, your mind rages in heavy confusion between your innocence and its innocence. Marching on through the woodland hills now, closer, yet far from the top, screams in the distant plane fill your ears, and you continue to forge on through the pathless terrain. The bell around the sheep’s neck rings out, and you’ve arrived at the bloodied and chipped slab of stone built for Quiet Listening.
- MICROFLVRSCNCE in TABSOUT PODCAST / EPISODE #28

Once you learn to understand and see things in a different way than you did before, you will constantly be finding beauty and sometimes bliss in places that until now, you weren’t so close to. The same thing happens with words, sound, image and basically anything else that is about to pass through an individual mind-filtering process. Human brain can’t function on its own. It needs time and practice to reach certain levels of perception. And of course, there isn’t only one way of achieving it, or one kind of perception that one can have. Each individual’s way of thinking varies and that by itself makes things more interesting. That’s why experimental music sometimes has more depth and meaning than what we are able to see. It involves thinking, concentration and visualization, all senses focused on the moment, on the sound. This can of course happen with any other sort of music style, but experimental stuff in particular intensifies that process.
“Towards Water” begins with fluorescent bulb buzz in the empty hallway leading down to hell and the thousand voices murmuring are distressing, a torture of one thousand cuts. It quietly shears against the ears and furrows the brow. Surprisingly, the dark, low undertone that stealthily emerges is majestic, almost comforting when in other contexts would be decidedly creepy. On the title track, a miserable piano is left out in a field, under skies in which clouds of iron clash. But “Momentum” gets more complicated, a stream of consciousness churning through coaxial cable, visited with the same, low, dull, ultimately maddening white noise and muffled, mundane chatter. Despite the unwelcome company, Momentum is gorgeously desolate. One must admire the restraint the duo commands, elegantly and perversely amplifying its ghastliness.
- Stephen Fruitman / Igloo Mag about Momentum

Behind Micromelancolie we find one Robert Skrzynski, who also work within visual art as no_signal and has his own 77ndustry netlabel. When asked to write something about his own music he wrote: "“#amplify #bubbles #cough #defect #experimental #fluorescence #glitch #hound #imbalance #jinx #kaleidoscope #loops #mechanical #night #owl #postmodernism #quiet #rust #summertime #tropic #untitled #vapor #weather #xerox #yard #zoom”" which is quite funny. According to the label he uses field recordings, no-input mixer, old VHS tapes and many more. The result is cut into three relatively shorter pieces and one very long piece. In all of them I am reminded of zoviet*france, one way or another. We have here that similar love for tape-loops from a rather rusty origin, crackling electronics and mighty fine drone like sounds. Especially in the long "#In The Sun, In The Subway Fluorescents' it wanders about, perhaps rather without much sense or direction, but it never fails to bore me. Here, but in all of the pieces, there is a nice ambient atmosphere, which might not be the most original, but it works really very well. If drone like music is your cup of tea, then this would be certainly a name to look out for.
- Frans de Waard / Vital Weekly about #p st-m d rn_summertime

- a word or two from Bartek Chaciński of Polityka about my solo and collab works

Ominous clouded skies framing pastoral fields from Micromelancolié, with Quiet Listening on Rocket Machine Tapes. Massive booming sheets of rumble, layers of field recordings. Sparse really doesn't begin to describe the sound of this, nor does such a descriptor do justice to the depth of experience. The tremors put forth through a richly developed low end frame the soundscape in what feels like negative space. That all other thought is blocked from focus, and then within that frame, narrative miniatures are developed. Field recordings of livestock (I think). Sparse melody, the kind that let's your mind wander, my own interpretation seemed to picture a more contemplative life. One that may in fact be quite terrifying. Two single side tracks, beautiful and adeptly constructed, that while feeling musical, still listen more like a story than a song.
- Guide Me Little Tape about Quiet Listening

Of course Sindre Bjerga needs hardly an introduction, I would think. He's in the pages of this weekly a lot, either with new releases, or with touring information (which part of the world didn't he travel?), who works here with Robert Skrzynski. He works with "no-input mixing board, old VHS tapes, classic analogues and field recordings" and has had releases on Already Dead and Amplified Music Pollution. He also designs covers for labels such as Monotype and Bocian. The two of them already had a release on Aurora Borealis and now there is 'Momentum'. There is no indication as such on the cover, but I strongly believe this is the work of collaboration through mail. I am unaware of Skrzynski's output, but I wouldn't be surprised if he had the final say in this work, as it doesn't sound much like what I heard of Bjerga. Two long pieces, both almost thirty minutes, of highly minimal ambient music, with sparse in- and output of sounds and what seems a total absence of sound collage, Bjerga's more favored working methods. Two pieces slow liquid sound, which work very well on a slow day.
- Frans de Waard / Vital Weekly about Momentum

Hitting the sheep turns it completely around, and it hind-kicks three of your front teeth from your skull and bolts back down the mount. Running and jumping, grabbing at its bloodied hind legs, your hands slip from the wet fur, and you’re getting up, as the sheep runs a few more feet of distance from you. Then the sheep disappears as you wipe your brow. Closer to where it left your vision, you see a cliff, assume exactly what happened, and the sheep is burst open below you, half gone, fallen into the abyss. But it won’t work without a carcass. Climbing down proves to be easy; the sheep weighs obviously less than before, and slinging it over your shoulder, onto the clifftop, you bend in a way that unsheathes your knife and punctures your gut, spilling out waves of blood after removing the knife. Forgetting the sheep, you get back to the sacrifice slab, and look at the rest of your life. You then place your knife back into the wound, tare it straight across your gut, and spill out everything you feared to see in something else.
- Tiny Mix Tapes about Quiet Listening

I CAN'T CONCENTRATE

Listening to Microflvrscnce's I in the dark—an act that compels me to listen with more than the usual attentiveness, as well as bury my hands in crevices I wouldn't dare explore under the harsh eye of artificial light—I was reminded of an essay by Lauren Slater titled "Black Swans." Slater details her conflict with several obsessive-compulsive disorder and how her doctor's treatment plan includes desensitizing her to obsessive thoughts (in Slater's case, "I can't concentrate") through what is essentially tape loops. Slater's doctor instructs her to record herself saying "I can't concentrate I can't concentrate I can't concentrate" and then listen to those words on a Walkman for two hours a day. Eventually, she will become so accustomed to the interminable thoughts inking up the purity of consciousness that their potency will be diminished. Or her doctor theorizes. Slater eventually increases the tape loop dosage (increased volumes, four hours of listening), but the overall effect is not a cure for her disease, but instead, this (a physical reaction I experience after listening to I):
My sheets were damp from sweat ... Shadows whirled around. Planets sent down their lights, laying them across the blue floor. Blue. Silver. Space. I can't concentrate.
Microflvrscnce is Poland's Rob Skrzynski and America's Ross Devlin. Indulge in this; your body will react similarly.
- Ryan Foley about MICROFLVRSCNCE - I

Sindre Bjerga and Robert Skrzyński (aka Micromelancolié) present three extended pieces for gently guided electronics, field recordings and unanswered intercom communication.The fade-up of Prayer Calls sounds like stumbling upon a jet plane crash in the middle of a stormy forest; rainwater cascading over ripe leaves, crowds of distant bird squawk and crackling interjections of unanswered pilot intercom. A muffled, somewhat reverent chord starts to rise up through the centre – a bit like the viscous emission of Tony Conrad’s pump organ on his Joan Of Arc soundtrack, albeit a version that leaves me dreaming into a state of calm rather than restless in atonal distaste. The sound of the surrounding environment (rainwater, birdsong) remains constant; it’s a gorgeously balanced hallucinatory merge of the sounds of the world and a secret music tucked somewhere within the supposed silence, lurking beyond our usual perceptual spectrum.
It’s in this that the title of Prayer Calls feels most appropriate, as a music that summons the sonic beyond into the corporeal realm. The second track opens on a chorus of dead air and further obscured walkie-talkie spill, blending with a feedback that gushes ungracefully (yet nonetheless harmoniously) over the top; for a while it’s a music of seemingly minimal composer intervention, brought to life with a gentle touch and then left to miraculously self-generate as the noise of buried radiation and vibration. Equally, the electronic whines and throbs leaking out of the third piece feel like the natural by-product of the rickety train trundling overhead, as though replacing the gaseous hiss of the engine hydraulics with something more musical. Even during the more brash and fidgety sampling during this closing piece (featuring chaotic noise squeals, jovial piano jams and distant sirens), Bjerga and Skrzyński feel as though they’re present to gently guide music into being and between states instead of evoking any grand shifts in direction – like a river flowing downstream, the subtle tilts and curves in direction do nothing to break the firm focus on the music’s ultimate destination. Wherever that may be.
- Jack Chuter / ATTN:Magazine about Prayer Calls

Topnienie kostki lodu, zderzenie dwu galaktyk, bzycząca mucha. To tylko niektóre z domysłów bohatera jednego z opowiadań J.G. Ballarda, który został poddany testowi na rozszyfrowanie mikrodźwięków. Na nietypowy seans zaprosił go ekscentryczny naukowiec, pracujący w materii wzmocnionych brzmień, obserwowanych jak gdyby pod mikroskopem. Jego badania miały służyć zbadaniu zależności wybrzmień, a także odnalezieniu zastosowania amplifikacji dla nauki.
Na kilku kartach opowieści między bohaterami toczy się oparta na rywalizacji gra, której tragiczny finał stanowi dla czytelnika zaskoczenie. Jednak ważniejsze wydaje się to, jak Ballard w trakcie intrygi rozwija ideę mikrodźwięków, obrazowo opisując te niezwykłe fenomeny, kryjące w sobie „coś z wariackich nowinek jak powiększone zdjęcie twarzy ćmy czy brzytew”. „Dźwięk przypominał szybki metaliczny szelest, taki jaki wydają opiłki żelaza sypane do lejka. Trwał dziesięć sekund, powtórzył się dwanaście razy, potem ucichł nagle po serii świetlnych mgnień” – to o odgłosie spadającej szpilki. Pisarz mówi o emocjonalnym potencjale kryjącym się w abstrakcyjnych brzmieniach, nie zawsze dającym się uchwycić. Przy okazji daje lekcję metaforycznego pisania o delikatnej materii dźwiękowej.
Fantazja Ballarda znajduje swe ucieleśnienie w poszukiwaniach sceny elektronicznej. Muzyczne przygody Micromelancolié, czyli projektu Roberta Skrzyńskiego, to właśnie tego typu historie opowiadane poprzez mikrodźwięki – edytowane przede wszystkim za pomocą samplera. Autor do swego artystycznego CV może wpisać aktywność na polu sztuki wizualnej oraz dźwiękowej, wydawanie albumów pod rozlicznymi pseudonimami w oficynach na całym świecie, czy prowadzenie net-labeli (49manekinów, 77industry). Jego twórczość można orientacyjnie określić za pomocą słów-kluczy w rodzaju drone, ambient, noise.
Odczucie déjà vu towarzyszy mi, gdy słucham kompozycji rozciągających się na dwóch stronach kasety „Owl Eater”. Materiał wydany przez amerykańską oficynę Already Dead, zdaje się bazować na samplach zaczerpniętych ze znajomych mi płyt, trudno jednak dokonać ich ostatecznej identyfikacji. Warto zwrócić w tym miejscu uwagę na inspiracje Skrzyńskiego, łatwe do odnalezienia bezpośrednio w jego miksach. Pojawiają się w nich między innymi Deathprod, Cremaster, eRikm, Robert Piotrowicz, Neurobot, Za Siódmą Górą, Księżyc. To tylko kilka znaczących tropów, które stopniowo zacierają się podczas kolejnych odsłuchów autorskich albumów Micromelancolié.
Minorowy nastrój, lecz nie całkiem depresyjny, zbliża kompozycje Skrzyńskiego do propozycji duetu My Cat Is An Alien. Podobnie jak u Włochów, utwory opierają się na dronach inkrustowanych delikatnymi ozdobnikami. Na „Owl Eater” wokół zapętlonego fortepianu oraz jednostajnego szumu rozbłyskują mikro-zdarzenia. Ktoś odpala fajerwerki, z oddali dochodzi sygnał pogotowia, dzieci droczą się podczas zabawy. Stopniowo pojawiają się instrumenty, przede wszystkim perkusjonalia oraz nieco upiorne, sapiące głosy. Nerwowe szarpanie strun kontrabasu napędza drugi fragment „Owl Eater”, tym razem bardziej niejednorodny i rytmicznie agresywny. Istotną funkcję pełni montaż fragmentów, przywodzący na myśl zabiegi opanowane do perfekcji przez Giuseppe Ielasiego – precyzyjne cięcia bloków muzycznych, w zaskakującym momencie rozbijające ich linearną ciągłość. Kalejdoskopowego wrażenia dopełnia zabawa z lewym i prawym kanałem, pomiędzy którymi wędrują kapryśne dźwięki.
Firma Jozik Records z bazą w Finlandii sfinalizowała album „Gravity Boat”, wydany także w Australii przez Twice Removed. Na kasetowe nagranie składają się majestatyczne drony i jeszcze więcej opowieści utkanych z field recordingu. „Nature never produces the same beat twice” to tytuł wydawnictwa duetu Zavoloka/AGF (którego fragmenty zostały wykorzystane w utworze „Timelines” na stronie A), mogący służyć za motto albumu. Odgłosy natury, czy pod postacią nawoływania mew, treli pospolitych ptaków, czy rozmaitych żywiołów, stanowią tkankę różnicującą kompozycje.
Najbardziej posępnie w omawianym zestawie prezentuje się „Prayer Calls”, wynik współpracy z Norwegiem Sidje Bjerga. Wrażenie może być efektem sugestii oprawy wizualnej oraz profilu wydawnictwa – Aurora Borealis specjalizuje się w „mrokach” i eksperymentalnych odmianach metalu. Trzy utwory to kolaże łączące wiele źródeł dźwięku, ufundowane na szorstkich dronach. Bjerga dodał elementy elektroniki, nagrań terenowych oraz efekty manipulacji na taśmach. Artyści stworzyli spójną wypowiedź, nie przeładowaną bodźcami, acz intensywną. Za lejtmotyw służą nagrania z obrządków religijnych, co warto podkreślić, różnych grup wyznaniowych. Muzyka, mimo że abstrakcyjna i niejednoznaczna, jawi się jako medytacja nad duchową kondycją, stawia pytanie nad możliwością doznań metafizycznych.
Wracając do opowiadania Ballarda, warto na koniec wyjaśnić zasygnalizowany wątek konfliktu między bohaterami. Sesja rozpoznawania mikrodźwięków okazuje się starannie zaplanowanym aktem zemsty. Jej uczestnik zostaje ukarany za uwiedzenie żony świadomego zdrady naukowca. Ten postanawia otruć rywala, przedtem jednak przedstawia mu dźwięki niewiadomego pochodzenia, „rytmy potężne i nieśpieszne, przeładowane głębokim ołowianym charkotem gigantycznych miechów”.
W końcowych wersach, na chwilę przed śmiercią przeciwnika, tajemnica zostaje objawiona. Niepokojące nagranie przedstawia zamplifikowany pocałunek kochanków, przyłapanych przez czułe mikrofony w studio naukowca. W tym momencie abstrakcyjne brzmienia nabierają niezwykłego ciężaru.
Tego rodzaju emocjonalny ładunek czasami udaje się osiągnąć w muzyce, poprzez dobór odpowiednio nasyconych sampli.
- Michał Fundowicz / Nowamuzyka Mikrodźwięki Micromelancolié

Me encanta Microflvrscnce. su electrónica exploratoria y sensorial, tan distinta a todo, es casi música concreta a baja fidelidad, de la que sólo puede ser escuchada en bucle. extraña, infinitamente adictiva y personal, como el propio nombre del grupo. una espiral de sintetizadores, pianos y vibraciones vitales en sus múltiples formas que por alguna extraña razón, quizás por la propia música, quizás por la portada, me hacen pensar en el verano eterno de Fennesz. la canción I.I., tan bonita y evocadora, comienza con un piano y a partir de ahí el delirio, grabaciones de campo, repiqueteos de campanas y voces árabes misteriosas que se deslizan en una especie de trance caótico, en un crescendo emocionante. las canciones I.II y I.III se construyen a partir de ruiditos extraterrestres, manipulaciones, ambientes evocadores, partículas invisibles de sonido e interferencias radiofónicas que parecen de los años cincuenta. es como si The Caretaker se hundiera en una maraña de glitches y sonoridades arenosas todavía más ásperas y desoladas. experimental, rugoso, tribal. a los que hayan caído rendidos como yo, recomendarles también la discografía de Micromelancolié y Wolf Fluorescence por separado. Wolf Fluorescence publicó además el año pasado una cassette preciosa en Jozik con caballito de mar en la portada y otra en SicSic.
- Ana Cabalerio / Calm In Trees about MICROFLVRSCNCE - I

Włosko-polski split to pozycja najbliższa moich zainteresowań. Mimmo Napolitano aka SEC_ posługując się przede wszystkim magnetofonem Revox, tworzy utwór zwarty i wybuchowy, eksplodujący tą samą dawką szumów co Emptyset. Podobnie jak w przypadku bristolskiego duetu, u Włocha porcja generowanej energii jest porażająca, z tą różnicą, że struktury odchodzą od rozpoznawalnego techno ku abstrakcyjnej organizacji. Spod zaszumionych, potężnych tąpnięć przedziera się tkanka organiczna, reprezentowana przez cykające świerszcze. Sama przyjemność – a to tylko dziesięciominutowa próbka możliwości SEC_. Po więcej polecam sięgnąć do katalogu Bocian Records.
Za drugą część odpowiadają polscy reprezentanci: Micromelancolié (Robert Skrzyński) i Youniverse (Oskar Jodłowski). Poziom natężenia wprowadzony przez SEC_ zostaje przez nich podtrzymany. Sampler rozgrzewa się do czerwoności, a dodatkowej mocy nadaje rytm wygrywany na perkusji. Sesja raz przypomina kapryśne odloty koncertowe Fenn’O’Berg, innym razem realizacje Deathproda w pierwszych odsłonach Supersilent. Brawo nasi!
- Michał Fundowicz / Nowamuzyka.pl about S/PL/IT

Like the Explicit Content stickers on an old CD, SIGNALVOID should probably carry a warning label, and seeing as we are in the 21st century, possibly a health warning to go with it.
One minute can seem like a very long time. It’s a seismic shock that SIGNALVOID shakes into your very system from the outset. SIGNALVOID is a 263 minute noise compilation, and it’s a musical leviathan that has only just recently been excavated; a creature with scaly features that resembles something familiar, perhaps of reptilian descent, but is ultimately not of this world. Over 100 artists were asked to contextualize their own notions of how they perceived noise music, creating up to three tracks each, all of one minute in length. The only rule was for there to be an absence of silence at the beginning and ending of each track. A colossal response followed.

3…2…1…you are go for launch.

Created by ATTN:Magazine’s Jack Chuter, formerly a writer at The Silent Ballet, SIGNALVOID is four hours and twenty-three minutes long, full of devastating decibels unleashed in a nirvana of noise. Contributing to the compilation are artists such as My Cat Is An Alien, Nadja, Sun Hammer and Jack Chuter himself, but the lesser known artists really take hold of the raw electrical current, lighting a spark in the dark of the deep void. Really, to name every single contributor might just crash our site – a high possibility – sending out short circuited signals of noise to unintended destinations. This is either going to be a really long review, or a really short one. All systems go!
Distorted, dizzying storms of dust try to outrun a dark storm of annihilation. There’s no escape. As the seconds tick down, the music becomes restricted, fighting against the clock and an incoming panic attack, but this countdown also helps to energize the record. Not knowing what is waiting for us next keeps the whole collection incredibly dynamic. The television static in the dead of night, volume turned up to 11, may be cut in a blaze of rocket boosters blasting out fires of ash and jets of steam. A signal of static tries to claw its way in from the emotionless void; deep space and cold dimensions. Voices shriek way beyond sanity, and then take a sinister turn as wild animals escape. Previously caged, they’re now on the rampage. Even the dreaded dentist’s drill makes an appearance (this track feels much longer than a minute.)
SIGNALVOID is a frightening, exhilirating experience (just the way we like it.) This may be the kind of noise one would expect, but it may be a surprise to find a clean, quite beautiful guitar melody levitating calmly (Maurizio Opalio – “Air Around The Strings”.) These are the shards of faint light that flicker from our world into the void, harmony building a bridge over the chasms of noise. Normality is resumed as a jungle full of demented baboons comes into sight, heading for our direction. Let’s face it, when there’s an artist named Shitloads of Fuck All (this is brutal), and titles such as Ass Blast and Honey I Stabbed The Kids, we can be sure of a pretty interesting, if not disturbing listen. Welcome to no man’s land; the colourless border where we are invited to cross the streams between harmony and dissonance, into the rift and beyond the seismic void. A border of vandalised frequencies and the scorched skeletons of those who have not made it, scattered around and drained of all life without mercy; victims of the static, led by violent vampires that thrive in the space beyond slumber.
Reality evaporates in a thin vapour trail – say goodbye to sanity. SIGNALVOID is stimulating music that destroys our preconceptions of what we consider music to be. It may be the case that rhythm, melody and harmony remain inside the distorted frequencies; smothered, but still alive. Noise is everything and everywhere. Sure, some may say ‘turn it down!‘, but noise isn’t always a faltering stream of discordance (Star Turbine – “Electricity”.) The faintest rhythms are still there; they’re just phantoms. Besides, what exactly is dissonance but a spoken word and the expectation to shy away from the thought and the music? Essentially, all music is noise.
“Antiwar” is either a carnival atmosphere, bombarded with bass heavy cell phone footage, or a screaming protest mixed with latin rhythms. This is the chaotic noise on the street, sent directly to us via television. Rebounding all of the time, from track to transitional track, the noise is always interesting and thought provoking.
A future alien invasion could be imagined, as the grey, pointed faces and bulging black eyes press faintly through the portholes of a UFO (Spaceships Over Deeside), and the flashing strobes of light coupled with a frenzied alarm rings out as if we are on board the invaded Nostromo. Space Invader style bleeps fizz out of a surreal amusement arcade, while on the other side of the void a lurking terror crawls through a rattling sewer pipe. Do you remember that old, boarded-up house covered with leaves at the end of the street? The one that no-one walked past. The door is now open.

Is music noise? / All music is noise.

Living on the brink and waiting to see (or hear) where we will be taken next is a treasured pleasure. And taken is exactly what happens, as the music grabs us and flings us into the void. SIGNALVOID is an immense monstrosity of noise. What this compilation has also highlighted is the complete, wide ranging rainbow of ‘noise’, and also of what it constitutes. For many, noise as music represents complete finality; the final strain, the nuclear flip out caused by a life-destroying crisis. As such, it can be a sound of fear, and not of truth, concealing what noise really is. We fear that which we do not understand, but noise shouldn’t be one of life’s mysteries. It’s all around us. Music such as this lives on the edge, thoroughly destroying anything that may want to fight it. It’s pretty much four hours of deranged skullfuckery, which is why it’s an amazing listen. Don’t let either the concept or the running length put you off; SIGNALVOID is a classic in the making. Try it for yourself – it’s available as a free download, as well as that blue link under your eyes.
For the optimal experience, listeners are asked to put the album on a selected audio player and press shuffle…the real high comes from the fact that no experience will ever be repeated. After it is over, it may be a good idea to prescribe some light dream pop for a couple of hours. Just when you thought it was safe.

No return
- James Catchpole / A Closer Listen about SIGNALVOID

Robert Skzyński is the owner of the 49manekinów net-label and the co-owner of 77industry net-label. He has been recording and publishing his music and video art since 2003 under a lot of monikers (about 12 so far). In spite of all these activities, Skrzyński is an artist unknown even to those few who are actually exploring the Polish underground scene with some engagement. One of the most interesting of his achievements as a sound engineer is a project called Micromelancolié (in Polish: Mikrodepresja) whose latest cassette – Owl Eater (C30, limited edition of 40) – has been released recently on Already Dead Tapes & Records, a small American label „established from musicians using non-traditional methods to craft sound as art”.
Skrzyński’s approach to the issue of samples reminds me of going through one’s personal scrapbook – an archive of the most secret, intimate symbols and metaphors which are totally incomprehensible but seem to be driven by some internal order. Lazy drones and funeral strings are layered together with a cackling of cheerful chickens, birds chirping. The most mesmerising piano is having a chat with group of flute scraps and an industrial loop. But what’s most important here: Owl Eater is a collage, not chaos, it’s a subtle symphony made of one’s handy mess. Skrzyński never loses his wits so everything is falling into right place, carefully caressing the ear and lighting up the atmosphere of your reading room. It’s postmodern mysticism, hot and dusty sampledelia similiar to Kurek’s Heat or Basinki’s Disintegration Loops in miniature.
- Filip Szałasek / Easterndaze about Owl Eater

The music that comes out of the Already Dead Tapes label always works like a challenge to me, I don’t know what to expect with each release, and I’m not saying it because I’m friends with the guys and I’ll have an album of mine released on their label. I truly admire their work and their interest in what they’re doing and I’m really glad to have come across them. That being said, I do believe that their work deserves every single post that I do on their releases.
Robert Skrzyński, aka Micromelancolie, is an exceptional artist to me. He can sample almost anything and turn it into a work of art. If you’re the type of listener that falls for strange calm moods in soundscape music, like I do, “Owl Eater” is going to be your ideal afternoon companion. You hear almost everything that comes through your ears in a whole day’s time, from birds, vast church bells ringing, the soft sound that comes from the television when it’s turned on, to electricity and roosters in the morning. And they’re all so gentle, subconsciously helping create a peace of mind, that you strangely fall in love with every part of it. “Dry Run” is a piece that brings on nostalgia at first, but then it’s pure listening joy. Excellent sampled recordings, it’s perfect production work as well. Up to this point, I’m trying to figure out what the sounds that I’m hearing actually are, as mystery invades my thoughts. But at the end of the day that’s not the point at all, the whole thing has amazingly worked for me; I’ve already listened to it four times in a row and I still can’t get enough of it.
It’s a release to be played at night, when there’s room for silence and soothing hours. And you certainly don’t need the perfect audio speakers and headphones to get into it, though something like it would definitely enhance the listening experience. All you need is an open mind, one that is willing to let sound guide it to places of possible wisdom, bringing on subconscious thinking. Breathing in, taking in the present moment, then letting it out along with a part of your existence.
- Jackie Farrow / Mysitc Groove about Owl Eater

Micromelancolié’s Nano Techno
A Polish musician's survey of small sounds
The Crónica podcast is a steady source of abstract sound, but abstraction comes in many forms. To listen to the fragments that comprise the latest entry in the long-running series — it is number 94, and is by Micromelancolié, aka Poland-based musician Robert Skrzyński — is to hear slim noises, bright crunches, whizzes of passing static, and other material that is truncated just shy of recognizability. The manner in which the material is collated suggests if not composition or narrative, then at least association and sequence. Apparently some of the source audio comes from recordings from two labels, 77industry and 49animals. This might explain why for all their abstraction, the noises seem, in fact, orderly — because their presence here is a secondary stage of collection, of curation. Whatever the provenance, the result is best appreciated as a survey of tensile sonic structures, of small noises given the chance to be considered as idealized objects.

Bracing stuff.
- Disquiet about É

Remember the Conet Project? That project covered all these abandoned radio transmissions, transmitting long after the Iron Curtain fell, their current operation unclear. Bits of information heavily hidden in plain sight made it such an appealing feeling. What this split does is bring you inside those long abandoned radio towers. Sonic debris is strewn all across these three tracks. Voices appear haphazardly. They are uncertain of why they are there.
Sindre Bjerga’s side is an enormous undertaking. This is gritty sound. You can almost sense the gross disgusting club that featured this sound. It moves. A drone keeps things in check. Mostly the drone serves as the piece’s backbone as it moves through countless samples. People speak. Information is given. None of it is relevant. All of it is lost in the ether. By the very end the drone completely evaporates.
Micromelancolie has a much freer approach. A creepy sample is repeated ad nauseam on the ‘Goodmorning dogs’ tracks. This is the abandoned radio station. Random crashes punctuate the piece as the sample tries (in vain) to fully disappear. Blasts of static try to unsettle the unsettled looped chant. They fail. There’s a weird rhythm going on in this track that captivates me. For the closer ‘Goodnight dogs’ Micromelancolie creates a lo-fi Musique concrete. It lingers. The use of silence on this track is quite soothing. For all these crypto-aural effects it is a truly engaging listen. Try to make sense of its sheer randomness. A method appears but it requires many deep, late night listens.
- Beach Slot about Split cassette

This is a split between two electronic artists. Again, I'd like to say that electronical music is really not my "thing" by any means, but I have been known to enjoy a repeated listen of Aphex Twin's "Come To Daddy" EP from time to time.
The first side of "Fractures" is by Problems That Fix Themselves and it's very much in the vein of that Richard D. James mini-masterpiece. I don't really know the correct language to use when describing this stuff, but I can say that Problems' music is quite complex and utilizes a number of interesting rhythms and textures. Hey now, they even named one track after Jeffery Tambor.
The B side is by Micromelancolié and it's a lot more slow building, sounding like a room slowly filling with bees transitioning into the dead sound of a record spinning endlessly in its runout groove. Not as instantly ear grabbing as the Problems material, but It's a good match to the energetic workout you get on the other side.
The tape comes wrapped in a cardboard holder and the graphic design is pretty pro.
- Cassette Gods about FRACTURES

The title of this tape perfectly describes the contents. A listener finds oneself in the very center of the space ship's engine system. The cosmic liqueur streams into one's blood. Metal tendons, buckets and shimmering lamps dance static dances and wink through the wrapped gauze. Harsh noises and trash electronic fall over nebulosities, then fall asleep. That sleep is nervous, unstable. Small tune heads rest on IDM callosities...
- Dumpster Diving blog about FRACTURES

I'm not sure how to bring this to you, or how to call it in the first place, i mean, i liked a lot, just because i like experimental music, a lot, is a weird feeling, but i'm very pleased, let's just call this noise/techno/melancholic/experimental music, yes, i think that's a good label to this, i don't know if i'm too ignorant or this is just very different and unusual, the thing is that this is not Drone, this has nothing to do with metal or anything like that, this is noise with some touches of melody and melancholic parts, just random new form of art, and i like it, a lot, is like a soundtrack, for your lives, very good indeed, check this out, if you like musical experiments, this is your chance. Because in the end we all decided to listen to weird music, listen to music socially rejected, we are the rats in this society, we are few and smart, unique and powerful, we are the wolves... no one can't refuse this concept..
- Axis of Cosmos about FRACTURES

Here is the split from bjerga/iversen and polish artist yellow belly. Norwegian duo on the side A delivers a very aerial and wispish drone story. Light sound flakes fit into unique, consistent canvas. The whole thing looks more like a sketchy vignette rather than a thoughtful finished track which adds some field aesthetic to the work. Lunar and obtuse vibes stream through the space filling up cosmic interstices. Side B opens with some field sounds and inexorably turns into a severe noise shower which seems not harsh but rather hispid and heart-searching.

Excellent work.
- Dumpster Diving blog about Sangoplasmo split tape

Od czasu kiedy bliżej przyglądam się undergroundowemu rynkowi rodzimych mikro labeli publikujących tylko i wyłącznie muzykę w postaci nośników kasetowych, tym bardziej ugruntowuje się moje przekonanie, że prawdziwy renesans już się zaczął. Oczywiście nie ma tu mowy o odrodzeniu się potencjału na skalę masową i o jakimkolwiek technicznym regresie w skali muzyki popularnej, ale o niszowych, dopieszczonych estetycznie i opatrzonych niezwykłą oprawą promocyjną wydawnictwach z kręgu eksperymentów dźwiękowych, zarówno tych akustycznych jak i elektronicznych. Ukryty w taśmie magnetofonowej potencjał zyskuje szczególnego uroku jeżeli zarejestrowane na niej dźwięki to długie pejzaże balansujące pomiędzy stylistyką ambientowo-noisową. Te wymogi stylowo-estetyczne idealnie spełnia kompilacja norwesko-polskiej myśli twórczej, która w postaci intensywnego 37-minutowego przekazu ukazała się kilka miesięcy temu w poznańskim Labelu Sangoplasmo Records.
Za stronę “A” i kompozycję zatytułowaną: „On A Wing And A Prayer” odpowiada duet norwegów – Sindre Bjerga / Jan-Morten Iversen. Panowie eksperymentują wspólnie od roku 2004, a ich dorobek artystyczny liczony jest w dziesiątkach wydawnictw zarówno w Skandynawii jak i na Świecie. Połowę skandynawskiej formacji, w postaci hałaśliwych live setów autorstwa Bjerga mogliśmy podziwiać w roku 2010 w naszym kraju (24.02.2010 Kraków, Kawiarnia Naukowa / 25.02.2010 Wrocław, CRK). Na kasecie Panowie prezentują łagodne, dronowe oblicze – syntezę drobnych organicznych dźwięków natury, które nie mają tu najmniejszych szans na autonomiczną egzystencję. Bystre ucho, poddane dodatkowo sugestii obrazu ptaka przedstawionego na okładce, usłyszy w mrocznej masie dźwiękowej ciche odgłosy ptasiego śpiewu.
Strona “B” to propozycja polskiego artysty – Roberta Skrzyńskiego, tu akurat ukrył się za pseudonimem Yellow Belly. Bardziej znany chociażby jako Mikrodepresja, czy założyciel prężnie działających net-labeli: 49Manekinów i 77Industry. Kompozycja zatytułowana „Grzech Antoniego Grudy”, rozpoczynająca się pięknym i doniosłym śpiewem ptaków, który to przywodzi na myśl kilka scen z filmu Jerzego Sztwiertnia o tym samym tytule. Obrazy ukazujące polskich chłopów ponownie zasiedlających ziemie odzyskane po wojnie – być może taka wizja stała się inspiracja dla autora muzyki. Kojący dźwięk ptasiego śpiewu zostaje zgłuszony przez miarowy, łagodny potok szumu utrzymujący się niemal do końca utworu. Nie ma tu agresywnej ściany dźwięku, która wskazywałaby na dramat, jest za to przytłaczająca paleta hałaśliwych czynników oddająca idealnie trudny życia w nowych warunkach, którymi to reżyser naznaczył bohaterów swojego obrazu. Katalogi filmowe określają obraz jako film obyczajowy i tak samo przyporządkowałbym kompozycję zaproponowaną przez Yellow Belly. Być może to zbyt śmiałe wnioski, ale jak zawsze interpretacja subiektywna wskazana!

Warto Posłuchać!
- Adam Mańkowski about Sangoplasmo split tape

Ostatnia do tej pory kaseta w katalogu Sangoplasmo to split dwóch grup – norweskiego duetu Bjerga/Iversen i polskiego twórcy o pseudonimie Yellow Belly. Połowę należącą do Norwegów wypełnia dosyć senny, przeciągły dron, spod którego przebijają się drobne organiczne dźwięki: śpiew ptaków, mocno przetworzone odgłosy natury. Fragmenty ptasiego field recordingu otwierają część drugą, należącą do Yellow Belly – po chwili trele zagłusza nawałnica łagodnego szumu. Falujące elektroniczne dźwięki uzupełnione delikatnym pogłosem przypominają romantyczne wcielenie Fennesza z jego najlepszego okresu.
Michał Fundowicz / E-Splot about Sangoplasmo split tape

Toen ik deze vier plaatjes in handen kreeg was ik geïntrigeerd door de naam van de band Mikrodepresja maar al snel kwam ik achter het geheim. Je zou namelijk voor minder depressief worden mocht je werk maar in een oplage van 33 gedrukt worden, vol ruis staan en Google amper iets over je kan vinden op het feit na dat je een Pools éénpersoonsproject bent.

Mikrodepresja brengt ambient noise; eeuwige ruis met onderliggende, amper hoorbare melancholie vergelijkbaar met die van Voidwork. Niets mis mee zou je op het eerste gehoor denken, maar probeer er dan eens naar te luisteren. Je moet al verdomd goede oren hebben om – zelfs met goede headphones – iets door de ruis heen te horen, en de muziek gaat verschrikkelijk snel vervelen. Het werk bestaat uit vier mini-cd's Alpha, Rem, Nrem en Theta die amper uit elkaar te houden zijn. De opbouw van de nummers loopt parallel. In het begin krijg je een mooie portie ruis, opgevolgd door een intermezzo van ruis terwijl je daarna verrast wordt door nog meer ruis. Ik houd van noise en zeker zijn ruis-subgenre temeer omdat je je hoofd helemaal leeg kan maken. Maar Mikrodepresja overdrijft. Ik kijk nog liever dertig minuten naar een Turks ruisbeeld op mijn televisie. Ja, zélfs dat is interessanter.

Het label Victory By Fire weet er altijd speciale en vaak zonderlinge bands uit te pikken en deze keer hebben ze zichzelf overtroffen. Mikrodepresia is rasechte zooi. Luister liever naar Apoteg mocht je je binnen het noisegenre willen begeven en laat Mikrodepresja alsjeblieft aan de kant liggen.
- Lieze Neven about Alpha, Rem, Nrem & Theta series (4 x 3" CDr, Victory by Fire, 2011).

Kolejny czarny koń ze stajni 77 Industry - polskiego netlabelu, odpowiedzialnego m.in. za składankę "Temple Of Biomechanoids", poświęconą H.R.Gigerowi, a także za kilka wydawnictw ambient/noise/industrial.

Tym razem 77 Industry wydało bardzo ciekawy album osadzony w klimacie zwanym "mikroelektroniką", "click'n'cut", "nową elektroniką" etc. Chodzi tu o szkołę drobnych, sympatycznych szumów, trzasków, pstryków, klików, pisków etc., układających się w bardzo ładne kompozycje, znaczone prostymi i połamanymi rytmami tudzież delikatnie hałaśliwym tłem i cichymi quasi-melodiami. Granie w manierze Oval, Pan Sonic, estetyka "cyfrowych usterek" i tak dalej. Ja osobiście bardzo mocno lubię wyprawy w te obszary. To takie dźwięki post-industrialne - już nie wielki przemysł, huty stali i kopalnie, ale raczej świat komputerów, telefaxów, telefonów komputerowych etc. Tak mogłyby rozmawiać ze sobą rozmaite elektroniczne maszyny biurowe pod nieobecność księgowych i sekretarek. A więc bez krępacji uderzajcie na http://77industry.com - i ściągajcie prawie pół godziny Mikrodepresji.
- Legitymizm about "Mikrohałas" (77industry, 2007)